Jo z samego rana postanowiła przyjść do Rose. Jak można być tak nieodpowiedzialnym i nie dawać znaku życia przez dwa dni. A do tego przecież Jo kryła ją przed jej rodzicami. Na szczęście kupili tę bajkę o nocowaniu. Nie raz się zdarzało, że dziewczyny nocowały u siebie nawzajem i ich rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Darzyli je zaufaniem i niezbyt przyjemnie by było gdyby się dowiedzieli, że ich kochane córki ich okłamują.
Jo wyszła zza zakrętu i szła wzdłuż chodnika. Od razu zauważyła samochód stojący przed bramą wjazdową do domu Rose. O auto opierał się nikt inny jak Tony. W pewnym momencie chłopak się uśmiechnął i po chwili pojawiła się Rose. Podeszła do niego i go pocałowała. Jo nie mogła uwierzyć w to co widzi. Para ciągle się uśmiechała. Nie zwracali uwagi na to co się dzieje dookoła. Jakby poza nimi świat w ogóle nie istniał. Jo postanowiła podejść.
- Chyba mam halucynacje.
Oboje spojrzeli na przyjaciółkę.
- O! Cześć- odezwała się Rose.
- No- Jo podeszła do nich i klepnęła ręką w dach samochodu- Powiedzcie, co tam słychać, hm?
Tony spojrzał na Rose i zaczął się śmiać. Poczuł się jak dzieciak przyłapany przez nauczycielkę podczas pierwszego pocałunku z dziewczyną.
- Coś się działo ciekawego?- Jo brnęła dalej i nie ukrywała, że ma niezły ubaw z ich skrępowania.
Rose się uśmiechnęła.
- Całkiem sporo. Tak bym powiedział- śmiał się dalej Tony.
- Mówisz? Nie zauważyłam.
- Jo?- Rose przechyliła głowę na bok- Przestań już.
- Ale co? Ja się tylko pytam co tam u was- udaje skromną i niewinną- Bo wydaje mi się, że nie było z wami ostatnio kontaktu. Mylę się?
- No nie.
- A więc?
- Przepraszamy?- zapytał niepewnie Tony.
- I?
- I to się więcej nie powtórzy?- tym razem zapytała Rose.
- Jak wy się pięknie uzupełniacie- powiedziała z udawaną ironią- A tak serio, to co wyście sobie myśleli?! Odchodziłam od zmysłów. Nie wiedziałam gdzie jesteście, co się z wami dzieje. Dzwonię do ciebie w nocy i odbiera Tony. Mówi, że mam cię kryć. Myślałam, że coś ci się stało. Albo może ktoś cię porwał? Albo jeszcze lepiej, że wplątaliście się w jakieś porachunki gangów. A do tego nie pojawiliście się na drugi dzień w szkole. Mało nie dostałam zawału. Co to w ogóle był za pomysł?! Jak mogliście...
- Jo, oddech- złapała ją za ramiona Rose.
- Co?
- Oddech.
Jo zaczerpnęła powietrza i spojrzała z udawaną złością na przyjaciółkę.
- Już. Wszystko ze mną okej, Nic mi się nie stało- Rose ją przytuliła- Jest dobrze. Naprawdę dobrze.
- Nie chcę przerywać tej cudownej chwili- odezwał się Tony- ale jeśli chcemy zdążyć do szkoły musimy już jechać.
- Nie odzywaj się, bo to wszystko przez ciebie- walnęła go w ramię Jo.
- Jak to przeze mnie? Przecież nie zamknąłem jej u siebie w domu- dziewczyny popatrzyły na niego, a ten podrapał się w głowę- A może zamknąłem?
- Jedźmy już- przewróciła oczami Rose.
Wszyscy wsiedli do samochodu i ruszyli.
- Jaka jazda- pokręciła głową Jo- Tony i Rose. Razem. Co się tu wyrabia?
Rose i Tony spojrzeli po sobie i zaczęli się śmiać.
- Chyba do niej to jeszcze nie dotarło- skomentował chłopak.
- Dajmy jej ze 20 minut. Czasem wolno czai.
- Słyszałam.
***
Natalie dzisiaj czuje się bardzo słabo i postanawia zostać w domu. To zdarza się już po raz piąty w tym miesiącu. Pani Lawrance zaczyna się martwić o córkę.
- Może powinniśmy pojechać do szpitala?
- Nie. Nie trzeba.
- To pewnie zatrucie. Myślę, że trzeba to skonsultować z lekarzem.
- To nie zatrucie.
- Może mamy jakąś nieświeżą żywność w lodówce. Każę Bercie wszystko wyrzucić i zrobić zakupy.
- Nie mamy zepsutego jedzenia- próbuje coś powiedzieć Natalie.
