środa, 28 sierpnia 2013

Episode 28: Your turn



Jackie wraz ze swoimi koleżankami szykują się na wieczór. Główny salon jest już przygotowany. Służba na swoich stanowiskach. Pozostało tylko czekać na gości.

- Odpicuję się dla Wina- powiedziała Carmen nakładając cienie do powiek.
- A skąd wiesz, że będzie tobą zainteresowany?- zapytała Jackie.
- Spowoduję, że będzie- uśmiechnęła się.
- A ja czekam na występ ekipy. No i Tony'ego oczywiście- dodała Jessica- Dzisiaj będzie mój.
- Myślicie, że Dean ze mną zatańczy?- zapytała Tammy.
- Wątpię- odezwała się Lidia- Przecież ma dziewczynę, Rose.
- I co  z tego? Jak się kolesia odpowiednio zbajeruje to zrobi wszystko- poradziła Carmen.
- Nie, Dean- wtrąciła Jackie- Ma zasady. A do tego Rose jest piękna i bardzo utalentowana. Byłby idiotą, gdyby ją skrzywdził.

Wszystkie koleżanki spojrzały na Jackie. Co ona wygaduje? Czyżby martwiła się o tę, nic nieznaczącą dziewczynę? Nie taka powinna być królowa. Jackie, widząc ich zdziwienie, postanowiła coś dodać.

- Ale to nieważne. Nam nikt się nie oprze- uśmiechnęła się do nich.

Jednak mówiąc te słowa, nie czuła się tak dobrze jak zwykle. Może bycie popularną nie jest tak fajne jak przypuszczała? Radość i beztroska zabawa nie trwały długo. A do tego okłamywanie przyjaciółek. Przecież nie powiedziała Carmen, że wczorajszą noc spędziła z Winem. Nie powiedziała też, że Tammy nie ma ani cienia szansy zdobyć Deana. Tony też nie jest łatwym celem. A do tego nie chce się przyznać sama przed sobą, że bardzo podoba jej się Dylan. Z pewnością polubił by ją taką jaka była kiedyś. Wiele osób ją taką lubiło. A teraz? Jest ponad wszystkimi, lecz całkiem sama.

***

- Nie wierzę, że April i pan Shane...- nie mogła dokończyć Kate.
- To całkowicie niepodobne do mojego brata- dziwi się Matt.
- Jak to w ogóle możliwe? Że nikt nic nie zauważył?
- Nie wiem co o tym myśleć.

Zapadła cisza. Matt spojrzał na Kate. Dziewczyna wyglądała tak pięknie, zjawiskowo i trochę smutno. Objął ją ramieniem. Wtedy ona zwróciła się do niego.

- Trzeba będzie to zgłosić.
- Słucham?- odsunął się chłopak- Chyba nie zamierzasz go podkablować dyrektorowi?
- Zamierzam- stwierdziła dziewczyna.
- Kate- zaczął chłopak- To jest mój brat. Nie mogę mu tego zrobić.
- Nie rozumiesz? To niemoralne i obrzydliwe. A do tego to przestępstwo. Słyszałeś co powiedziała twoja mama. Myślę, że ma rację.
- Może i ma, ale to Steven, Kate- chłopak na nią spojrzał z odrobiną zdenerwowania- Nie pozwolę, żeby to wyszło na jaw. Nie mogę.
- Przykro mi. Ale powinniśmy zrobić to co jest słuszne.
- Nie!- powiedział stanowczo Matt- Obiecaj, że tego nie zrobisz.
- Nie mogę.
- Daj mu chociaż czas się z tego wyplątać.
- Nie mam zamiaru pomagać w tym spisku- dodała i zaczęła pakować swoje rzeczy.
- Co robisz?
- Jadę na obóz.
- Miałaś tam być jutro rano.
- Pojadę dzisiaj- stwierdziła zasuwając walizkę- Zakwateruję się i rozejrzę w terenie.
- Kate?
- Macie czas do końca obozu. Dalej was kryła nie będę- rzuciła i zniknęła za drzwiami.

***

Win po męczącej nocy postanowił wziąć gorącą kąpiel. Nic tak nie relaksuje jak leżenie w wannie z pachnącymi olejkami. Zawsze uwielbiał sam siebie rozpieszczać. Kiedy skończył w jego salonie czekał już na niego Tony.

- Coś ty tyle czasu tam robił?
- Poranna kąpiel.
- Poranna? O 16?

Win wzruszył ramionami i poszedł nalać sobie drinka.

- To jak tam bracie? Więzi rodzinne wystarczająco wzmocnione?
- Raczej tak- odpowiedział Tony.
- Raczej tak? Ty tak na serio?- zdziwił się Win- Żadnego narzekania i zrzędzenia?
- Było odrobinę ciekawiej niż zwykle.
- Ty i te twoje wyczerpujące wypowiedzi- przewrócił oczami kumpel- A jakieś konkrety?
- Rose też z nami była.
- Tylko musisz się streszczać, bo impreza zaczyna się...Wow! Chwila moment. Rose?
- No tak- kiwnął głową i jakby nigdy nic zapytał- Jaka impreza?
- U Jackie. Zaczyna się za dwie godziny. Ale to nie jest ważne- machnął ręką i przysiadł się do Tony'ego- Opowiadaj co się działo.

