środa, 25 grudnia 2013
Episode 30: Not today
- Okej. To było całkiem miłe- powiedział z uśmiechem Dean i dodał po chwili- A gdzie jest Tony?
- Źle się poczuł i chciał ci powiedzieć, że najlepiej będzie jeśli pójdzie do domu- skłamała Rose.
- No nic- westchnął Dean- Może i bez niego damy radę- uśmiechnął się i chciał pocałować dziewczynę. Jednak Rose się odsunęła.
- Co jest?- zdziwił się Dean.
- To był ostatni nasz pocałunek.
- Co?!
- Dean- spojrzała mu w oczy- Przepraszam, że pozwoliłam ci mysleć, że jest dla nas przyszłość. Oszukałam siebie i na dodatek ciebie. I to boli mnie najbardziej. Bo ja tu zawiniłam i to ja powinnam cierpieć, a nie inni. Przepraszam, ale...
- Rose, o czym ty mówisz?
- Nie mogę z tobą być- dokończyła ze łzami w oczach.
Chłopak podszedł do niej i położył dłonie na jej policzkach.
- Coś zrobiłem nie tak? W czymś zawiniłem?
- Nie- łza spłynęła jej po policzku- To ja. To wszystko moja wina.
- Hej, nie mów tak. Przetrwamy to. Teraz jest gorzej, ale później będzie już tylko lepiej. Musisz mi tylko powiedzieć co jest grane.
- Dean- spojrzała na niego z oczami wypełnionymi poczuciem winy- Zdradziłam cię. Zdradziłam twoje uczucia.
- Chcesz powiedzieć, że poznałaś jakiegoś chłopaka?- zapytał i dodał- Rozumiem, zafascynował cię. W porządku, każdemu zdarza się zauroczenie. Jeśli cię pocałował to trudno, błędy się zdarzają- próbował uratować sytuację Dean. Był tak zdeterminowany, że był w stanie wybaczyć jej wszystko.
- Nie chodzi tu o zdradę fizyczną- zaczęła- Bo tego bym się nigdy nie dopuściła, mam za dużo szacunku do ciebie i do samej siebie. Ale...- westchnęła- zdradziłam cię emocjonalnie, bo nie czuję do ciebie tego co ty czujesz do mnie. Chciałabym, żebyś był tym jedynym, lecz nie jesteś.
Dean błądził wzrokiem. Jej słowa uderzyły w niego jak metalowy młot. Poczuł skurcz w brzuchu. W głowie zaczęły się mu kłębić pytania: jak do tego doszło? kiedy tak się od niego oddaliła? jak ona mogła mu to zrobić? czego mu brakuje? co może zrobić, żeby go pokochała?
- Lepiej będzie jak już sobie pójdę- odezwała się Rose.
Dean chwycił ją za rękę. Zatrzymała się i spojrzeli sobie w oczy.
- Jak możesz tak mnie ranić?- powiedział drżącym głosem i przepełniony żalem dodał- Byłem gotowy uchylić ci nieba i ziemi, tylko po to by cię zadowolić.
- Wiem. Myślałam tylko o sobie i nie zważałam na konsekwencje swojego postępowania- spuściła wzrok- Ale... czy możesz mnie winić za poszukiwanie szczęścia?
- Myślisz, że tego między nami zabrakło? Szczęścia?! Ja myślałem, że jesteśmy szczęśliwi.
- Ja też, póki nie przekonałam się, że ktoś może mi dać go o wiele więcej- puściła jego rękę i wyszła z pokoju.
- Rose!- krzyknął za nią, lecz wiedział, że nie wróci. Ze złości kopnął wiadro z farbą, która ochlapała całą ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! Co tu się dzieje? Gdzie jest Tony i dlaczego Rose wybiegła z domu?- zarzuciła go pytaniami Alice, wchodząc do pokoju.
Dean miał łzy w oczach, lecz jego pięści były zaciśnięte ze złości. Targały nim różne emocje.
- To przez ciebie!- krzyknął podchodząc do Alice.
- Co przeze mnie?!- przeraziła się dziewczyna.
- Gdy się pojawiłaś, wszstko między nami zepsułaś- złapał ją za ramiona i przywarł do ściany.
- Dean! Uspokój się!
Chłopak zobaczył taki strach na twarzy Alice, jakiego jeszcze u niej nie widział. Od razu ją puścił i cofnął się o krok. Spuścił głowę.
- Zostawiła mnie- powiedział spoglądając na przyjaciółkę- Zostawiła.
Alice podbiegła do niego i mocno go przytuliła. Jako dzieci, taki właśnie mieli zwyczaj na pocieszenie drugiej osoby. Płakali sobie na ramionach, ale przy tym ściskali się jak najmocniej się dało. Trzymali się w objęciach nawet do kilku godzin bez słowa. Nie pomagała im rozmowa, lecz obecność przyjaciela i poczucie wsparcia.
***
Andy jedzie windą na 8 piętro. Jego mama obudziła go z samego rana, żeby nie opuścił kolejnej sesji u terapeuty. Chociaż chłopak uważa te spotkania za totalną bzdurę i stratę czasu, dzisiaj postanowił nie uprzykrzać matce życia i się na jednym pojawić. Dużo pracowników kliniki znało go i darzyło sympatią, choć on sam nie wie dlaczego. Kiedy jechał korytarzem wszyscy witali go miło i ze szczerym uśmiechem. Zawsze starał się być nieuprzejmy i oschły, ale to widocznie na nikogo nie działało. Wzbudzał sympatię nawet wtedy kiedy tego nie chciał. Jego wizerunek w tym miejscu to skromny i wrażliwy chłopak. Skąd taki wniosek? Kilka miesięcy temu małe dzieci, które leżały z nim na oddziale miały w zwyczaju przychodzić do jego sali i słuchać bajek, które im wymyślał. Widać było, że je uwielbia i dzieciaki również go kochały. Trzeba było siłą je wynosić, żeby wróciły do własnych łóżek.