- Może coś zjadłaś wczoraj, co mogło to wywołać.
- Mamo, to nie jest zatrucie.
- Kochanie- zwróciła się do męża Helen- Nasza córcia się rozchorowała.
- Nie jestem chora.
- Helen- powiedział pan Lawrance wchodząc do salonu i zapinając płaszcz- Bardzo się śpieszę, nie mam czasu. Jak zwykle przesadzasz. A ty Natalie, połóż się do łóżka i szybko wyzdrowiejesz.
- Nie jestem chora. Jestem w ciąży.
Rodzice spojrzeli po sobie.
- Co za bzdury wygadujesz słonko? Może masz gorączkę- matka podeszła do dziewczyny.
- Mam podwyższoną temperaturę, bo tak mają kobiety w ciąży- powiedziała po raz kolejny, tylko tym razem bardziej stanowczo.
- Natalie, powiedz mi, że żartujesz- ojciec spojrzał na nią z powagą.
- Nie- pokręciła głową- Za około 7 miesięcy urodzę dziecko.
Helen usiadła na kanapie nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Za to na twarzy jej męża rysowała się złość. Natalie wiedziała co nastąpi za chwilę. Zaczną na siebie krzyczeć i nawzajem się oskarżać, że to drugie nie potrafi wychować dziecka. Nie myliła się. Kłótnia to gwarantowana rzecz w momencie, kiedy dowiadują się, że ich córka coś przeskrobała. Tylko tym razem to jest o wiele poważniejsza sprawa. Dlatego dziewczyna nie chcąc słuchać ich krzyków i się tym denerwować, poszła do swojego pokoju. Z pod łóżka wyciągnęła walizkę i zaczęła pakować rzeczy. Po 15 minutach była gotowa do wyjścia. Rodzice kłócili się dalej. W pewnym momencie do salonu wszedł jakiś chłopak.
- Czy my się znamy?- zapytał go pan Lawrance- I kto cię tu w ogóle wpuścił?
- Ja- odezwała się Berta.
- A mogę wiedzieć czemu?
- Przecież to Dylan.
- To dużo wyjaśnia- powiedział z ironią i zwrócił się do chłopaka- Kim jesteś i czego chcesz?
- Jest moim chłopakiem- odezwała się Natalie i ruszyła w stronę Dylana.
- A na pytanie czego chcę- zwrócił się do jej ojca- Odpowiem, że dzięki pana córce mam już wszystko.
Rodzice Natalie spojrzeli po sobie i nie wiedzieli co mają zrobić.
- Nie kłóćcie się z mojego powodu- zaczęła dziewczyna- To moja sprawa i was to nie dotyczy. Wiem, że nie tego po mnie oczekiwaliście, ale nic nie poradzę. Stało się. A ja nie zamierzam z tego powodu rozpaczać. Wręcz przeciwnie. Będę się tym cieszyć.
- Nie możesz mieć dziecka. Jak ty to sobie wyobrażasz?! Co z twoją przyszłością?- pytała z rozpaczą matka.
- Po co ci ta walizka?- zapytał ojciec.
- Przeprowadzam się do Dylana.
- Słucham?!
- Dobrze słyszysz- przytaknęła dziewczyna- Nie chcę, żeby moje dziecko przebywało w takiej atmosferze. Nawet ja nie chcę tu przebywać. Ten dom to ciągłe kłótnie, pretensje i oskarżenia. A kiedy tylko go opuszczacie to gracie przez innymi idealną rodzinę. Mam tego dosyć. Tego waszego ciągłego dążenia do doskonałości. Zgadnijcie co? Nie da się nad wszystkim zapanować. Jestem tego najlepszym przykładem.
- Natalie, kochanie. Co ty mówisz?
- Wybacz mamo, ale nie chcę tu być. Jedyne co teraz od was dostanę to poczucie winy i tego, że was zawiodłam. A to mi w niczym nie pomoże. U rodziców Dylana zaznam chociaż odrobinę ciepła rodzinnego, które myślę, że mi się należy. Moje dziecko też będzie tego potrzebować. Tak więc, życzę miłego dnia i odwiedzę was jak oswoicie się z tą sytuacją.
- Natalie, proszę!- krzyknęła przez łzy Helen.
- Do widzenia państwu- odezwał się Dylan- Cześć Berta.
- Cześć maluchy.
Kiedy wyszli z domu Dylan przyglądał się Natalie.
- Jak się czujesz?
- Czuję ulgę. Od początku chciałam im wyznać prawdę, ale nie mogłam się zebrać na odwagę.
- Mogłaś poczekać na mnie. Ustaliliśmy, że powiemy im razem.
- Wiem, ale chyba chciałam sama zmierzyć się z tym co mnie najbardziej przerażało.
