środa, 25 grudnia 2013
Episode 30: Not today
- Okej. To było całkiem miłe- powiedział z uśmiechem Dean i dodał po chwili- A gdzie jest Tony?
- Źle się poczuł i chciał ci powiedzieć, że najlepiej będzie jeśli pójdzie do domu- skłamała Rose.
- No nic- westchnął Dean- Może i bez niego damy radę- uśmiechnął się i chciał pocałować dziewczynę. Jednak Rose się odsunęła.
- Co jest?- zdziwił się Dean.
- To był ostatni nasz pocałunek.
- Co?!
- Dean- spojrzała mu w oczy- Przepraszam, że pozwoliłam ci mysleć, że jest dla nas przyszłość. Oszukałam siebie i na dodatek ciebie. I to boli mnie najbardziej. Bo ja tu zawiniłam i to ja powinnam cierpieć, a nie inni. Przepraszam, ale...
- Rose, o czym ty mówisz?
- Nie mogę z tobą być- dokończyła ze łzami w oczach.
Chłopak podszedł do niej i położył dłonie na jej policzkach.
- Coś zrobiłem nie tak? W czymś zawiniłem?
- Nie- łza spłynęła jej po policzku- To ja. To wszystko moja wina.
- Hej, nie mów tak. Przetrwamy to. Teraz jest gorzej, ale później będzie już tylko lepiej. Musisz mi tylko powiedzieć co jest grane.
- Dean- spojrzała na niego z oczami wypełnionymi poczuciem winy- Zdradziłam cię. Zdradziłam twoje uczucia.
- Chcesz powiedzieć, że poznałaś jakiegoś chłopaka?- zapytał i dodał- Rozumiem, zafascynował cię. W porządku, każdemu zdarza się zauroczenie. Jeśli cię pocałował to trudno, błędy się zdarzają- próbował uratować sytuację Dean. Był tak zdeterminowany, że był w stanie wybaczyć jej wszystko.
- Nie chodzi tu o zdradę fizyczną- zaczęła- Bo tego bym się nigdy nie dopuściła, mam za dużo szacunku do ciebie i do samej siebie. Ale...- westchnęła- zdradziłam cię emocjonalnie, bo nie czuję do ciebie tego co ty czujesz do mnie. Chciałabym, żebyś był tym jedynym, lecz nie jesteś.
Dean błądził wzrokiem. Jej słowa uderzyły w niego jak metalowy młot. Poczuł skurcz w brzuchu. W głowie zaczęły się mu kłębić pytania: jak do tego doszło? kiedy tak się od niego oddaliła? jak ona mogła mu to zrobić? czego mu brakuje? co może zrobić, żeby go pokochała?
- Lepiej będzie jak już sobie pójdę- odezwała się Rose.
Dean chwycił ją za rękę. Zatrzymała się i spojrzeli sobie w oczy.
- Jak możesz tak mnie ranić?- powiedział drżącym głosem i przepełniony żalem dodał- Byłem gotowy uchylić ci nieba i ziemi, tylko po to by cię zadowolić.
- Wiem. Myślałam tylko o sobie i nie zważałam na konsekwencje swojego postępowania- spuściła wzrok- Ale... czy możesz mnie winić za poszukiwanie szczęścia?
- Myślisz, że tego między nami zabrakło? Szczęścia?! Ja myślałem, że jesteśmy szczęśliwi.
- Ja też, póki nie przekonałam się, że ktoś może mi dać go o wiele więcej- puściła jego rękę i wyszła z pokoju.
- Rose!- krzyknął za nią, lecz wiedział, że nie wróci. Ze złości kopnął wiadro z farbą, która ochlapała całą ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! Co tu się dzieje? Gdzie jest Tony i dlaczego Rose wybiegła z domu?- zarzuciła go pytaniami Alice, wchodząc do pokoju.
Dean miał łzy w oczach, lecz jego pięści były zaciśnięte ze złości. Targały nim różne emocje.
- To przez ciebie!- krzyknął podchodząc do Alice.
- Co przeze mnie?!- przeraziła się dziewczyna.
- Gdy się pojawiłaś, wszstko między nami zepsułaś- złapał ją za ramiona i przywarł do ściany.
- Dean! Uspokój się!