- Andrew- odezwał się terapeuta wychodząc z pokoju- Zapraszam do środka. Ja wrócę za 15 minut i możemy zaczynać.
- Jasne- odpowiedział chłopak wjeżdżając do pomieszczenia.
Zaczął rozglądać się dookoła. Nic się nie zmieniło. Ta sama kanapa, szafa, fotel, biurko. Na regale kilka starych książek.
- Ciekawe dlaczego ludzie myślą, że jak nazbierają staroci to będą uchodzić za mądrzejszych- pomyślał chłopak, kręcąc głową.
- Miło, że wpadłeś- odezwał się nagle żeński głos zza fotela.
Dziewczyna obróciła się w stronę Andy'ego i się uśmiechnęła.
- Charlie...- westchnął się chłopak.
- Nie wydajesz się być zdziwiony.
- Wybacz, że nie podskoczę z wrażenia- powiedział z ironią wskazując na wózek.
Charlie patrzyła na niego chwilę i zaczęła.
- Strzelam, że nie zapytasz co tu robię, jak się tu dostałam i dlaczego przyszłam.
- Nie spytam, bo wiem dlaczego tu jesteś.
- Ach tak?
- Ale niepotrzebnie przyszłaś. Nic się nie dowiesz, nic ci nie powiem, bo nie ma tu nic wartościowego czy interesującego.
- Dlaczego ty...- zmarszczyła brwi- jesteś taki zgorzkniały?
- To pytanie retoryczne?- zaśmiał się sztucznie.
Dziewczyna podniosła się z fotela i podeszła do Andy'ego.
- Wielkie mi co! Jestem taki biedny. Cały świat obrócił się przeciwko mnie. Nikt mnie nie rozumie- zaczęła wytykać Charlie.
- Co chcesz osiągnąć takim gadaniem?
- Chcę ci pokazać jak się zachowujesz. I uwaga! Zachowujesz się jak małe dziecko. A nawet gorzej, bo małe dziecko czasem o kimś pomyśli. A ty myślisz tylko o sobie.
- Chociaż tyle mam z życia- spojrzał jej w oczy- Mogę być samolubem i nim jestem.
- A co ze mną?
- Powiedziałem ci, że masz spadać. Nie zrozumiałaś za pierwszym razem?
Charlie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chce ją odepchnąć od siebie i pokazać, że jest najgorszym draniem jakiego zna. Jednak mu się to nie uda, bo przecież Charlie zna go z innej strony. Z tej prawdziwej. Zna go bardzo dobrze, bo rozmawiali codziennie prze kilka tygodni, o wszystkim. Tak łatwo się nie podda. Ten chłopak buduje przed sobą mur, który z wierzchu wydaje się być nie do przebicia, ale wystarczy trochę nad nim popracować i z łatwością rozbierze się go na cegły.
- Myślisz, że mnie to rusza?- odpowiedziała, gdy zobaczyła jego pewną siebie minę- Ani trochę.
- Jesteś głucha czy głupia?- zdenerwował się Andy- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać lub przebywać, jasne?
- Mogę ci zadać pytanie?
- Nie.
- I tak je zadam.
- To po co pytasz?
- Bo ja w przeciwieństwie do ciebie, nie ukrywam swojej uprzejmości- uśmiechnęła się- Dlaczego starasz się mnie wystraszyć? Przecież dobrze wiem, że taki nie jesteś. A ty wiesz, że nie odpuszczę.
Chłopak spojrzał na podłogę jakby tam szukał odpowiedzi. Dziewczyna przykucnęła przy nim i złapała go za policzek.
- Nigdzie się nie wybieram- powiedziała patrząc mu w oczy.
- Ja...- zaczął- Nie chcę...
- Ja też- odpowiedziała z uśmiechem.
- Skąd wiesz co chciałem powiedzieć?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko na niego patrzyła.
- Charlie- odezwał się Andy- Po co ci to wszystko? Rozmowa z jakimś kaleką. Pocieszanie go. Litowanie się nad nim. Łaska. Ja tego nie potrzebuję. I ty też nie.
- Kaleka? Litość? Czy ty widzisz w sobie tylko chłopaka na wózku?
- Bo nim jestem.
- Jesteś kimś o wiele więcej- powiedziała i pocałowała go w policzek- A ja cię w tym uświadomię.
- Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś dla mnie ważny.
- Czemu?- dopytywał się ciągle.
-Bo jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty.
- Takiego dziw...
- Takiego wyjątkowego- przerwała mu.
Zapadła cisza. Oboje wymieniali między sobą spojrzenia i lekkie uśmiechy.
- Mój terapeuta zaraz wróci.
- No to mu zwiejmy- uśmiechnęła się dziewczyna i ruszyła do wyjścia- W nogi!
Andy nie ruszył się z miejsca. Charlie przy samych drzwiach się zatrzymała i odwróciła w jego stronę.
- Chyba komenda: "W nogi!" Nie jest za bardzo odpowiednia- podrapała się po głowie.
Andy zaczął się śmiać. Nikt nigdy tak się przy nim nie zachowywał. Jak ktoś powiedział coś o jego kalectwie, zaraz zaczynał przepraszać i się podlizywać. Charlie nie miała z tym problemu. Powiedziała glupstwo, ale się tym nie przejmowała. Nie użalała się nad nim jak inni. Nawet pierwszego dnia kiedy ją zobaczył patrzyła na niego jak na zwykłą osobę a nie człowieka na wózku. To było w niej niesamowite. Tak właśnie zawsze się czuł kiedy z nią rozmawiał, jak normalna osoba. Obawiał się jednak, że jak tylko pozna o nim prawdę to od razu się od niego odwróci. A tymczasem to on ją odrzuca. Ona idzie w zaparte i, szczerze mówiąc, jest jak wrzód na tyłku. Nie daje za wygraną.
- 10 dolców za twoje myśli- przerwała mu rozmyślenia.