***

- Musimy tam iść?- zapytał Brian zakładając koszulę.
- Tak- odpowiedziała Jo podając mu krawat.
-Czemu?
- Bo Jackie nas zaprosiła.
- No i co? Ja jej tak dobrze nie znam.
- Rose też mnie prosiła, żebyśmy tam byli. Tam przecież poznała Deana. I Tony'ego. To dużo dla niej znaczy.
- I nie mam nic do gadania?
- Ktoś wspominał dzisiaj, że zrobi dla mnie wszystko- popatrzyła na niego zalotnie- Wiesz może kto to był?
- Nie. Chyba nie kojarzę- uśmiechnął się Brian- Mówił coś jeszcze?
- Że mnie kocha bardziej niż ja jego- przewróciła oczami udając znudzenie- Czy coś w tym stylu.
- Ten ktoś musi bardzo za tobą szaleć.
- Ale opowiada głupoty.
- Serio?
- Yhym. Bo nie może mnie kochać bardziej niż ja jego. Bardziej się nie da.
- A może jednak się da? Bo jakby cię nie kochał to już pewnie miałby dosyć tego przesłodzonego dialogu- zaśmiał się chłopak.
- Ciebie też tak zemdliło?- zaczęła też się śmiać Jo.
- Chyba wytrzymam- wzruszył ramionami- Ale nie gwarantuję.
- A co gwarantujesz?
- Że zrobię dla ciebie wszystko.
- I doszliśmy do tego, że jednak musimy tam iść- dotknęła go palcem w pierś.
- Kobiety- westchnął Brian- Zawsze dopniecie swego.
- Taki nasz urok.

***

Charlie stanęła przed białym domem z czerwonymi okiennicami. Adres wskazywał, że to tu. Willow Street 13. Przeszła przez czerwoną furtkę i ruszyła do frontowych drzwi. Wyciągnęła rękę, żeby przycisnąć dzwonek. Zatrzymała się. Chwila zawahania. Odwróciła się w kierunku furtki. A potem znowu do drzwi. Zadzwoniła. Poczekała chwilę rozglądając się dookoła. Zadzwoniła ponownie. Nic.

- Kogo pani szuka?- zapytała kobieta przechodząca ulicą.
- Dzień dobry. Zna pani rodzinę, która tu mieszka?
- Owszem. A o co chodzi?
- Jestem koleżanką Andy'ego. Wie pani kiedy będzie w domu?
- Prawdopodobnie cały czas tam jest.
- Nie rozumiem- odpowiedziała Charlie marszcząc brwi.
- Palmerowie nie miewają wielu gości. A raczej ich nie przyjmują. Rzadko też gdzieś wychodzą.
- Chce mi pani powiedzieć, że nie otworzą drzwi?
- Pewnie nie.
- Mimo wszystko spróbuję- uśmiechnęła się dziewczyna- Dziękuję za pomoc.

Kobieta skinęła głową i ruszyła wzdłuż ulicy. Charlie ponownie stanęła przed drzwiami i zadzwoniła. O dziwo ktoś je otworzył.

- Tak?- zapytała kobieta wychylając głowę.
- Hej, jestem Charlie. Zastałam Andy'ego?
- Tak. Ale...
- Jestem jego znajomą. A także udzielam się w fundacji "Cudowne Aniołki"- zaczęła mówić z energią- Mogę wejść?
- Wydaje mi się, że tak- powiedziała niepewnie kobieta i wpuściła ją do środka.
- Znowu listonosz?- odezwał się męski głos dochodzący z pokoju- To już drugi raz w tym tygodniu.

Do holu wjechał chłopak na wózku. Zdziwił się, że nie zastał w nim listonosza. A jakąś dziewczynę. Przyglądała mu się z zainteresowaniem. To dziwne. Nie patrzyła na niego jak inni. Nie była skrępowana czy zaskoczona. Nie widać po niej było, że mu współczuje albo się nad nim lituje. Patrzyła po prostu na drugiego człowieka. Z ciekawością i odrobiną niepewności.

- Kto to jest?- zapytał chłopak.
- To ty mi powiedz- odpowiedziała kobieta wyraźnie niezadowolona z wizyty Charlie.
- Andy?- w końcu odezwała się dziewczyna.
- Znasz moje imię. Fajnie. A kim jesteś?- zapytał chłopak.
- Pracuję dla fundacji "Cudo...
- Nikogo stamtąd nie zapraszałem- zmienił swój ton i obrócił wózek w kierunku pokoju- Do widzenia.
- To ja, Andy- powiedziała po chwili- Charlie.

Chłopak zamarł. Przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa. Charlie? Jak to możliwe? Nie wiadomo skąd pojawia się i staje w progu jego domu. Taka piękna i dobra. Jak go znalazła? Dlaczego przyszła? Dlaczego go szukała?

Charlie patrzyła na niego nie mrugając ani przez chwilę. Zauważyła to jak się zmieszał. Wyglądał uroczo z tymi opadającymi na twarz blond włosami zasłaniającymi, ciemnoszare, o głębokim spojrzeniu, oczy. Wiedziała, że to on. Poczuła to, gdy tylko usłyszała jego głos.