Chłopak zobaczył taki strach na twarzy Alice, jakiego jeszcze u niej nie widział. Od razu ją puścił i cofnął się o krok. Spuścił głowę.
- Zostawiła mnie- powiedział spoglądając na przyjaciółkę- Zostawiła.
Alice podbiegła do niego i mocno go przytuliła. Jako dzieci, taki właśnie mieli zwyczaj na pocieszenie drugiej osoby. Płakali sobie na ramionach, ale przy tym ściskali się jak najmocniej się dało. Trzymali się w objęciach nawet do kilku godzin bez słowa. Nie pomagała im rozmowa, lecz obecność przyjaciela i poczucie wsparcia.
***
Andy jedzie windą na 8 piętro. Jego mama obudziła go z samego rana, żeby nie opuścił kolejnej sesji u terapeuty. Chociaż chłopak uważa te spotkania za totalną bzdurę i stratę czasu, dzisiaj postanowił nie uprzykrzać matce życia i się na jednym pojawić. Dużo pracowników kliniki znało go i darzyło sympatią, choć on sam nie wie dlaczego. Kiedy jechał korytarzem wszyscy witali go miło i ze szczerym uśmiechem. Zawsze starał się być nieuprzejmy i oschły, ale to widocznie na nikogo nie działało. Wzbudzał sympatię nawet wtedy kiedy tego nie chciał. Jego wizerunek w tym miejscu to skromny i wrażliwy chłopak. Skąd taki wniosek? Kilka miesięcy temu małe dzieci, które leżały z nim na oddziale miały w zwyczaju przychodzić do jego sali i słuchać bajek, które im wymyślał. Widać było, że je uwielbia i dzieciaki również go kochały. Trzeba było siłą je wynosić, żeby wróciły do własnych łóżek.
- Andrew- odezwał się terapeuta wychodząc z pokoju- Zapraszam do środka. Ja wrócę za 15 minut i możemy zaczynać.
- Jasne- odpowiedział chłopak wjeżdżając do pomieszczenia.
Zaczął rozglądać się dookoła. Nic się nie zmieniło. Ta sama kanapa, szafa, fotel, biurko. Na regale kilka starych książek.
- Ciekawe dlaczego ludzie myślą, że jak nazbierają staroci to będą uchodzić za mądrzejszych- pomyślał chłopak, kręcąc głową.
- Miło, że wpadłeś- odezwał się nagle żeński głos zza fotela.
Dziewczyna obróciła się w stronę Andy'ego i się uśmiechnęła.
- Charlie...- westchnął się chłopak.
- Nie wydajesz się być zdziwiony.
- Wybacz, że nie podskoczę z wrażenia- powiedział z ironią wskazując na wózek.
Charlie patrzyła na niego chwilę i zaczęła.
- Strzelam, że nie zapytasz co tu robię, jak się tu dostałam i dlaczego przyszłam.
- Nie spytam, bo wiem dlaczego tu jesteś.
- Ach tak?
- Ale niepotrzebnie przyszłaś. Nic się nie dowiesz, nic ci nie powiem, bo nie ma tu nic wartościowego czy interesującego.
- Dlaczego ty...- zmarszczyła brwi- jesteś taki zgorzkniały?
- To pytanie retoryczne?- zaśmiał się sztucznie.
Dziewczyna podniosła się z fotela i podeszła do Andy'ego.
- Wielkie mi co! Jestem taki biedny. Cały świat obrócił się przeciwko mnie. Nikt mnie nie rozumie- zaczęła wytykać Charlie.
- Co chcesz osiągnąć takim gadaniem?
- Chcę ci pokazać jak się zachowujesz. I uwaga! Zachowujesz się jak małe dziecko. A nawet gorzej, bo małe dziecko czasem o kimś pomyśli. A ty myślisz tylko o sobie.
- Chociaż tyle mam z życia- spojrzał jej w oczy- Mogę być samolubem i nim jestem.
- A co ze mną?
- Powiedziałem ci, że masz spadać. Nie zrozumiałaś za pierwszym razem?