- Za słaba cena- uniósł kącik ust.
- Twój terapeuta wpuścił mnie tu za kubek kawy a ty mi mówisz, że dycha to słaba cena.
- Przekupiłaś go?! A myślałem, że dziewczyna taka jak ty jest porządna.
- Cel uświęca środki- wzruszyła ramionami i dodała po chwili- Co powiesz na spacer po parku? Tutaj niedaleko.
- I co? Może porzucamy piłką? Albo pobiegamy?- powiedział z ironią.
- Przestaniesz?
- No co? Jestem realistą.
- Mam ci współczuć?- uniosła brew Charlie- Albo może powinnam pożyczyć wózek i też nim jeździć, żebyś poczuł się lepiej?
- Jakbyś mogła- uśmiechnął się lekko.
- Nie ma mowy- odwzajemniła uśmiech- Zbieraj swoje wielkie ego i idziemy.
Chłopak od razu ruszył w stronę drzwi. Kto by pomyślał, że sesja u terapeuty może się okazać tak zaskakująca i przyjemna.
***
- Gdzie się wybiera najpiękniejsza kobieta po słońcem?
Natalie odwróciła się w stronę bramy i zobaczyła Dylana. Dlaczego musiał przyjść akurat teraz?
-Muszę skoczyć w jedno miejsce- odpowiedziała dziewczyna.
- A dokładniej?
- Do szpitala.
- Coś się stało? Źle się czujesz?- Podbiegł do niej.
Natalie spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie ja.
- Chyba nie łapię.
- Wsiadaj do samochodu- powiedziała- Dowiesz się na miejscu.
Dylan całą drogę wypytywał o co chodzi. Nie wiedział co o tym myśleć. Natalie milczała. Gdy podjechali pod szpital, wysiadła i ruszyła do drzwi. Dylan pobiegł za nią. Weszli po schodach na 2 piętro. Potem Natalie złapała go za rękę i weszli do jednej z sal.
- Witaj kochanie- odezwał się lekarz- Jak się dziś czujesz?
- Zadziwiająco dobrze- odpowiedziała Natalie.
- No to świetnie. Zobaczmy co tam się u was dzieje- wskazał na fotel- A kim jest twój kolega?
- To Dylan.
- Ach, Dylan- lekarz puścił do niej oko- Wie?
- O czym mam wiedzieć?- zapytał przerażony chłopak.
Natalie siedząc na fotelu, podniosła bluzkę. Lekarz wylał jej na brzuch żel i zaczął robić badanie USG.
Dylan patrzył na to z niedowierzaniem, potem spojrzał na monitor.
- Czy to...
- Dziecko w moim brzuchu?- spojrzała na niego Natalie- Tak.
- Posłuchajcie- odezwał się lekarz.
Wtedy wszyscy zamilkli, a w gabinecie rozległo się rytmiczne dudnienie. Natalie zaczęła płakać.
- Ślicznotko, uspokój się- powiedział ginekolog- To znaczy, że wszystko jest w porządku. Serducho ma silne.
Wtedy Natalie ponownie spojrzała na Dylana. Chłopak był w szoku, totalnie nie wiedział co ze sobą zrobić, nic nie mówił, tylko wpatrywał się w ekran.
- Dylan- odezwała się do niego dziewczyna.
- Jak mogłaś?!- wykrztusił z trudem i wyszedł z pomieszczenia.
Natalie położyła głowę z powrotem na fotelu i pozwoliła lekarzowi dokończyć badanie.
- Zgłoś się na kontrolę za miesiąc. Jeśli coś byłoby nie w porządku to dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
- Jasne.
Lekarz widząc jej smutną minę postanowił coś dodać:
- Jeśli jest taki jak go opisywałaś, to pewnie siedzi teraz na schodach przed szpitalem i zastanawia się czy był szczęśliwy że cię miał, czy będzie jeszcze bardziej, że ma was oboje.
- Dziękuję- powiedziała ubierając się Natalie.
- Będzie dobrze- uśmiechnął się mężczyzna.
Dziewczyna wyszła na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie widziała Dylana. Usiadła na schodach i zaczęła płakać. Nie wiedziała co ma robić. W jej głowie kłębiły się myśli: "Może źle postąpiła zabierając go tutaj. Ale inaczej chyba nie dałaby rady mu o tym powiedzieć. Chciała to zrobić już kilka razy, ale nigdy nie mogła zebrać się w sobie. Najbardziej bała się właśnie takiej reakcji. Przerażenia i ucieczki. Z drugiej strony może jej się należało za to jak wobec niego postępowała. Może tak właśnie miało być". Po chwili ktoś usiadł obok niej. Natalie podniosła głowę i zobaczyła Dylana.
- Gdzie byłeś? Myślałam, że uciekłeś?
- Chciałem. Ale trochę się zgubiłem i nie mogłem znaleźć wyjścia.
- Przepraszam, że tak się dowiedziałeś- zaczęła- Nie wiedziałam co mam z tym zrobić.
- Który to miesiąc?
- Kończy się drugi.
- Więc wiedziałaś, że jesteś w ciąży jak się u ciebie zjawiłem?
- Tak.
- To dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Bałam się, że się wystraszysz i uciekniesz.
- Bałaś się, że cię zostawię wiec dlatego byłaś dla mnie oschła i sama prosiłaś, żebym odszedł? To rzeczywiście ma sens.
- Nie wiedziałam co robić. Myślałam, że sama się tym zajmę.
- Zajmę?
- Nie wiem. Poprosiłabym kogoś o pomoc.
- Kogo?- spojrzał na nią z lekką złością- Wina?
- No już- spuściła głowę- Zapytaj.
- O co?
- Pewnie chcesz zapytać czy to jego dziecko?