- Nie znam żadnej Charlie- zaczął się bronić i próbował odjechać.
- "Nie wiem ile razy liczyłem do dziesięciu. Nie wiem ile oddechów trzeba, aby uszło ze mnie wszystko. Chcę poczuć pustkę. Niestety powraca. Siła, której nie potrafię zatrzymać. Uderza nagle, wyrywając słowa z długiego monologu i daje się odczuć w każdym miejscu mojego umysłu i duszy"- odpowiedziała mu z lekkim uśmiechem- Znam je na pamięć. Znam o wiele więcej.

Andy popatrzył na nią jeszcze raz. Nie powinna tego robić. Przychodzi tu i burzy ścianę, którą sobie zbudował. Kiedy cytowała słowa z jego książki poczuł z nią więź. A nie powinien. Nie może. Nie wolno mu.

- Nic to nie zmienia- odpowiedział smutno- Mamo, odprowadź ją do drzwi.
- Andy?- zapytała Charlie wyraźnie zmieszana- Porozmawiajmy. Mam tyle pytań. Tyle niewyjaśnionych spraw.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Nie chcę- rzucił i zniknął za rogiem.
- Chyba powinnaś już iść- zwróciła się do niej kobieta.
- Dlaczego nie chce mnie widzieć?- pytała dalej Charlie.
- Nic tutaj nie jest proste. Najlepiej będzie jeśli zapomnisz, że kiedykolwiek tu byłaś.
- Ale przecież...
- To nie ważne, jasne?

Po chwili Charlie usłyszała tylko dźwięk, zamykanych na klucz, drzwi. Stała przez chwilę w bezruchu. Potem ruszyła w stronę furtki. Wychodząc na ulicę, jeszcze raz się obróciła. Andy wyglądał przez okno i po chwili się schował.

- Kim jesteś Andrew Palmer?- powiedziała do siebie- Kim jesteś?

***

- Widzisz to samo co ja?- zapytała przyjaciółkę Rose.

Kiedy ona, Jo i Brian weszli na salę balową w domu Jackie poczuli się jakby cofnęli się w czasie. Dekoracje co prawda różniły się od poprzednich, ale klimat pozostał ten sam. Przepych, jedzenie, muzyka, drinki. Wszystkiego było pod dostatkiem. Rose poczuła lekki dreszcz i ten sam strach jak ostatnim razem. Wtedy martwiła się co czeka ją i Jo w nowej szkole. Jak się zaprezentują, jak ich widzieć będą inni, kogo poznają, do jakiej grupy będą należeć. A teraz? Tyle się zmieniło, tyle rzeczy się wydarzyło.

- Ja bym coś zjadł- odezwał się Brian i ruszył do stołów.
- Ty też właśnie myślałaś o tym ile się zmieniło od tej pierwszej imprezy?- zapytała Jo.

Rose się uśmiechnęła.

- Tutaj spławiłam Deana.
- Byłaś twarda- śmieje się Jo- A ja miałam iść na randkę z Tonym. A teraz jestem dziewczyną jego brata. Trochę by wyszło niezręcznie, co?
- Trochę- odpowiedziała Rose, lecz nie słuchała przyjaciółki. Jej wzrok był skupiony na barze. A dokładniej na osobach przy nim siedzących. Alice i Tonym.
- Cześć królewno- przywitał ją całusem Dean- Jak się bawisz?
- Wspominamy twój podryw- uniosła kącik ust Rose.
- Był powalający, wiem- uśmiechnął się szeroko- A jak biwak?
- Ciekawie. Oj, ciekawie- skomentowała Jo kręcąc głową i szybko dodała- Poszukam Briana. Albo Jackie. Kogokolwiek. Pa!
- Co takiego się działo?- zapytał chłopak.
- Nie byłyśmy same na biwaku.
- No wiem. Z rodzicami.
- Nie. To znaczy tak. Ale nie naszymi.
- Chyba nie rozumiem- zmarszczył czoło.
- Brian zaprosił Jo, a ona mnie. Byli też jego rodzice, Melissa i jej rodzice również.
- Taki rodzinny wypad? Czaję- przytaknął Dean.
- Tak- odpowiedziała i dodała- Było jedno wolne miejsce, więc wzięłam też Sama.
- Sama?- zmarszczył brwi- A co on ma do rodziny Carterów?
- Chciałam mieć przy sobie kogoś bliskiego.
- I Jo już ci nie wystarczyła?- zpytał podniesionym tonem.
- Nie. Z resztą to nic takiego.
- Aha, rozumiem- zacisnął zęby- A nie wpadłaś na pomysł, żeby spytać mnie? Może też chciałbym pojechać?
- Pytałam.
- Tak? Ciekawe kiedy?
- Pytałam czy masz plany na wieczór. Powiedziałeś, że umówiłeś się z tą swoją Alice.
- A co ma do tego Alice?- zapytał zdenerwowany.
- To, że przez nią mnie okłamałeś- spojrzała na niego z powagą- Miałeś w nocy mieć trening z ekipą. A do tego "podobno" wszyscy mieli tam być. Jednak Tony'ego nie było, bo był z nami na biwaku. I twierdzę, że reszty tancerzy też nie było w kanciapie. Spędziłeś całą noc z Alice i nie zamierzałeś mnie o tym poinformować. Na rękę ci było, że wyjechałam z miasta. Byłeś wolny.