Charlie patrzyła na niego z niedowierzaniem. Chce ją odepchnąć od siebie i pokazać, że jest najgorszym draniem jakiego zna. Jednak mu się to nie uda, bo przecież Charlie zna go z innej strony. Z tej prawdziwej. Zna go bardzo dobrze, bo rozmawiali codziennie prze kilka tygodni, o wszystkim. Tak łatwo się nie podda. Ten chłopak buduje przed sobą mur, który z wierzchu wydaje się być nie do przebicia, ale wystarczy trochę nad nim popracować i z łatwością rozbierze się go na cegły.
- Myślisz, że mnie to rusza?- odpowiedziała, gdy zobaczyła jego pewną siebie minę- Ani trochę.
- Jesteś głucha czy głupia?- zdenerwował się Andy- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać lub przebywać, jasne?
- Mogę ci zadać pytanie?
- Nie.
- I tak je zadam.
- To po co pytasz?
- Bo ja w przeciwieństwie do ciebie, nie ukrywam swojej uprzejmości- uśmiechnęła się- Dlaczego starasz się mnie wystraszyć? Przecież dobrze wiem, że taki nie jesteś. A ty wiesz, że nie odpuszczę.
Chłopak spojrzał na podłogę jakby tam szukał odpowiedzi. Dziewczyna przykucnęła przy nim i złapała go za policzek.
- Nigdzie się nie wybieram- powiedziała patrząc mu w oczy.
- Ja...- zaczął- Nie chcę...
- Ja też- odpowiedziała z uśmiechem.
- Skąd wiesz co chciałem powiedzieć?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko na niego patrzyła.
- Charlie- odezwał się Andy- Po co ci to wszystko? Rozmowa z jakimś kaleką. Pocieszanie go. Litowanie się nad nim. Łaska. Ja tego nie potrzebuję. I ty też nie.
- Kaleka? Litość? Czy ty widzisz w sobie tylko chłopaka na wózku?
- Bo nim jestem.
- Jesteś kimś o wiele więcej- powiedziała i pocałowała go w policzek- A ja cię w tym uświadomię.
- Dlaczego to robisz?
- Bo jesteś dla mnie ważny.
- Czemu?- dopytywał się ciągle.
-Bo jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty.
- Takiego dziw...
- Takiego wyjątkowego- przerwała mu.
Zapadła cisza. Oboje wymieniali między sobą spojrzenia i lekkie uśmiechy.
- Mój terapeuta zaraz wróci.
- No to mu zwiejmy- uśmiechnęła się dziewczyna i ruszyła do wyjścia- W nogi!
Andy nie ruszył się z miejsca. Charlie przy samych drzwiach się zatrzymała i odwróciła w jego stronę.
- Chyba komenda: "W nogi!" Nie jest za bardzo odpowiednia- podrapała się po głowie.
Andy zaczął się śmiać. Nikt nigdy tak się przy nim nie zachowywał. Jak ktoś powiedział coś o jego kalectwie, zaraz zaczynał przepraszać i się podlizywać. Charlie nie miała z tym problemu. Powiedziała glupstwo, ale się tym nie przejmowała. Nie użalała się nad nim jak inni. Nawet pierwszego dnia kiedy ją zobaczył patrzyła na niego jak na zwykłą osobę a nie człowieka na wózku. To było w niej niesamowite. Tak właśnie zawsze się czuł kiedy z nią rozmawiał, jak normalna osoba. Obawiał się jednak, że jak tylko pozna o nim prawdę to od razu się od niego odwróci. A tymczasem to on ją odrzuca. Ona idzie w zaparte i, szczerze mówiąc, jest jak wrzód na tyłku. Nie daje za wygraną.
- 10 dolców za twoje myśli- przerwała mu rozmyślenia.
- Za słaba cena- uniósł kącik ust.
- Twój terapeuta wpuścił mnie tu za kubek kawy a ty mi mówisz, że dycha to słaba cena.
- Przekupiłaś go?! A myślałem, że dziewczyna taka jak ty jest porządna.
- Cel uświęca środki- wzruszyła ramionami i dodała po chwili- Co powiesz na spacer po parku? Tutaj niedaleko.
- I co? Może porzucamy piłką? Albo pobiegamy?- powiedział z ironią.
- Przestaniesz?
- No co? Jestem realistą.
- Mam ci współczuć?- uniosła brew Charlie- Albo może powinnam pożyczyć wózek i też nim jeździć, żebyś poczuł się lepiej?
- Jakbyś mogła- uśmiechnął się lekko.