- I to zrobiłaś. Byłaś taka... pewna siebie, opanowana i zdecydowana.
- Myślisz, że przemawia przeze mnie instynkt macierzyński?
- Chyba bardziej twój silny charakter- pocałował ją- Lubię kiedy jesteś silna.
- Taka się czuję. A do tego też wolna... Myślisz, że to źle?
- Myślę, że postępujemy słusznie, a czy faktycznie tak jest to przekonamy się w najbliższym czasie.
***
- Patrzcie kto postanowił się pojawić- powiedział Win, gdy zobaczył Tony'ego.
- Siema stary.
- Gdzie jest Rose?
- Prawdopodobnie w drodze do klasy.
- Ale czemu?
- A czemu ma nie być?
- Byłem przygotowany na wielkie wejście. Nawet kupiłem szampana.
- Nic takiego nie będzie miało miejsca.
- Chyba nie łapię- przymrużył oczy Win- Coś się stało?
- Wszystko w porządku.
- No to jaki problem widzisz w tym, żeby wszyscy się o was dowiedzieli?
- Dobrze wiesz.
- Dean- pokiwał głową Win.
Obaj kumple patrzyli na siebie.
- Nie chcę go dołować. To mój kumpel. I lider mojej ekipy. Nie zasłużył na to.
- Niech zgadnę. To był pomysł Rose.
Tony nic nie odpowiedział.
- Nie wiem co ona w sobie ma, że godzisz się to znosić.
- Dobrze wiesz.
- Moim zdaniem nie powinieneś się na to zgodzić.
- Moment- Tony spojrzał na niego pytająco- Już nie jesteś po jej stronie?
- Nigdy nie byłem. Zawsze chodziło mi o ciebie i twoje szczęście.
- Jestem szczęśliwy.
- Ale nie wmówisz mi, że nie chcesz, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
- Wystarczy mi, że ty o tym wiesz. Inni mnie nie obchodzą.
- Co ona ci zrobiła?- uśmiechnął się Win.
- Daj na luz. W końcu mam czego chciałem- uśmiechnął się szczerze- A co z tobą?
- Ze mną?
- Jak idą sprawy z Kate?
- Nie chcę być z Kate.
Tony zaczął się śmiać.
- No co? Mówię serio.
- Przypominasz mi jednego gościa, którego kiedyś znałem. Też nie chciał się przyznać do swoich uczuć.
- Kogo?
- Mnie z przez kilku dni- rzucił i ruszył w stronę szkoły.
- Chyba cię pogięło- krzyknął za nim Win.
***
Jackie dzisiaj również opuszcza dzień szkoły. Musiała pojechać do szpitala na rutynowe badanie krwi. Jej rodzice są zapracowani i nie mieliby czasu zajmować się córką, gdyby zachorowała. Dlatego co jakiś czas, wysyłają ją na badanie, żeby sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
- Kiedy dostanę wyniki?- zapytała dziewczyna.
- Prawdopodobnie za kilka dni. Może wcześniej- odpowiedział lekarz- Zadzwonimy do ciebie.
- Jasne. Dziękuję bardzo. Do widzenia.
- Do widzenia.
Dziewczyna po wykonanych badaniach zawsze dostaje zwolnienie z zajęć w szkole. Tak więc warto wykorzystać ten czas. Chwyta za komórkę i dzwoni do Carmen.
- Zrywaj się z zajęć i idziemy na zakupy.
- Już się robi. Zabrać ze sobą dziewczyny.
- Jak chcesz i tak ich nie lubię.
- Okej. To do zobaczenia. Buziaczki.
- Buziaczki- przewróciła oczami- Pośpieszcie się.
***
Pora lunchu cztery przyjaciółki siadają przy jednym ze stolików.
- Nagrabiłaś sobie- założyła ręce Kate.
- Wiem- westchnęła Rose- Pewnie chcesz mnie teraz zabić.
- Oooo. Nie wyobrażasz sobie. Jestem tak wkurzona, że mogłabym cię zabić na dziesięć różnych sposobów.
- Daj spokój- uspokoiła ją Jo.
- Serio?- zapytała Cassie- Dziesięć?
Wszystkie trzy spojrzały na nią.
- Jasne. Żartowałaś. Załapałam.
- A więc- śmiała się Kate- Mów. Co się z tobą działo?
- Zrobiłam sobie wolne.
- Nie zauważyłam- przewróciła oczami przyjaciółka- Gdzie się podziewałaś?
- Byłam z Tonym- Rose uśmiechnęła się na samą myśl.
- Kolejna odpowiedź, której się nie spodziewałam- powiedziała z ironią.
- Dobra. Słuchajcie. Ale ani słowa- spojrzała na nie poważnie- Nikomu. Jasne?