Chłopak na nią popatrzył i nie wiedział co powiedzieć. Niepotrzebnie ją okłamał. Myślał jednak, że to nie będzie miało takiego znaczenia i ona nigdy się o tym nie dowie.

- Chciałem po prostu spędzić czas ze swoją przyjaciółką. Dlatego powiedziałem, że mamy trudny trening. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zawracał mi głowę.
- Och, ty i Alice. Jacy jesteście biedni. Każdy wam przeszkadza- powiedziała z ironią Rose.
- Nie bądź złośliwa. Ostatnio miałem dużo spraw. Nie dałem rady wszystkiego ogarnąć.
- Alice zdołałeś, że tak powiem "ogarnąć".
- Nie przeginaj Rose- znowu zacisnął zęby- Nigdy bym nie zrobił niczego, co mogłoby cię zranić.
- Tego nie wiem- wzruszyła ramionami- I się nie dowiem. Bo mnie tutaj nie było.
- Bo byłaś z Samem.
- Chcesz mi coś zarzucić?
- Tak. Zrobiłaś to samo co ja.
- I tu się mylisz Dean- popatrzyła ze smutkiem- Ja niczego nie ukrywam. Pytałeś o biwak, to ci o nim opowiadam. Ja za to pytałam o twój wieczór. Kłamałeś mi prosto w oczy. To nie jest to samo.

Chłopak zamilkł. Miała rację. Zawsze grali w otwarte karty. On raz zrobił inaczej i ją zawiódł. Nie powinien tego robić. Z drugiej strony poświęcał czas swojej starej przyjaciółce. Chyba może wymagać odrobiny zrozumienia.

- Przepraszam- wydusił w końcu.
- Jedna rada: Nie rób i nie przepraszaj- rzuciła i ruszyła w stronę baru.
- Rose- złapał ją za rękę- Nie chcę, żebyś była na mnie zła.
- Nie jestem zła- spojrzała mu głęboko w oczy- Jestem zawiedziona. A co najgorsze, to nie po raz pierwszy. I szczerze mówiąc zaczyna mnie męczyć to jak ciągle muszę zabiegać o twoją uwagę. Angażowałam się w każdą rzecz, projekt, zadanie jakie miałeś do wykonania, tylko po to aby być blisko. Wczoraj na przykład byłam w kanciapie, żeby choć przez chwilę z tobą porozmawiać. Chciałam spędzić z tobą trochę czasu, bo ostatnio się za bardzo od siebie oddaliliśmy. Lecz ty wybrałeś Alice. Za każdym razem ona jest ważniejsza. Wczoraj, na wystawie twojej sesji i strzelam, że dzisiaj też przyszła z tobą.

Dean nic nie odpowiedział.

- Daj znać jak będziesz wiedział, co jest dla ciebie ważne...- mówiąc to spojrzała na Tony'ego i Alice- a co jest ważniejsze- spuściła wzrok i się oddaliła.

***

Natalie postanowiła pojawić się na przyjęciu u swojej obecnej, najlepszej przyjaciółki. Wyglądała jak zwykle powalająco. Nic dziwnego, że przyciągała większość spojrzeń. Jednak niektóre z nich wskazywały na lekkie zdziwienie a także ciekawość. Natalie domyśliła się, że podczas jej nieobecności mogły powstać już tysiące plotek.

- Mam nadzieję, że odpowiednio się ubrałem- zagadnął do niej Dylan.
- Serio? I tu za mną przyszedłeś?
- Nie- uśmiechnął się chłopak- Jackie mnie zaprosiła.
- No to baw się dobrze. Ale z daleka ode mnie.
- Taki mam plan.

Natalie na niego popatrzyła marszcząc brwi. Po chwili podchodzi do nich jakaś dziewczyna i zwraca się do Dylana.

- Hej, jestem Diana. Masz ochotę zatańczyć?
- Jasne, czemu nie- odpowiada chłopak.
- Halo!-odezwała się do dziewczyny Natalie- My tu rozmawiamy. Więc idź sobie i znajdź ciekawsze zajęcie niż przeszkadzanie innym.
- Nie słuchaj jej. Jest po prostu zazdrosna- puścił oko do Diany- Chodźmy na parkiet.

Natalie tylko przyglądała się jak odchodzą. Była nieźle wkurzona. A zwłaszcza dlatego, że miał rację. Jest zazdrosna i on dobrze wie jak to spowodować. Najpierw narzuca się tak, że ma się go dosyć. A potem nagle przestaje i zaczyna ci tego brakować. Tak własnie działał na Natalie. Wywoływał u niej zmienne uczucia i emocje, nad którymi nie panuje. Przez niego stawała się totalnie inną osobą.

- Szampana, moja kochana?- podeszła do niej z kieliszkiem Jackie.
- Nie, dzięki.
- Żartujesz, tak?- zdziwiła się przyjaciółka.
- Dieta- skłamała, żeby nie wywołać lawiny pytań.
- W takim razie, mam nadzieję, że zaszalejesz i bez procentów- rzuciła Jackie i ruszyła zabawiać gości.
- Chyba już wystarczająco zaszalałam- powiedziała do samej siebie i westchnęła.