- Nie ma mowy- odwzajemniła uśmiech- Zbieraj swoje wielkie ego i idziemy.
Chłopak od razu ruszył w stronę drzwi. Kto by pomyślał, że sesja u terapeuty może się okazać tak zaskakująca i przyjemna.
***
- Gdzie się wybiera najpiękniejsza kobieta po słońcem?
Natalie odwróciła się w stronę bramy i zobaczyła Dylana. Dlaczego musiał przyjść akurat teraz?
-Muszę skoczyć w jedno miejsce- odpowiedziała dziewczyna.
- A dokładniej?
- Do szpitala.
- Coś się stało? Źle się czujesz?- Podbiegł do niej.
Natalie spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie ja.
- Chyba nie łapię.
- Wsiadaj do samochodu- powiedziała- Dowiesz się na miejscu.
Dylan całą drogę wypytywał o co chodzi. Nie wiedział co o tym myśleć. Natalie milczała. Gdy podjechali pod szpital, wysiadła i ruszyła do drzwi. Dylan pobiegł za nią. Weszli po schodach na 2 piętro. Potem Natalie złapała go za rękę i weszli do jednej z sal.
- Witaj kochanie- odezwał się lekarz- Jak się dziś czujesz?
- Zadziwiająco dobrze- odpowiedziała Natalie.
- No to świetnie. Zobaczmy co tam się u was dzieje- wskazał na fotel- A kim jest twój kolega?
- To Dylan.
- Ach, Dylan- lekarz puścił do niej oko- Wie?
- O czym mam wiedzieć?- zapytał przerażony chłopak.
Natalie siedząc na fotelu, podniosła bluzkę. Lekarz wylał jej na brzuch żel i zaczął robić badanie USG.
Dylan patrzył na to z niedowierzaniem, potem spojrzał na monitor.
- Czy to...
- Dziecko w moim brzuchu?- spojrzała na niego Natalie- Tak.
- Posłuchajcie- odezwał się lekarz.
Wtedy wszyscy zamilkli, a w gabinecie rozległo się rytmiczne dudnienie. Natalie zaczęła płakać.
- Ślicznotko, uspokój się- powiedział ginekolog- To znaczy, że wszystko jest w porządku. Serducho ma silne.
Wtedy Natalie ponownie spojrzała na Dylana. Chłopak był w szoku, totalnie nie wiedział co ze sobą zrobić, nic nie mówił, tylko wpatrywał się w ekran.
- Dylan- odezwała się do niego dziewczyna.
- Jak mogłaś?!- wykrztusił z trudem i wyszedł z pomieszczenia.
Natalie położyła głowę z powrotem na fotelu i pozwoliła lekarzowi dokończyć badanie.
- Zgłoś się na kontrolę za miesiąc. Jeśli coś byłoby nie w porządku to dzwoń o każdej porze dnia i nocy.
- Jasne.
Lekarz widząc jej smutną minę postanowił coś dodać:
- Jeśli jest taki jak go opisywałaś, to pewnie siedzi teraz na schodach przed szpitalem i zastanawia się czy był szczęśliwy że cię miał, czy będzie jeszcze bardziej, że ma was oboje.
- Dziękuję- powiedziała ubierając się Natalie.
- Będzie dobrze- uśmiechnął się mężczyzna.
Dziewczyna wyszła na zewnątrz. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie widziała Dylana. Usiadła na schodach i zaczęła płakać. Nie wiedziała co ma robić. W jej głowie kłębiły się myśli: "Może źle postąpiła zabierając go tutaj. Ale inaczej chyba nie dałaby rady mu o tym powiedzieć. Chciała to zrobić już kilka razy, ale nigdy nie mogła zebrać się w sobie. Najbardziej bała się właśnie takiej reakcji. Przerażenia i ucieczki. Z drugiej strony może jej się należało za to jak wobec niego postępowała. Może tak właśnie miało być". Po chwili ktoś usiadł obok niej. Natalie podniosła głowę i zobaczyła Dylana.
- Gdzie byłeś? Myślałam, że uciekłeś?
- Chciałem. Ale trochę się zgubiłem i nie mogłem znaleźć wyjścia.
- Przepraszam, że tak się dowiedziałeś- zaczęła- Nie wiedziałam co mam z tym zrobić.