- Myślisz, że to jest teraz ważne?!- złapał ją za podbródek i obrócił w swoją stronę- Ważne jest dla mnie jak bardzo musiałaś cierpieć musząc radzić sobie samej. Nikomu nie mogłaś się zwierzyć. Jak ciężką decyzję musiałaś podejmować codziennie czy powinnaś urodzić to dziecko. Nie obchodzi mnie to czyje ono jest, tylko raczej to, że nie czułaś, że możesz mi zaufać.
- Ufam ci.
- W takim razie powinieniem już dawno o tym wiedzieć.
- Przepraszam- znowu zaczęła płakać.
- Wiesz, jak byliśmy w górach, marzyłem o tym. Żeby być z tobą, być tak szczęśliwym jaki byłem przez ostatnie tygodnie. Kiedyś wziąć z tobą ślub a potem założyć rodzinę- westchnął i dodał- A ty, jak zwykle, poprzestawiałaś kolejność w moich planach.
Oboje przez chwilę się nie odzywali.
- Kocham cię Dylan- powiedziała patrząc mu w oczy.
- Wiem- odpowiedział i spojrzał na zatłoczoną ulicę.
- Nie spotykałam się z Winem od wielu miesięcy. To dziecko jest twoje.
- Wiem- powtórzył i wstał.
- Dylan?
- Nie dzisiaj- rzucił i ruszył w stronę ulicy.
***
- Wysłałeś wszystkim wiadomości?
- Tak słonko- odpowiada Brian- Wszyscy wiedzą, że Kate wraca z obozu.
- Świetnie.
- Halo? Jest ktoś w domu?- dobiega głos z dołu.
Brian i Jo schodzą na dół. W salonie zauważają dziesiątki walizek i toreb, obok których stoi bardzo ładna dziewczyna. Ma brązowe falowane włosy i przepiękne zielone oczy. Ubrana jest w zwiewną sukienkę, dżinsową kurtkę i koturny.
- Cash!- wykrzykuje Jo i rzuca się na dziewczynę.
- Miło cię widzieć kuzyneczko- pocałowała ją w policzek.
- Cześć jestem Brian- przedstawia się chłopak.
- Cassandra- odpowiada dziewczyna- Ale mów mi Cassie.
- A co z Cash?
- Tak nazywa mnie tylko Jo- uśmiechnęła się- Ale spokojnie, ja też mam dla niej cudną ksywkę, którą zwykłam ją wkurzać w dzieciństwie. Jojo.
- Jojo i Cash? Nieźle- zaśmiał się chłopak.
- Brian, możesz mi pomóc z torbami?- zwróciła się do niego pani Morgan.
- Jasne nie ma sprawy.
Gdy oboje zniknęli w nowym pokoju, Cassie i Jo usiadły na kanapie.
- Powiedz, że to twój przyjaciel a nie chłopak- uśmiechnęła się kuzynka.
- Niestety- zaczęła śmiać się Jo.
- Szkoda. Ale mam nadzieję, że ma jakichś fajnych kolegów.
- On ma, ja mam. Damy radę. A propos, dzisiaj poznasz część moich znajomych ze szkoły.
- Wpadną tu?
- Nie. Organizujemy w knajpce o nazwie "Shakers" imprezę powitalną dla kumpeli. Właściwie to może być impreza powitalna dla was obu.
- Jestem zdecydowanie za- uśmiechnęła się Cassie.
Wtedy usłyszały dźwięk otwieranych drzwi i po chwili w holu ujrzały Rose.
niedziela, 15 grudnia 2013
Episode 29: Thousand of pieces
Wszystkich moich czytelników chciałam bardzo, ale to bardzo przeprosić za moje zaniedbanie tego opowiadania. Pisaliście w komentarzach jak bardzo chcecie kolejny odcinek, a ja nawet nie raczyłam odpisać. Wiem, że to może wkurzyć, że wam piszę, że byłam bardzo ale to bardzo zajęta. Ale taka jest prawda. Mówię wam, drugi rok na studiach to jest masakra. Jak mi się udaje w tygodniu spać po 4 godziny dziennie to jest sukces. Przychodzi weekend i wtedy staram się odpoczywać styrana całym tygodniem nauki. I tak to się kręciło w kółko. No, ale wiadomo teraz jest okres świąteczny i ruszyło mnie sumienie. Więc niech kolejny odcinek będzie dla was takim spóźnionym Mikołajkowym prezentem. I chociaż obietnica, że będę dalej pisać jest bez pokrycia, to proszę uwierzcie, ze ja tak samo jak wy uwielbiam te postaci i pisząc kolejne odcinki przeżywałam wszystko z nimi, jakbym tam była ( no w sumie jestem, bo oni wszyscy to nieodłączna część mojej wyobraźni). W każdym razie mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu i poczekacie na następny. Nie mówię, że pojawi się w grudniu, chociaż nie powiem, chciałabym wam zrobić prezent pod choinkę ;) buźka :*
PS. Dodałam wam fotki postaci.
***
Jo i Rose przekraczają próg szkoły. Niby robią to codziennie, ale dziś jest inaczej. Od pierwszego kroku postawionego w korytarzu czują, że wszyscy na nie patrzą. To przywidzenie czy coś z nimi nie tak?
- Rose- zaczęła przyjaciółka- Dlaczego wszyscy ci się przyglądają?
- To nie na mnie się patrzą- uśmiechnęła się dziewczyna stając przy tablicy z ogłoszeniami.
- Co to jest?
- Przeczytaj.
- Główną rolę w przedstawieniu zagrają: Jake Willis i Joanna Morgan. Pierwsza próba: Dzisiaj po lekcjach.
Rose uśmiechnęła się od ucha do ucha. Spojrzała na przyjaciółkę. Jo stała w osłupieniu. Nie odezwała się ani słowem.
- Halo?!- krzyknęła do niej Rose i zaczęła machać ręką przed twarzą- Zasięg masz pełny, dlaczego nie kontaktujesz?