***

Charlie miała wybrać się na imprezę Jackie, ale nie mogła zorganizować sobie czasu. Cały jej umysł przepełniały myśli o Andym. Dlaczego nie powiedział jej o chorobie? Dlaczego nie wiedziała, że jeździ na wózku? Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Dlaczego chowa się w domu? Na te pytania bez przerwy szukała odpowiedzi. Postanowiła więc włączyć komputer i spróbować skontaktować się z Andym na czacie. Wysłała mu długą wiadomość. Potem następną. A potem jeszcze jedną. Na żadną z nich nie uzyskała odpowiedzi. Co powinna zrobić?

- Kochanie, ktoś do ciebie- weszła do pokoju pani Brown. A za nią wszedł Louis.

Charlie się uśmiechnęła. To jedyna osoba, której może powiedzieć o tej sytuacji. Louis jest świetnym doradcą i wiele potrafi zrozumieć. Naprawdę niesamowity z niego przyjaciel.

- Akurat właśnie ciebie chciałam teraz widzieć- uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

***

- Mogę się przysiąść?
- Jasne.
- Totalnie nie odnajduję się wśród tych ludzi- powiedziała z uśmiechem Alice.
- Nic dziwnego. Banda pozerów- odpowiedział Tony i wziął łyka swojego drinka- Nawet jeśli nie mają nic wspólnego z innymi ludźmi, to będą udawać, że mają. Aby tylko przynależeć do jakiejś grupy.
- Głupota- stwierdziła dziewczyna.
- I to jaka.
- A do której ty należysz?
- Zamuleni maniacy artystyczni ze skłonnościami alkoholowymi i perfekcyjną umiejętnością zanudzania interesujących dziewczyn.

Alice zaczęła się śmiać. Tony również się uśmiechnął.

- Nieźle. Ale mnie nie zanudzasz.
- Cholera- pokręcił głową- Przez ciebie będziemy musieli zmienić program ugrupowania i ideały, w które wierzyliśmy.
- Mogę ci w tym pomóc.
- Okej. To najpierw wymyśl czym moglibyśmy się zajmować.
- Co powiesz na " modyfikację artystycznej przestrzeni w niespotykanym miejscu"?
- Wyczuwam w tym ukryty cel- uniósł brew chłopak- Co to będzie?
- Malowanie mojego pokoju- zaczęła śmiać się Alice.
- Ledwo mnie znasz i już chcesz mnie wykorzystać?- spoważniał Tony.
- Nie. Absolutnie- zaczęła się tłumaczyć dziewczyna- Ja tylko...
- Spokojnie- uśmiechnął się- Żartowałem. Dean wspominał, że potrzebujecie pomocy.
- I artystycznej wizji- westchnęła dziewczyna- Wiem jaka kombinacja kolorów i wzorów mi się podoba, ale totalnie nie umiem tego zgrać. Dlatego Harvey uznał, że potrzebujemy pomocy. Twojej i Rose.
- Rose?
- Tak- przytaknęła Alice- Jeśli tylko wspomnę o tej dziewczynie, to gęba mu się nie zamyka. Co jest w niej takiego fantastycznego?

Tony spojrzał na Rose wchodzącą na salę balową. Miała niebieską sukienkę z koronkowymi, delikatnymi falbankami. Jej blond loki delikatnie opadały na ramiona, a brązowe oczy świeciły jak diamenty i dodawały jej blasku. Sposób w jaki się uśmiechała zwalał go z nóg. (Dobrze, że akurat siedział). W takiej kreacji prezentowała się nieziemsko. Od razu przypomniał sobie, że w bluzie, dresie i adidasach również by go zachwycała.

- Jest bardzo utalentowana- zaczął odrywając od niej wzrok- Ale to może mieć każdy. Lepszą jej zaletą jest to, że potrafi każdego zrozumieć. Bez oceniania i wydawania opinii. Potrafi wysłuchać tego, co masz do powiedzenia i nie wymagać niczego więcej. Jednak gdy ją spytasz o zdanie wypowie się całkowicie szczerze. Jest pewna swoich racji i przekonań. Do tego stara się pomagać najbliższym jak tylko może. I nie jest to narzucanie się. Po prostu wie, że tego akurat potrzebujesz. A jeśli ktoś ją urazi lub zrani, nie wścieka się. Nie robi awantury i się nie kłóci. Mówi tylko jak bardzo jest jej przykro i jak się na tobie zawiodła. Potrafi wywołać u człowieka poczucie winy. I to słuszne poczucie winy. Takie, po którym się zmieniasz na lepsze i nie chcesz pozwolić, żeby to się powtórzyło. Dzięki niej ludzie zaczynają łapać jakie wartości są w życiu ważne i co tak naprawdę ma znaczenie.

Alice wysłuchała go w skupieniu. Mówił o Rose jak o idealnej istocie. Kobiecie, która jest niezwykła i  jeśli ktoś ma ją blisko siebie, jest wielkim szczęściarzem.

- Wow- powiedziała w końcu- Dean nigdy tak o niej nie mówił.
- Może nie zna jej tak dobrze- wziął kolejnego łyka- Albo nie do końca wie, jakie szczęście go spotkało.
- Może dla niego szczęście ma inny wymiar niż dla ciebie- spojrzała na niego.