- Jak słońce- odpowiedziała Jo.
- Pewnie. Mów.
- Okej. A więc zadzwoniłam do Wina...
***
Dzisiejszy dzień w szkole, dla Charlie, był istną męczarnią. Nie mogła skupić się na zajęciach. Myślała tylko o tym co powiedział jej Andy. O tym, że może go stracić. Dziewczyna zastanawia się co powinna zrobić. Odczekać, oswoić się z tym, pobiec i na niego nawrzeszczeć czy zaszyć się w domu i płakać. Zupełnie nie wie jak postąpić.
- Charlie? Znasz odpowiedź na to pytanie?
Dziewczyna otrząsnęła się z myśli i spojrzała z przerażeniem na nauczycielkę. Nie wiedziała o co właśnie ją zapytano. Duchem była w zupełnie innym miejscu.
- Charlie?
- Przepraszam, ale muszę wyjść.
Dziewczyna podniosła się i ruszyła bez słowa do drzwi. Kiedy wyszła ze szkoły wzięła głęboki oddech.
- I co teraz?- powiedziała do siebie.
Jednak nie musiała długo się zastanawiać. Ruszyła przed siebie. Jedynym miejscem, w którym chciała teraz być był dom Andy'ego. Złapała taksówkę i postanowiła tam pojechać. Kiedy zapukała, otworzyła pani Palmer. Żadna z nich nie odezwała się słowem. Kobieta wpuściła Charlie do środka i zniknęła w kuchni. Dziewczyna weszła do pokoju Andy'ego. Gdy tylko go zobaczyła, poczuła się o wiele lepiej. Spał. Wyglądał na zmęczonego, ale i spokojnego. Charlie przyglądała mu się chwilę, a potem delikatnie położyła się obok niego i się w niego wtuliła. Chłopak od razu się przebudził.
- Charlie? Co ty...
- Nic nie mów- nie dała mu dokończyć- Śpij.
Andy pocałował ją w czoło i zamknął oczy. Dziewczyna przytuliła się do niego jeszcze mocniej. Oboje tego potrzebowali.
***
- Okej. Jak wiecie, prawdopodobnie jutro będziemy mieć pierwszą bitwę- zaczął Dean- Jaki jest jej cel?
- Wygrana. To oczywiste.
- Punkt dla Scotta. Co jeszcze?
- Zwerbować Zacka.
- Punkt dla Giny.
- Po cholerę nam ten nadęty dupek- rzucił Tony wchodząc do kanciapy.
- A przepraszam kim ty jesteś?- zapytał Dean.
- Jak dobrze pamiętam to członkiem twojego zespołu.
- Jesteś pewien?
Cała ekipa popatrzyła na lidera. Nie wydawało się, że żartuje. Był całkiem poważny. To, że Tony opuścił kilka treningów, może źle wpłynąć na jutrzejszą bitwę.
- Słuchaj. Przepraszam. Miałem coś ważnego do zrobienia.
- Oświeć mnie. Co takiego jest ważniejszego od nas?
- To raczej prywatna sprawa.
- Wydaje mi się, ale chyba nie mamy w ekipie tajemnic. Mam rację?
Nikt się nie odezwał.
- Co z wami? Nagle zabrakło wam śliny?
- Harvey, wyluzuj. Każdy ma prawo do odrobiny prywatności- skomentował Nate.
- Jasne, ale jeśli to nie wpływa na innych. A przez jego nieobecność nie mogliśmy pracować.
- Przez twoją złość również- rzucił Tony.
- Do czego pijesz?
- Wkurzasz się na mnie i na resztę ekipy. Czepiasz się czegokolwiek, tylko po to, żeby wyładować złość. Przełknij to i nie zrzucaj tego na nas.
Dean spojrzał na Tony'ego zaciskając zęby. Miał rację. Nie radził sobie z emocjami i próbował ich tym obarczyć. Nie tak powinno to wyglądać. Jest liderem i ma im dawać przykład. Tylko czy jemu nie należy się też chwila słabości? Niestety nie jest człowiekiem ze stali i ma uczucia. Jednak to nie powinno wpływać na jego pracę.
- Zaczynajmy trening- powiedział w końcu- Nie zostało nam dużo czasu.
***
Kolejny dzień. Steven budzi się i rozgląda po pokoju. April siedzi przy stole i zakleja koperty.
- Co robisz?
- Adresuję zaproszenia.
- Przecież pobieramy się dopiero po nowym roku.
- Wiem, ale nie mogę się już doczekać- uśmiechnęła się do niego.
- Chodź do mnie.
- Dopiero jak skończę.
- Nie chcesz, żebym się podnosił i cię zmusił.