- To na pewno jakiś żart. Ja?! Główną rolę? Dlaczego? Przecież wiele świetnych osób się zgłosiło. To musi być pomyłka. Na pewno. Nie ma się czym przejmować. Boże! Wszyscy się na mnie patrzą.
- Jo?
- Tak.
- Dostałaś główną rolę w sztuce- powiedziała wolno Rose- Dotarło?
- Nie do końca- zaczęła szybko oddychać Jo.
- Tylko mi tu nie mdlej- przeraziła się przyjaciółka- Brian! Świetnie, że cię widzę. Może ty do niej dotrzesz.
- Co się dzieje?- podszedł z uśmiechem chłopak.
- Dostała główną rolę w sztuce i chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Kochanie?
- Tak?
- Jesteś najlepsza. Kocham cię. Masz tę rolę- przytulił ją.
- Nieźle co nie? Ja też cię kocham.
- Co?!- uniosła brew Rose- Tylko tyle? Kocham cię? Masz tę rolę?
- Magiczne słowa- wzruszył ramionami Brian.
- Nienawidzę zakochanych ludzi- przewróciła oczami i dodała, jakby do siebie- Gdzie to ja miałam zamiar iść? A! Książki.
- Widzimy się na lunchu?- zapytała Jo.
- Jasne. Ale kawę piję dziś bez cukru- rzuciła Rose.
- Że co?- zapytał Brian.
- Zasugerowała, że jesteśmy zbyt słodcy- zaśmiała się Jo.
- Mam to gdzieś- pocałował ją w czoło i objął ramieniem.
- Ja też.
***
Charlie na jednej z przerw zauważa April. Właściwie ledwo mogła ją rozpoznać. Ma na sobie rozciągnięty sweter, stare dżinsy i sportowe buty. Włosy związane w kucyk i lekko podkrążone oczy. Nikt, widząc ją teraz, nie powiedziałby, że to była przyjaciółka Natalie.
- Hej. Wszystko w porządku?
- Tak- uśmiechnęła się lekko dziewczyna.
- Na pewno? Nie wyglądasz zbyt dobrze.
- Nie za bardzo mnie to obchodzi.
- Racja- przytaknęła Charlie- Ciebie nie, ale innych tak.
- Masz z tym problem?
- Nie. Po prostu jestem szczera. Widać, że nie jest okej. Wiedz, że jakbyś chciała pogadać to jestem.
- A ty to kto? Dobroczyńca ludzkości?- prychnęła April.
- Nie- odpowiedziała patrząc w głąb korytarza- Może. Czasem dobrze jest pogadać o problemach.
- A co masz jakieś?
- Owszem i ty pewnie też. Tylko, że ja potrafię się do tego przyznać.
- Daj mi spokój. Nie zrozumiesz tego.
- Nie zrozumiem? Aha. Co ja tam wiem o życiu i problemach- spojrzała na nią i dodała- Miłego dnia. Z pewnością taki ci się przyda.
April spuściła głowę i westchnęła. Nie miała na razie ochoty na zwierzenia. Minęło dopiero kilka dni od jej wizyty w Londynie. Nie do końca jeszcze wie, co powinna z tym zrobić.
Charlie gdy znalazła się za rogiem od razu wyciągnęła telefon. Po kilku sygnałach chłopak odebrał telefon.
- Jesteś mi potrzebny. Możemy się spotkać?
- Jasne. O co chodzi?
- Właśnie nie wiem. I twoim zadaniem jest się dowiedzieć.
- Chyba nie łapię.
- Wyjaśnię później. Wpadnę do ciebie o 4. Na razie.
Charlie od zawsze miała potrzebę pomagania innym. Nawet jeśli się narzuca, musi dopiąć swego i dowiedzieć się wszystkiego. A zatem rozpracowanie April załatwione. Pozostaje tylko Andy.
***
- Hej, Rose- krzyknął biegnąc w jej kierunku Dean- Masz chwilę?
- Co jest?
- Chciałem pogadać. No wiesz, o nas, o tym obozie, o Alice.
- Okej- spojrzała podejrzliwie.
- Przez te kilka dni zdążyliśmy ochłonąć po naszej kłótni. Przynajmniej ja. Przemyślałem parę rzeczy i uważam, że powinniśmy spędzić razem trochę czasu.
- Jak na to wpadłeś?- zapytała z ironią.
- Rose- spojrzał na nią poważnie- Nie rób z tego większego problemu niż jest naprawdę.
- Dobra- przewróciła oczami- To co wymyśliłeś?
- Wydaje mi się, że nie jesteś przekonana co do Alice. Co ja gadam? Nie cierpisz jej. Dlatego chcę żebyście się dogadały. Pomagam jej malować pokój w nowym domu. Dołączysz do nas?
- Żartujesz, tak?- wytrzeszczyła oczy- Chcesz, żebym zrobiła coś dla dziewczyny, której nie znam, nie lubię i która ciągle się wpycha w moje życie?
- Hej, nie oceniaj ludzi powierzchownie. Kto jak kto, ale ty nie jesteś taką osobą. Mam rację?
- Taa. Raczej- przytaknęła, próbując zachować spokój.
- Z resztą nie robisz tego dla niej. Tylko dla mnie. I dla siebie. Obiecuję ci, że kiedy ją poznasz zmienisz o niej zdanie. Jest moją przyjaciółką nie bez powodu. A ty moją dziewczyną.
- Myślę, że wygląda to zupełnie odwrotnie. Ty i Alice zachowujecie się jak para. A ze mną czasem pogadasz, jak z koleżanką.
- Przesadzasz.
- Dean- spojrzała mu prosto w oczy- Rozumiem, ona jest ważna. Jest też wiele dziewczyn wokół ciebie, które są interesujące. To nic dziwnego, podobasz się im.
- Okej, to dziwne. Przecież nie mam na to wpływu. Winisz mnie za to?
- Nie. Ale nie jesteś jedyny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie tylko tobą się interesują. Kilka osób również pojawiło się w moim otoczeniu.