Tony jednak nie odrywał wzroku od szklanki. Wrócił myślami do ich wspólnych chwil na obozie. Alice widząc jego zadumę postanowiła się oddalić. Osiągnęła swój cel. Dowiedziała się kilku ważnych rzeczy. Albowiem ten chłopak nie tylko jest oczarowany Rose, ale totalnie pochłonięty uczuciem do niej. Gdy tylko wspomniała jej imię, spiął mięśnie i lekko się zdenerwował. Jednak dopiero kiedy ją zobaczył, totalnie odpłynął. Ta dziewczyna ma wiele wspaniałych cech, lecz jedną wadę. Więzi w uczuciach dwóch najlepszych kumpli. A to, jak wiadomo, nie jest nic pozytywnego. Więc nie może pozwolić, żeby Rose uszło to na sucho.

***

- Jak się udał wypad?- zapytał z szyderczym uśmieszkiem Win.
- Do mnie mówisz?- zapytała Rose popijając szampana.
- Do twojego kieliszka. Ale możesz ewentualnie się włączyć.

Dziewczyna się uśmiechnęła i dopiła go do końca. Po chwili sięgneła po kolejnego.

- Nie za szybko?- zapytał chłopak dosiadając się do stolika.
- Im szybciej padnę, tym szybciej skończy się ten dzień.
- Aż tak źle?
- Nie wiem- wzruszyła ramionami i zaczęła tłumaczyć- Robię rzeczy, których nie powinnam i to mnie cieszy. Kiedy robię coś właściwie, wychodzi na odwrót i to mnie zasmuca. Tak- wzięła kolejny łyk- Jest źle.
- Zaczynasz poznawać smak dorosłego życia. Tu nie zawsze jest kolorowo.
- Smak szampana o wiele bardziej mi się podoba- uśmiechnęła się sztucznie.

Win spojrzał na nią podejrzliwie.

- Mogę o coś zapytać?
- Skoro musisz.
- Dlaczego nie przyznasz sama przed sobą, że popełniłaś błąd?
- Jaki błąd?- zmarszczyła brwi.
- Nie wybrałaś tego gościa co trzeba. I teraz to cię męczy.
- Skąd ty to niby wiesz?
- Każdy kto by tylko chciał, może to zobaczyć- zabrał jej kieliszek, rozłożył się na krześle i się napił- Jego też to trapi. Oboje wyglądacie jak zbłąkane i nieporadne dzieciaki. Ktoś powinien wam pomóc.
- I co? Ty chcesz się pobawić we Wróżkę Chrzestną?
- Od dawna się w to bawię- napił się kolejny łyk- Nawet nie masz pojęcia.

Rose spojrzała na niego. Wydawał się jakiś inny. Nie taki jakim go znała. Był przyjacielski i taki... rozważny. Można powiedzieć, że troskliwy.

- Dlaczego to robisz?- zapytała po chwili.
- Kocham go najbardziej na świecie- mówiąc to spojrzał na swojego kumpla- I wiem, że ty także jesteś zdolna darzyć go wielką miłością. Obiecałem sobie, że jeśli znajdzie się dziewczyna, która da mu wszystko czego potrzebuje, czego pragnie i będzie go dopełniała, nie pozwolę, żeby odeszła.
- Skąd pewność, że to akurat ja?

Win podniósł się i wyprostował. Wyciągnął w jej kierunku dłoń. Dziewczyna za nią chwyciła. Oboje ruszyli w stronę parkietu. Kiedy znaleźli się wśród tłumu, Win przyciągnął ją do siebie i objął w talii.
Zaczęli tańczyć. Rose ciągle mu się przyglądała, szukając odpowiedzi. W jednym momencie chłopak obrócił ją tyłem do siebie. Wtedy spojrzenia Rose i Tony'ego się spotkały. Win dobrze wiedział co robi. Przusunął się, położył głowę na jej ramieniu i zaczął gładzić po włosach. Również patrzył na swojego przyjaciela i szeptał jej do ucha.

- Pragniesz, żeby mój oddech był jego oddechem. By moje ciało przylegające do twojego, było jego. By słowa, które mówię, on wypowiadał. Pragniesz by stał tu zamiast mnie. On za to pragnie być na moim miejscu. Pragnie stać przy tobie i cię nie wypuścić. Pragnie szeptać ci do ucha wszystko o czym pomyśli. Pragnie twojego ciała i umysłu. Twojej duszy, twoich myśli, wszystkiego co z tobą związane- przerwał na chwilę i dodał- Dlatego, jeśli za ten taniec dostanę od niego w zęby, obiecaj, że...- obrócił ją do siebie- Obiecaj, że mu oddasz.

Dziewczyna zaczęła się śmiać. Win również. Rose odwróciła się i spojrzała na Tony'ego. Zrozumiała, że wszystko co powiedział jego przyjaciel było prawdą. Właściwie to czuła to od dawna, ale chyba potrzebowała kogoś kto ją w tym uświadomi. Wcześniej ta więź między nią i Tonym wydawała się nieprawdziwa, jakby z innego świata czy wymiaru. Teraz jest realna i wyraźna.