- Może właśnie chcę- spojrzała na niego i przygryzła wargę.
- Nie rób tego.
- Dlaczego?
Steven uśmiechnął się i podniósł z łóżka. Podszedł do niej i przerzucił przez ramię. Potem położył ją na łóżku i pocałował.
- Panie Shane, czy nie jest pan zbyt brutalny?
- Dopiero się rozkręcam- spojrzał jej w oczy- Przyszła pani Shane.
***
Brian pracuje nad scenariuszem do jednego z przedstawień. Pomaga mu w tym Jo. Jednak dziewczyna nie ma za bardzo ochoty na pisanie tekstu w sobotnie popołudnie.
- Wybierasz się na bitwę Tony'ego?
- Pewnie. A potem lecę na Marsa.
- Serio? A zabierzesz mnie ze sobą?
Chłopak spojrzał na nią z zażenowaniem.
- Wiesz, że żartowałem, nie?
- Z lotem na Marsa? Wiem. Z bitwą? Nie.
- I jednym i z drugim. Nie lubię takiego towarzystwa. Dobrze o tym wiesz.
- Wiem, ale myślę, że to o wiele ciekawsze od tego co robimy teraz.
- Sama chciałaś mi pomóc.
- Wiem, ale myślałam, że będzie w tym trochę zabawy.
- Kochanie, nie zawsze chodzi o zabawę.
Jo przyglądała mu się jak pilnie pisze, układa dialogi w głowie i przenosi je na papier. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
- Co?
- Nudzę się.
- Nie trzymam cię tu siłą- uśmiechnął się- Możesz iść ze znajomymi na tę bitwę.
- Chcę iść z tobą.
- Jo daj już spokój.
- Nie uważasz, że... - próbowała znaleźć odpowiednie słowa.
- Hm?
- Nie uważasz, że wkradła się do nas rutyna?
- Co?- spojrzał na nią z uśmiechem.
- Spójrz. Widzimy się codziennie w szkole. Dostaję od ciebie całusa. Potem mamy próbę w teatrze. A wieczorami odrabiasz lekcje lub piszesz sztukę. Ja za to spotykam się wtedy ze znajomymi. Robimy codziennie to samo. To stało się strasznie nudne. Wydaje mi się, że nam czegoś brakuje.
- Mamy swoje obowiązki. To zrozumiałe, że poświęcamy im czas. Ja nie widzę w tym nic złego.
- Nie mówię, że to złe. A moglibyśmy się czasem postarać zrobić coś nieschematycznego.
- Nieschematycznego?
- No wiesz. Coś innego niż zwykle.
- Okej. Co powiesz na to, że zamiast głównymi drzwiami- zaczął się śmiać- do szkoły wejdziemy tylnymi?
- Spadaj- walnęła go w ramię- Ja mówię poważnie.
- Ja też. Nigdy tego nie robiłem. To będzie szalone.
Jo spojrzała na niego i założyła ręce.
- Dobra- pocałował ją- pójdziemy na tę bitwę.
- Serio?- podekscytowała się dziewczyna.
- Tak.
- Dzięki. Dzięki. Dzięki- ucieszyła się i mocno pocałowała go w policzek.
- Dobra. Już przestań. Najpierw pomóż mi skończyć ostatnią scenę.
- Jasne. Co ma w niej być?
- Mniej upierdliwej dziewczyny a więcej pracy.
- Bardzo śmieszne- wystawiła język.
***
Alice dostała smsa od Deana gdzie odbywa się bitwa. Czeka na niego i resztę ekipy przed klubem Push Power. Wtedy zauważa tę samą dziewczynę, z którą kilka dni temu umówił się jej przyjaciel. Postanawia do niej podejść.
- Cassie, mam rację?
- Zgadza się- uśmiechnęła się dziewczyna- My się znamy?
- Nie. Jestem przyjaciółką Deana. Alice.
- Ach tak. Wspominał o tobie.
- Nie wątpię. Jesteśmy sobie bardzo bliscy- spojrzała na nią poważnie- Jeśli wiesz o czym mówię.
- Nie, niestety- Cassie zorientowała się, że to nie będzie miła rozmowa i ma w tej dziewczynie rywalkę- Dean mówił o tobie jak o dobrym kumplu.
- Znam go jak nikt inny. Świetnie się rozumiemy. Właściwie to jesteśmy dla siebie idealni- brnęła dalej Alice.
W tym momencie podszedł do nich Dean.
- Cześć wam- uśmiechnął się- Widzę, że się poznałyście.
- Tak- przytaknęła Cassie i dodała patrząc prosto w oczy Alice- Dobrze poznałam się na twojej dziewczynie.
- Dziewczynie?- zdziwił się chłopak.