- Chcesz, żebym był zazdrosny?-zdziwił się chłopak- To trochę żałosne.
- Nie chcę- zmarszczyła brwi- Albo chcę. Nie wiem. W każdym razie chcę powiedzieć, żebyś się nie zdziwił jeśli zbliżę się do kogoś innego, bo ty nie masz czasu albo jesteś zajęty.
- Dzisiaj mam czas.
- Na malowanie pokoju Alice- dodała z karcącym spojrzeniem.
- Rose, proszę- zbliżył się do niej- Nie wiem co mam robić. Zawsze między nami było łatwo. A teraz...- zastanowił się.
- Jest trudno i sobie nie radzisz- dokończyła za niego.
- Oboje sobie nie radzimy. Dlatego proszę cię, zrób to dla mnie. Chcę po prostu spędzić czas w przyjaznym towarzystwie i atmosferze. Dajmy nam szansę się dogadać.
- Okej- westchnęła- Niech będzie.
- Dziękuję- uśmiechnął się lekko i dodał ze skruszoną miną- Jeśli powiem, że Alice po ciebie przyjedzie to przesadzę?
Rose na chwilę zamilkła. Już miała zacząć kolejną kłótnię, bo to już za dużo. Ale pomyślała, że to może nie najgorszy pomysł. Wszystko sobie wyjaśni z tą dziewczyną i będzie po problemie.
- Nie. Chętnie pogadam z nią sam na sam. A gdzie ty będziesz?
- Mamy jeszcze trening, dlatego wpadniemy godzinę później. To do zobaczenia- przytulił ją i ruszył w stronę bramy szkoły.
- Wpadniemy?
- Tak. Ja i Tony.
-Co?- pomyślała Rose i spojrzała w niebo- Zapowiada się urocze popołudnie. Jej chlopak, jego przyjaciółka-wiedźma no i romantyk o hipnotyzującym spojrzeniu. Wszyscy w jednym pomieszczeniu. Mam przerąbane!
***
- Przymierz tę- Natalie wrzuca koszulę do przebieralni.
- Nie założę jej- odzywa się Dylan.
- Nie narzekaj. Pokaż się.
Chłopak wychodzi ze skrzywioną miną. Ten kolor świetnie do niego pasuje. Kilka dziewczyn za plecami Natalie zaczęło komentować i zachwycać się wyglądem Dylana.
- Wyglądam jak pajac.
- Nie. Jesteś ze mną. Musisz dobrze wyglądać- zaczęła oglądać kolejne koszule.
- Natalie?
- Hm?
- Wcale nie muszę.
Dziewczyna spojrzała na niego. Wyglądał świetnie. W tak drogim stroju wyglądał jak arystokrata. Nie wyróżniał się spośród reszty jej znajomych.
- Nie rób scen. Przymierz tę zieloną.
- Mam lepszy pomysł. Oddaj te rzeczy i chodźmy na lody- uśmiechnął się.
- Dylan...- przechyliła głowę na bok i mimo woli odwzajemniła uśmiech.
- Pójdźmy na kompromis. Kupię tę koszulę, jeśli ty będziesz ją nosiła.
- Nie rób sobie jaj. Chcę, żebyś się dobrze prezentował.
- Po co?- zapytał wchodząc z powrotem do przebieralni.
- Bo muszę trzymać fason i klasę.
- Po co?- powtórzył pytanie.
- Bo nazywam się Natalie Lawrance. To do czegoś zobowiązuje.
- Ale ja mam to gdzieś- powiedział wychodząc w swojej wytartej kurtce- Będę ubrany tak jak mi się podoba.
- Gdzie idziesz?
- Do budki z lodami. A ty moja droga, idziesz ze mną- wziął ją za rękę.
- Nie. Dopóki nie założysz tej koszuli.
- Nie- pokręcił głową i zaczął ruszać brwiami- Wezmę cytrynowe z polewą z białej czekolady.
Natalie uwielbiała te lody. On też dobrze wiedział, że je uwielbia. Dziewczyna popatrzyła na Dylana, potem na koszulę i znowu na niego.
- Olać to- rzuciła za siebie ubrania- Chodźmy.
Oboje wyszli ze sklepu trzymając się za ręce. Śmiali się z obsługi i klientów, którzy patrzyli na nich jak na wariatów. Natalie przypomniała sobie jak dobrze jest zrobić coś spontanicznego i nie przejmować się opinią innych. To właśnie uwielbiała w tym chłopaku. Przy nim otoczenie nie miało znaczenia. Liczyło się to jak dobrze się z nim czuła. Przez te kilka dni wróciło wszystko to, co było między nimi w górach. Natalie jednak czuła się źle z tym, że nie do końca jest z nim szczera.
***
- Okej- odezwał się do obozowiczów trener- Na ostatnie zajęcia mamy dla was ciekawe zadanie. Połączymy was w pary. Macie napisać muzykę i słowa do waszej wspólnej piosenki. No i oczywiście zaśpiewać. Chcemy sprawdzić ile nauczyliście się do tej pory. Aranżację również pozostawiamy waszej wyobraźni. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania to proszę kierować się do pani Terese. Oczywiście duety nie ulegają zmianom i żadnym dyskusjom. Miłej zabawy no i pracy oczywiście- uśmiechnął się Peter i zaczął rozadwać dzieciakom kartki na których napisane było imię partnera.
- Jestem w parze z tą dziwną Paulą- skrzywiła się Vanessa- A ty kogo masz?
- Thomas- przeczytała z kartki Kate- Który to frajer?
- Jest dwóch Thomasów. Ten wysoki, nudny i flegmatyczny- wskazała na gościa w ostatnim rzędzie- No i słynny Tom- wzrok skierowała na początek sali- Świetnie śpiewa i uwierz mi, jest tego świadomy.
- Dopisane jest tu B.
- Szczęściara- westchnęła Vanessa- dostałaś gwiazdora. Thomasa Bale'a.