- Dziękuję- zwróciła się do Wina- Dziękuję za te słowa. Za tę rozmowę. Za ten taniec.
- Mimo, że zepsułem tę niesamowicie intrygującą sytuację?- uśmiechnął się niepewnie.
- Tak. Mimo tego żartu- przytuliła go i pocałowała w policzek- Kto by pomyślał, że Windsor Chambers jest taki wrażliwy.
- Jeśli komuś o tym powiesz to nie tylko ja będę bez zębów- pogroził jej palcem.
- Twój sekret jest bezpieczny- popatrzyła na niego ciepło.

***

"Noise" jak zwykle dali niezły popis na parkiecie. Nowy układ z kombinacjami innych technik sprawdził się znakomicie. Kilkutygodniowa praca nie poszła na marne. Trenowali zawzięcie i z zapałem. Teraz widać tego efekty. Członkowie ekipy są niemal pewni zwycięstwa w konkursie do którego się przygotowują.

- Niezłe ruchy- pochwaliła Tammy podchodząc i wdzięcząc się do Deana.
- Dzięki.
- Tony!- krzyknęła Jessica- Byłeś niesamowity. Zastanawiałam się jak nieziemsko wyglądalibyście bez koszulek.
- Słucham?- zapytał chłopak ze skrzywioną miną.
- Ale wtedy na twój widok to pewnie bym zemdlała- dodała śmiejąc się dziewczyna.
- Hej, czy to nie Justin Bieber?- zapytał Dean.

Wszystkie dziewczyny zaczęły rozglądać się po sali. Każda pobiegła w innym kierunku i krzyczała, że szuka Justina. Za to Dean i Tony zaczęli się śmiać.

- Dlaczego za każdym razem jest z nimi tak łatwo?- zapytał Harvey.
- Stary, to zawsze działa.
- Widzieliście może Wina?- zagadnęła ich Carmen.
- Prawdopodobnie nasz myśliwy ustrzelił już jakąś gąskę- uśmiechnął się Dean.
- Albo poleciał na powtórkę z Jackie- dodał Tony.
- Że co?!- oburzyła się dziewczyna.
- Chcieliśmy cię delikatnie naprowadzić na trop.
- Że pewnie jest zajęty- dokończył za kumpla Tony.
- Wy faceci. Wszyscy jesteście tacy sami- rzuciła Carmen i ruszyła do przyjaciółek.

Kumple zignorowali jej komentarz.

- A propos. Widziałeś gdzieś Alice? Mam ochotę potańczyć.
- Rozmawiałem z nią jakiś czas temu- odpowiedział Tony- A co z Rose?
- Zmyła się przed naszym występem. Wcześniej się pokłóciliśmy.
- O co?
- O to co się działo na obozie.

Tony zamarł. Czyżby Rose powiedziała mu wszystko? O wspólnie spędzonym czasie? Dlaczego nie jest na niego zły? Dlaczego tak spokojnie o tym mówi?

- I co ty na to?- zapytał niepewnie.
- To jej życie. Sama podjęła taką decyzję. Była świadoma, że to, co chce zrobić, mnie zezłości. Ale i tak postąpiła jak chciała.
- I nie jesteś wkurzony? Nawet na mnie?
- Na ciebie? Nie. Skąd ten pomysł. To nie twoja wina. Rose wiedziała co robi. A tego co się stało już nie zmienię.
- Więc co chcesz z tym zrobić?
- Nie wiem. Niewiele mogę- wzruszył ramionami- To uczucie, że ją tracę naprawdę boli. Ale skoro ciągle dochodzi między nami do nieporozumień... Nie wiem czy to ma sens.
- Chcesz się poddać?
- Myślałem, że jestem na tyle silny, żeby o nią walczyć. Ale chyba się przeliczyłem- dopił drinka i ruszył szukać przyjaciółki.

Tony oparł się o bar. Uszczypnął się w ramię. Boli. To nie jest sen. Czyżby miał w końcu wolną drogę do zdobycia dziewczyny swych marzeń?

***

Natalie nie bawiła się dobrze na przyjęciu. Nowe plotki, zaplanowane wypady do spa i na kolejne imprezy nie za bardzo ją interesowały. A tylko o tym mogła rozmawiać ze szkolną elitą. Dlatego postanowiła się zmyć.

- Gdzieś się wybierasz?- zapytał Dylan stojąc na parkingu przed domem Jackie.
- Do domu.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba- rzuciła przechodząc obok niego.
- Nalegam- obrócił się w jej stronę.
- Nie masz przypadkiem planów z tą Deiną- zatrzymała się.
- Dianą- poprawił Dylan.
- Nieważne. Muszę iść.

Chłopak patrzył jak odchodzi. Gdy dochodziła do bramy, podbiegł do niej i stanął naprzeciwko. Złapał ją delikatnie za szyję i namiętnie pocałował. Natalie poczuła ten znajomy ogień. Za każdym razem rozpalał się mocniej. Za każdym razem pragnęła go bardziej. Już prawie zapomniała jak wspaniale było jej w górach. Po takim czasie jego usta smakowały niesamowicie.

- Co robisz?- odepchnęła go.
- To czego potrzebujesz.

Natalie popatrzyła mu głęboko w oczy. Poczuła to. Wiedziała, że jeśli jest tak blisko, nie będzie w stanie się powstrzymać. Nie myliła się. Teraz to ona się zbliżyła i oddała pocałunek. Potem jeszcze raz spojrzeli na siebie. Dziewczyna wtuliła się w ramiona chłopaka i łza spłynęła jej po policzku.