- Co?- Alice udawała zdziwienie i wymusiła śmiech- Musiałaś coś źle zrozumieć.
- A, no tak. Głupia ja- uśmiechnęła się Cassie- przecież całowałaś się z Tonym na imprezie Wina.
- Serio?- zdziwił się Dean.
- Wybacz Cassie, ale chyba mnie z kimś pomyliłaś.
- Nie- pokręciła głową- Ale zawsze możemy spytać Tony'ego, żeby się upewnić. Albo Jo i Rose. Były tam razem ze mną.
Alice nie wiedziała co ma powiedzieć. Nie spodziewała się, że ta dziewczyna ją tak załatwi. Ośmieszyła ją przed Deanem i widać jaka jest z tego dumna. Ale to jeszcze nie koniec.
- Muszę już lecieć- wtrącił nagle Dean- bawcie się dobrze.
- Powodzenia- uśmiechnęła się Cassie.
- Pokaż im- klepnęła go w ramię Alice.
Gdy chłopak zniknął z pola widzenia obie dziewczyny wymieniły spojrzenia.
- Nie ujdzie ci to na sucho.
- Trzeba się było nie całować z kim popadnie.
- Przestań grać zakonnicę. Dobrze wiem, że chcesz go dla jego sławy.
Wtedy pojawili się Brian, Jo i Rose.
- No pewnie- przewróciła oczami Cassie- Bo to ja pchałam się przed aparat na jego wystawie.
- Dostałam zaproszenie, bo jestem dla niego ważna. Zazdrościsz?
- Tobie?- zaśmiała się- Ciekawe czego?
- Tego, że wybierze mnie a nie jakąś wredną zołzę.
- Zaraz ci pokażę zołzę- Cassie ruszyła w jej stronę.
Wtedy podbiegł do niej Brian i ją zatrzymał.
- Uspokój się! Dziewczyno- złapał ją za ręce- To bitwa taneczna, a nie w klatce, pamiętasz?
- No co boisz się?!- krzyknęła Alice.
- Daj sobie spokój, Alice- odezwała się do niej Rose.
- O! Jest i nasza księżniczka. Gdzie twój książę?
- Nie jesteś tego warta- odpowiedziała i zwróciła się do przyjaciół- Chodźmy do środka.
- Nie dziwne, że rzuciłaś dla niego Deana- próbowała ją wkurzyć Alice- Świetnie się całuje.
Rose przypomniała sobie ich pocałunek. Wtedy strasznie ją to zabolało, ale teraz była niesamowicie wkurzona. Szybko się odwróciła i podbiegła w stronę Alice. Popchnęła ją na ziemię i tamta upadła. "Wystarczy"- pomyślała- "Uspokój się Rose"- i chciała wejść do klubu. Jednak Alice od razu się podniosła i rzuciła na nią. Zaczęły się szarpać. Wtedy ktoś z tłumu krzyknął : "Hej! Laski się biją". Ludzie w klubie w piorunującym tempie roznieśli tę wiadomość i wszyscy wybiegli na zewnątrz. Brian, Jo i Cassie chcieli zainterweniować, ale zostali pochłonięci przez tłum. Dziewczyny, podburzone okrzykami ludzi, szarpały się dalej. W pewnym momencie Alice uderzyła Rose pięścią. Ta upadła na ziemię. Wytarła ręką wargę. Trochę krwawiła, ale to jej nie powstrzymało przed oddaniem ciosu. Uderzyła dziewczynę w skroń a potem w szczękę. Z tłumu, w tym samym momencie, wybiegli Tony i Dean. Wymienili szybkie spojrzenia i od razu rzucili się w ich stronę, żeby je rozdzielić
- Puszczaj mnie!- krzyknęła Rose.
- Uspokój się- Tony odwrócił ją do siebie.
- Zabiję ją!- szarpała się.
- Tylko na tyle cię stać?!- podburzała ją Alice.
- Hej!- Dean potrząsnął przyjaciółką- Co w ciebie wstąpiło?!
- Ta małpa zapłaci za to co ci zrobiła!
- To nie twoja sprawa. Uspokój się.
Tłum był zawiedziony, że tak szybko się to skończyło. Zaczęli skandować "Walka! Walka! Walka!".
- Wracajcie z powrotem do klubu!- krzyknął Dean- Koniec przedstawienia!
- Chcecie bitwy?!- krzyknął Tony- Będziecie mieli. Bitwę taneczną! Wynocha do środka!
Ludzie zaczęli komentować i narzekać. Stopniowo wchodzili do klubu. Po chwili nie było już nikogo. Cassie podbiegła do Rose.
- Nic ci nie jest?
- Nie. W porządku.
- Pokaż to- zwrócił się do niej Tony, wyciągnął chusteczkę i wytarł jej krew z ust.