- Jest aż taki dobry?- zapytała Kate.
- Jest tu najbardziej znany. No i spójrz na to "kółko różańcowe dziewczyn" wokół niego.
- No na zakonnice to one nie wyglądają.
Obie dziewczyny wybuchły śmiechem. Wtedy podszedł do nich owy przystojniak. Oczywiście ze sznurkiem dziewczyn tuż za nim. Kate musiała przyznać, wyglądał zniewalająco. Ale był też pewny siebie. Prawdopodobnie arogant i narcyz. A takich gości Kate potrafiła zjeść na śniadanie.
- Hej laska. Trafiło ci się. Będziemy pracować razem. Obyś się spisała- uśmiechnął się i wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby.
- Uważaj, żebyś potrafił dotrzymać mi tempa- podniosła się z krzesła.
- Lepiej oddaj się w moje ręce lalu, zajmę się Tobą- objął ją ramieniem.
- Jeśli jeszcze raz powiesz do mnie lala albo mnie dotkniesz to skrzywdzę cię tak i połamię ci wszystkie kości, że jedyne co będziesz potem w stanie zrobić to cmoknąć się w pompkę- rzuciła i puściła do niego oko, kierując się do wyjścia.
Na sali rozległo się głośne : "Uuuuuu!". Kilka osób rzuciło komentarze: "Nieźle!", "Dała do pieca". Na twarzy Thomasa zagościł lekki uśmiech. Zaintrygowała go ta dziewczyna. Spotykał już takie. Pyskate, wygadane, twarde. Zawsze udają, że jego wygląd czy talent ich nie rusza. Jednak potem zakochują się bez pamięci. Jest przekonany, że z nią będzie tak samo.
- Do zobaczenia na próbie- dodał gdy się odwróciła.
***
- Carmen? No w końcu odebrałaś. Gdzie się podziewasz?- zapytała z pretensją Jackie.
- Jestem w Mediolanie.
- Co ty tam robisz? Dlaczego się nie odzywałaś przez ten czas?
- Mam powody. Nie chcę z tobą gadać.
- Żarty sobie robisz? O co ci chodzi?
- Zajmij się lepiej Winem- rzuciła ze złością w głosie.
- O czym ty mówisz?!
- Nie udawaj idiotki. No dobra, nie musisz udawać. Jesteś idiotką. W każdym razie wiem o was.
- Dobra- westchnęła Jackie- Nie będę kłamać.
- Nie jesteś już moją przyjaciółką.
- Przestań. Faceci tacy są- zaczęła się głupio tłumaczyć- To nic nie znaczyło. Nie moja wina, że na mnie poleciał. Carmen, przecież nie poświęcisz naszej przyjaźni dla jakiegoś faceta.
- Zrobiłaś to za moimi plecami.
- Nie histeryzuj- przewróciła oczami- Pomyśl co powiedzą ludzie w szkole. Jesteśmy teraz na topie. Chcesz to sobie odebrać przez taką głupotę.
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Posłuchaj, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nikogo tak nie cenię. Ani Tammy, ani Lidii czy Jessici. Nawet ostatnio Natalie nie jest w nastroju do zabawy. Dlatego ty i ja to najlepsze połączenie. Zgadza się?
- Pewnie, że tak- podekscytowała się Carmen, szybko zapominając o złości.
- A więc kochana, kiedy wracasz?
- Przylecę jutro z rana.
- Świetnie. Kup mi coś ładnego.
- Jasne. Papatki.
- Pa.
Jackie rzuciła telefon na fotel i usiadła na łóżku. Obok siedział chłopak, którego poznała trzy godziny temu.
- Z kim rozmawiałaś?
- Jakby to miało znaczenie. Nie po to tu jesteśmy.
- Masz rację- odpowiedział chłopak i zaczął gładzić ją po szyi- Przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy.
***
- Witam wszystkich aktorów- przywitała ich pani Lewis- Znacie Briana. Będzie pomagał przy przedstawieniu. A więc, na początek, gratuluję wam zdobytych ról. Myślę, że brawa należą się naszej koleżance z pierwszej klasy. To będzie jej debiut. Joanna Morgan!
- Dziękuję. Mówcie mi Jo- uśmiechnęła się niewinnie dziewczyna.
- Mamy dużo pracy. Tak, wiem. Mówię to zawsze, ale taka jest prawda. Próby będą się odbywały w poniedziałki, środy i piątki. Każdego tygodnia. Możliwe też, że w ekstremalnych sytuacjach będzie ich więcej. Teraz pytanie. Wszyscy jesteście gotowi na takie poświęcenie?
- Tak- odpowiedziała chórem grupa.
- Genialnie!- klasnęła w dłonie pani Lewis- A więc bierzemy do rąk teksty. Brian! Rozdaj je. Na początku musimy zapoznać się z tym językiem. Jest trudny. No i intonacja jest też ważna. Niech każdy z was otworzy tekst na przypadkowej stronie. Nieważne czy to fragment bohatera, którego gracie czy `nie. Dzisiaj jesteście tacy sami. Ćwiczymy wszystkie role. Bo dobry aktor...
- Zagra wszystko- dokończyła grupa.
- Znakomicie- uśmiechnęła się kobieta.
Jo spojrzała na Briana z przerażeniem. Chłopak popatrzył na nią ciepło i się uśmiechnął. Po chwili obrócił swój notatnik w jej stronę i wskazał na rysunek, który zrobił. Przedstawiał karykaturę pani Lewis. Była nadzwyczaj śmieszna. Dziewczynie od razu poprawił się humor i nabrała zapału do pracy. Ma najlepszą rolę i najlepszego chłopaka. Czego więcej jej trzeba?
***
- Win! Miło cię widzieć- przywitała go radośnie pani Carter- Wejdź. Zawołać Tony'ego?
- Nie trzeba. Pomyślałem, że może ja pójdę do jego pokoju?
- Jasne. Proszę bardzo.