- Dylan- zaczęła drżącym głosem- Ja...
- Ciii. Nic nie mów- przytulił ją bardziej- Wszystko będzie dobrze.
- Ale muszę ci to powiedzieć.
- Nie dzisiaj, okej?
- Okej- przytaknęła dziewczyna.

Stali tak jeszcze kilka minut. Potem Dylan objął ją ramieniem i oboje ruszyli wzdłuż ulicy.

***

Poniedziałek. Pierwszy dzień zajęć Kate na obozie muzycznym. Z broszury z planem zajęć wynika, że spotkanie organizacyjne jest o 10. To za piętnaście minut. Dziewczyna zrywa się z łóżka. Zakłada pierwsze, lepsze ubranie i związuje włosy. Słuchawki? Obowiązkowo.

Kiedy wychodzi na zewnątrz i rozgląda się po całym obozowisku zaczyna czuć się nadzwyczaj dziwnie. Wszystkie dziewczyny ubrane są jakby dopiero co zeszły z wybiegu. Niektóre fryzury są pierwszymi jakie widzi w życiu. Odpicowani jak na święto.

- Też czujesz się dziwnie?- zapytała dziewczyna stając obok Kate.
- Raczej wyjątkowo. Przynajmniej się wyróżniam.
- Jestem Vanessa.

Kate spojrzała na dziewczynę. Ubrana była w zwykły T-shirt, krótkie spodenki, białe adidasy i czapkę z daszkiem. Na szyi wisiały wielkie, seledynowe słuchawki. Nieźle raziły po oczach.

- Kate- przedstawiła się.
- Pierwszy raz?
- Tak. A ty?
- Też. I zastanawiam się czy dobrze trafiłam. Bo patrząc na te "modelki"...- pokręciła głową i przewróciła oczami.
- Strzelam, że tak się odpicowały, bo niczym innym nie mogą zaimponować. Ale za to zrobią ładne tło, kiedy my będziemy dawać czadu- uśmiechnęła się szeroko Kate.

Vanessa zaczęła się śmiać.

- Zaklepuję miejsce obok ciebie na zebraniu- poklepała ją po ramieniu dziewczyna- Czuję, że nie będzie nudno.
- Oj nie będzie- uniosła kącik ust i objęła ramieniem nowo poznaną dziewczynę- Lecimy podbijać świat.

***

- Hej stary. Jak się czujesz?
- To pytanie retoryczne?- zapytał Steven wpatrując się w okno.
- Nie wiem- wzruszył ramionami Matt.

Zapadła niezręczna cisza.

- Jestem twoim starszym bratem, tak? Powinienem chyba dawać ci przykład. A zamiast tego popełniam błędy.
- Przestań tak mówić.
- Ale to prawda- spojrzał na niego Steven- Powiedz, dlaczego nie uczę w szkole w Anglii?
- To była inna sytuacja. Wiesz o tym.

Steven kiedy zaczynał pracę w swoim zawodzie najpierw zatrudnił się w jednej z londyńskich szkół. Nie dawał sobie do końca rady z młodzieżą, ale uczniowie raczej go lubili. Jednak z czasem poznali jego słabsze strony i zaczęli je wykorzystywać do własnych celów. Jedna z uczennic udawała, że interesuje się jego pracą i poprosiła o dodatkowe zajęcia. Po kilku takich lekcjach wyznała nauczycielowi swoje zauroczenie nim. Gdy ten ją odtrącił zagroziła, że opowie wszystkim, że ją molestował. Steven był przekonany, że nauczyciele i dyrektor w to nie uwierzą. Bardzo się pomylił. Wybuchła afera w szkole. Jednak szkoła poszła na ugodę i nie wniosła oskarżenia pod warunkiem, że wyjedzie z kraju.

- Może i inna, ale w świecie prawa, wygląda tak samo.
- To co zrobisz?
- Zwolnię się i wrócę do Londynu.
- Zrezygnujesz z April?
- Chyba nie mam wyjścia.
- Powiem ci jedno- podszedł do niego Matt- Zastanów się najpierw czy warto poświęcić miłość i do końca życia wyglądać i czuć się tak jak czujesz się dzisiaj?
- Dobrze ci mówić, bo nie jesteś na moim miejscu.
- Może nie jestem. Ale złożyłem podanie o przeniesienie do szkoły ze świetnym programem dla sportowców- spojrzał na brata i uśmiechnął się lekko- W Nowym Jorku.

Steven przyjrzał się bratu. Nie wyglądał już jak mały chłopiec. Jest teraz młodym mężczyzną, podejmującym własne decyzje. Słuszne decyzje.

- To wszystko dla Kate?
- Kiedyś powiedziałeś mi: "Spełniać marzenia to jedno, ale mieć przy sobie kogoś kto cię wspiera i podziwia to jeszcze większe szczęście". W Nowym Jorku będę miał obie te rzeczy.
- Jesteś tego pewien?
- To ty powiedziałeś, że trzeba czerpać z życia jak najwięcej. I to właśnie zamierzam zrobić. Zastanów się nad tym. Zawsze dawałeś mi najlepsze rady. Chyba teraz twoja kolej z nich skorzystać.