Dean puścił Alice.
- Co ty sobie wyobrażasz? To co było między Rose i mną to nie twoja sprawa.
- Moja. I dobrze wiesz, że jej się należało.
- Chyba zwariowałaś?- spojrzał na nią przerażony- Zerwała ze mną, ale to nie znaczy, że masz ją za to pobić.
- Nie dlatego ją uderzyłam.
- Więc dlaczego?
- Dlatego- wskazała na Tony'ego i Rose.
Dean popatrzył w tamtą stronę. Zobaczył jak Tony z troską wyciera jej usta. Oboje na siebie patrzyli. Ten widok nie należał do tych rzeczy, które chciał oglądać.
- Nie rozumiem.
- Nie widzisz tego? Oni są razem. Zostawiła cię dla niego.
- Chyba za bardzo popłynęłaś Alice.
- Tak? To ich zapytaj.
Dean spojrzał na przyjaciółkę.
- No zapytaj.
Wtedy oboje podeszli do grupy znajomych. Dean od razu podszedł do Rose.
- Jesteś cała?
- Tak. Tylko trochę się poobijałam- próbowała się uśmiechnąć- Dobrze, że nas rozdzieliliście.
- Nie rozumiem do końca, co mogło spowodować, że zaczęłyście się bić. To do was nie podobne.
- Może nie znasz jej tak dobrze- skomentowała Alice.
- Daj sobie na luz- spojrzał na nią Dean i zwrócił się do Rose- O co poszło?
Rose wiedziała, że nie może powiedzieć Deanowi prawdy. To by go bardzo zraniło, zwłaszcza teraz. Spojrzała na Jo i szukała u niej pomocy. Jednak nikt nie wiedział co powiedzieć.
- To moja wina- odezwała się Cassie.
Wtedy wszyscy na nią spojrzeli. Dean wyglądał na zdezorientowanego.
- Rozmawiałam z Alice. Jednak to nie była zbyt miła rozmowa. Właściwie to się kłóciłyśmy.
- O co?
- O ciebie?- zapytała niepewnie i uniosła ramiona.
- Co?!- Dean patrzył na każdego po kolei- A jak doszło do bójki Rose i Alice?
- Rose stanęła w mojej obronie. Nie zdążyliśmy zareagować kiedy zaczęły się szarpać. Potem wybiegli ludzie z klubu i zrobiło się zamieszanie. Nie wiem co by było gdybyście ich nie powstrzymali.
- Prawdopodobnie bym ją udusiła- rzuciła Rose.
- Wmawiaj sobie- odgryzła się Alice.
- Oookej. Najlepiej będzie was rozdzielić na większy dystans- postanowił Dean.
- Świetny pomysł- przytaknął mu Tony.
Dean złapał za rękę Alice i ruszył do klubu. Przed samym wejściem odwrócił się i spojrzał na Rose. Jednak w jego stronę patrzyła tylko Cassie. Uśmiechnęła się niewinnie i rozłożyła ręce. Po chwili Jo, Brian i Cassie postanowili zostawić Tony'ego i Rose samych. Przez chwilę stali obok siebie w ciszy. Tony postanowił odezwać się pierwszy.
- Powinienem się martwić tym, że ciągle ci na nim zależy?
- Co?- zmarszczyła brwi.
- Właśnie byłem świadkiem jak biłaś się o swojego byłego chłopaka. Po prostu się zastanawiam co to znaczy.
- Nie dostała z powodu Deana- spojrzała w niebo- Przynajmniej jeśli chodziłoby o niego, to nie tak mocno.
- Więc za co?
- Musimy o tym rozmawiać?
- Wolałbym wiedzieć co tak cię wkurzyło. Wiesz, na przyszłość- spojrzał na nią i się uśmiechnął- Żebym wiedział czego nie robić i żeby nie dostać takiego łomotu.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, lecz po chwili spoważniała. Znowu nastała cisza.
- Nie całować się z Alice- powiedziała w końcu.
- O to wam poszło? O ten głupi pocałunek?
- Najpierw obrażała Cassie. Gdy mnie zobaczyła to postanowiła i mnie dopiec- spojrzała na niego- Powiedziała, że dobrze całujesz. I się zaczęło.
- Chyba miała rację- zaśmiał się.
- Mnie nie za bardzo to bawi- minęła go i ruszyła w stronę klubu.
- Hej- złapał ją za rękę, przyciągnął do siebie i spojrzał głęboko w oczy- Częściowo miała rację. Dobrze całuję, ale tylko ciebie. A wiesz czemu? Bo tylko ciebie darzę wyjątkowym uczuciem i nie wyobrażam sobie tak pasjonujących pocałunków z inną dziewczyną. Rozumiesz?