Win stanął w progu i przyglądał się swojemu przyjacielowi. Tony siedział przed sztalugą i rysował. Dlaczego ten widok mnie nie dziwi?- pomyślał.
- Wiesz- zaczął- Gdybym cię nie znał to już bym się obraził za to, że mnie olewasz.
- Wiesz, gdybym cię nie znał, już bym cię udusił za to co robisz.
- A czym znowu zawiniłem?
- Serio pytasz?- odwrócił się Tony.
Win rozłożył ręce. Obaj patrzyli sobie w oczy. Po chwili Win się uśmiechnął.
- Aaaa! O to chodzi.
- Bystrzak.
- Nie mogłem się powstrzymać- próbuje go podejść Win- Wyglądała tak seksownie w tej niebieskiej sukience. Była o wiele bardziej otwarta jak trochę wypiła. Niezła z niej laska.
- Zamknij się- rzucił Tony.
- Kiedy trzymałem ją w objęciach... Ach! Nawet nie wyobrażasz sobie...
- Zamknij się!- krzyknął Tony i rzucił się na Wina.
Obaj runęli na ziemię. Zaczęli się taczać i szarpać. Jednak Tony zapomniał, że jego przyjaciel trenował kiedyś zapasy. Wiadomo, ojciec chciał by stał się prawdziwym mężczyzną. W każdym razie, nie miał szans z Winem. Kilka ruchów, dźwignia i po zawodach.
- Zrobiłem to dla ciebie kretynie- powiedział ciągle trzymając kumpla w bezruchu.
- Wyglądało jakbyś chciał ją rozerwać na strzępy na tym parkiecie. Au! Kipiało od was seksapilem. Au, moja ręka!
- Nie zaprzeczę- Win wzmocnił ucisk.
- I do tego patrzyłeś mi się w twarz. Au!
- Jak się wtedy czułeś?
- A jak myślisz?! Au, to boli!
Win zwolnił ucisk i pozwolił Tony'emu się poskładać do kupy.
- A jak się teraz czujesz?
- Ciągle boli- zaczął masować przedramię- I nie mam na myśli moich mięśni.
Spojrzeli na siebie. Potem Win oparł się o łóżko, patrzył na ścianę, na której wisiało ich wspólne zdjęcie z dzieciństwa i zaczął się śmiać.
- Co tak cię bawi?
- Powiedziałem jej, że podejrzewam, że będziesz chciał mi za to przyłożyć.
- Nie myliłeś się.
- Ale obiecała też, że ci odda- spojrzał z uśmiechem na kumpla, a potem dodał z powagą- Ona dla ciebie bardzo dużo znaczy. Stary, na co ty czekasz?
- Sam nie wiem.
Zapadła cisza. Win odezwał się pierwszy, żeby rozładować napięcie.
- Może z tobą też powinienem wtedy zatańczyć?
- Przypomnij mi, dlaczego wciąż jesteśmy kumplami?- zmarszczył brwi Tony.
- Pewnie dlatego- Win wskazał palcem na podłogę, po której się przed chwilą taczali- że bardzo dojrzale rozwiązujemy konflikty.
Spojrzeli na siebie, swoje pogniecione i poszarpane ubrania i zaczęli się śmiać.
- Okej- podniósł się po chwili Win- Skoro się nie pozabijaliśmy to trzeba to uczcić. Czas na małą imprezkę.
- Nie mogę.
- Stary. Nie mów mi, że będziesz siedział w tym pokoju, w którym tak poza tym śmierdzi brudnymi skarpetami, i bazgrał ołóweczkiem na tych swoich karteczkach.
- Nie mówię- odpowiedział z uśmiechem Tony- Mam plany.
- Uuu. Oświeć mnie.
- Trening- chłopak podszedł do szafy i zaczął pakować rzeczy.
- Nuda.
- Potem pomagam malować pokój Alice.
- Komu?- na twarzy Wina pojawił się grymas.
- Kumpela Deana.
- A! Kojarzę. Fajny tyłek. Umknęło mi kiedy mówiłeś dlaczego to robisz. A więc- przymrużył oczy- Dlaczego to robisz?
- Dean poprosił o pomoc.
- A ty z wywieszonym językiem tam lecisz?
- Mnie i Rose- uśmiechnął się znowu Tony.
- O!- uniósł brew Win i zaczął zacierać ręce- W takim razie nie było pytania. Idę z tobą.
- Serio?- Tony spojrzał na przyjaciela- Wiesz, że Dean cię nie lubi, nie?
- I z wzajemnością. Ale za nic nie mogę przegapić twojej akcji z Rose.
- Kto powiedział, że będzie jakaś akcja?
- A jaki masz plan na pozbycie się Deana?-zignorował pytanie Tony'ego.
- Nie mam. Rose powiedziała mu co się działo na obozie i chyba odpuścili.
- Serio? Ile razy ci walnął?
- Ani razu. Powiedział, że to jej decyzja, jej czyny i takie tam.
- Nie gadaj!?
- Gadam.
- Jest głupszy niż myślałem- uniósł kącik ust Win i poklepał kumpla po ramieniu- Ale tym lepiej dla ciebie. Masz czyste pole do działania.
- Albo mi się wydaje albo trochę się podnieciłeś- śmieje się kumpel.
- I to jak! Patrz na to- Win zaczął tańczyć jak kaczka.
- A oto proszę państwa przyszły właściciel Chambers Sold- Tony wskazał na Wina udając prezentera telewizyjnego.
- Ten taniec kiedyś zrobi furorę. Zobaczysz.
- Zatańczę tak na twoim pogrzebie.
- Jak to zrobisz to szybko się spotkamy po drugiej stronie. Bo pastor od razu cię zastrzeli.
- Ty i ja. Zawsze razem- zaśmiał się Tony.
***
- Dostałem cynk, że komuś brakuje przyjaciela. Wiesz kto to taki?
Subskrybuj:
Posty (Atom)