Dziewczyna przytaknęła. Wtedy Tony się zbliżył i ją pocałował. Tak czule jak tylko potrafił.
- Nie wierzę- odezwała się Rose.
- W co?
- Że pocałowałeś moją zranioną wargę- zaśmiała się.
- Wydaje mi się, że bójki nas do siebie zbliżają. Ja zostałem pobity z twojego powodu. Teraz ty z mojego.
- Chyba jesteśmy kwita.
- I tego się trzymajmy- objął ją ramieniem i ruszyli do klubu.
- Więc zawieszenie broni?
- Tak- pokiwał stanowczo głową, lecz po chwili wybuchł śmiechem.
- Co?
- Pobiłaś się o mnie z laską- śmiał się dalej- Będziemy o tym opowiadać naszym dzieciom.
- Wnukom- powiedziała stanowczo, lecz potem się uśmiechnęła- Dzieciom się takich rzeczy nie mówi.
- Jasne. Wnukom. Zanotowałem.
***
- Cześć- Win złapał Kate przy barze- Gdzie reszta?
- Własnie ich szukam. Też się spóźniłeś?
- Tak. Ale nic nie straciliśmy. Tony dzwonił, że zaczną trochę później.
- Dlaczego?
- Właśnie nie wiem- Win zaczął się rozglądać i zaczepił jakiegoś gościa- Siema, czemu bitwa jest opóźniona?
- Przez tę bójkę.
- Jaką bójkę?
- Koleś, skąd ty się urwałeś? Na zewnątrz biły się dwie laski.
- Co?!- zdziwiła się Kate.
- Zapowiadało się spoko, ale Dean i Tony je rozdzielili.
- Dzięki, stary- klepnął go w plecy Win i zwrócił się do Kate- Myślisz, że były w basenie pełnym kisielu?
- Jesteś idiotą- pokręciła głową i zauważyła Jo, Briana i Cassie- Hej! Tutaj!
Cała trójka podeszła do nich.
- Muszę się napić- rzuciła Cassie i zamówiła piwo.
- O co chodzi z tą bójką?- zapytał Win, jednak zanim uzyskał odpowiedź podeszła do nich Rose.
- Co ci się stało?!- przeraziła się Kate.
- Ja domyślam się co się stało- wtrącił Win- Ważniejsze pytanie: czemu nie jesteś w kisielu?
- Przymknij się- walnęła go Kate- Nie mów, że się biłaś.
- Nie mówię- uśmiechnęła się niewinnie- Ale na pocieszenie, Alice wygląda gorzej. Będzie miała limo pod okiem.
- Ha, ha- zaczął się śmiać Win- Skoro Alice była twoją rywalką, to wiem za co dostała.
- Ja też- stwierdziła Kate- Ale skąd ci przyszło do głowy, żeby akurat tak się na niej odegrać?
- Nie wiem. Po prostu mnie wkurzyła i tak wyszło.
- Dziwisz się?- brnął dalej Win- Wystarczy, że kumpluje się z tobą.
- Zamknij się Win- spojrzała na niego Kate- Bo i tobie się oberwie.
- Mi? Za co?- udaje niewinnego- Aaaa. Pewnie, za wczorajszy pocałunek.
Wtedy wszyscy popatrzyli na Kate. Dziewczyna bez dłuższego namysłu wymierzyła Winowi policzek.
- Dupek- rzuciła i ruszyła w stronę tłumu.
Win dotknął ręką w miejscu, gdzie go uderzyła i popatrzył na resztę grupy z uśmiechem.
- Warto było.
- Kochanie?- Brian zaczął się śmiać i spojrzał na Jo- Mówiłaś coś o rutynie w naszym związku?
Swietne ;3 jak zwykle, zreszta.
OdpowiedzUsuńJak Ty to robisz że te rozdziały są takie świetne ? Po prostu zakochałam się w tym blogu !
OdpowiedzUsuńKocham Kocham Kocham Kocham.... <33333 Piszesz zajebiste opowiadania. czekam na ciag dalszy :) / Fruzinka
OdpowiedzUsuńNawet nie wyobrażasz sobie z jaką niecierpliwością czekałam na dalsze dzieje moich ulubieńców (mówię tu o Kate, Winie, Rose i Tony' m rzecz jasna ;)). Rozdział jak zawsze świetny!
OdpowiedzUsuńsuper jak zawsze !! :*
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńopowiadanie fajne ale zmień tło bo nic nie widać ;/
OdpowiedzUsuńKiedy następna część??? Ja tu umieram z ciekawości!!! XD
OdpowiedzUsuńKiedy następna część?
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział ?
OdpowiedzUsuńkiedy następny rozdział???
OdpowiedzUsuń