- Który to miesiąc?
- Kończy się drugi.
- Więc wiedziałaś, że jesteś w ciąży jak się u ciebie zjawiłem?
- Tak.
- To dlaczego nic nie powiedziałaś?
- Bałam się, że się wystraszysz i uciekniesz.
- Bałaś się, że cię zostawię wiec dlatego byłaś dla mnie oschła i sama prosiłaś, żebym odszedł? To rzeczywiście ma sens.
- Nie wiedziałam co robić. Myślałam, że sama się tym zajmę.
- Zajmę?
- Nie wiem. Poprosiłabym kogoś o pomoc.
- Kogo?- spojrzał na nią z lekką złością- Wina?
- No już- spuściła głowę- Zapytaj.
- O co?
- Pewnie chcesz zapytać czy to jego dziecko?
- Myślisz, że to jest teraz ważne?!- złapał ją za podbródek i obrócił w swoją stronę- Ważne jest dla mnie jak bardzo musiałaś cierpieć musząc radzić sobie samej. Nikomu nie mogłaś się zwierzyć. Jak ciężką decyzję musiałaś podejmować codziennie czy powinnaś urodzić to dziecko. Nie obchodzi mnie to czyje ono jest, tylko raczej to, że nie czułaś, że możesz mi zaufać.
- Ufam ci.
- W takim razie powinieniem już dawno o tym wiedzieć.
- Przepraszam- znowu zaczęła płakać.
- Wiesz, jak byliśmy w górach, marzyłem o tym. Żeby być z tobą, być tak szczęśliwym jaki byłem przez ostatnie tygodnie. Kiedyś wziąć z tobą ślub a potem założyć rodzinę- westchnął i dodał- A ty, jak zwykle, poprzestawiałaś kolejność w moich planach.
Oboje przez chwilę się nie odzywali.
- Kocham cię Dylan- powiedziała patrząc mu w oczy.
- Wiem- odpowiedział i spojrzał na zatłoczoną ulicę.
- Nie spotykałam się z Winem od wielu miesięcy. To dziecko jest twoje.
- Wiem- powtórzył i wstał.
- Dylan?
- Nie dzisiaj- rzucił i ruszył w stronę ulicy.
***
- Wysłałeś wszystkim wiadomości?
- Tak słonko- odpowiada Brian- Wszyscy wiedzą, że Kate wraca z obozu.
- Świetnie.
- Halo? Jest ktoś w domu?- dobiega głos z dołu.
Brian i Jo schodzą na dół. W salonie zauważają dziesiątki walizek i toreb, obok których stoi bardzo ładna dziewczyna. Ma brązowe falowane włosy i przepiękne zielone oczy. Ubrana jest w zwiewną sukienkę, dżinsową kurtkę i koturny.
- Cash!- wykrzykuje Jo i rzuca się na dziewczynę.
- Miło cię widzieć kuzyneczko- pocałowała ją w policzek.
- Cześć jestem Brian- przedstawia się chłopak.
- Cassandra- odpowiada dziewczyna- Ale mów mi Cassie.
- A co z Cash?
- Tak nazywa mnie tylko Jo- uśmiechnęła się- Ale spokojnie, ja też mam dla niej cudną ksywkę, którą zwykłam ją wkurzać w dzieciństwie. Jojo.
- Jojo i Cash? Nieźle- zaśmiał się chłopak.
- Brian, możesz mi pomóc z torbami?- zwróciła się do niego pani Morgan.
- Jasne nie ma sprawy.
Gdy oboje zniknęli w nowym pokoju, Cassie i Jo usiadły na kanapie.
- Powiedz, że to twój przyjaciel a nie chłopak- uśmiechnęła się kuzynka.
- Niestety- zaczęła śmiać się Jo.
- Szkoda. Ale mam nadzieję, że ma jakichś fajnych kolegów.
- On ma, ja mam. Damy radę. A propos, dzisiaj poznasz część moich znajomych ze szkoły.
- Wpadną tu?
- Nie. Organizujemy w knajpce o nazwie "Shakers" imprezę powitalną dla kumpeli. Właściwie to może być impreza powitalna dla was obu.
- Jestem zdecydowanie za- uśmiechnęła się Cassie.
Wtedy usłyszały dźwięk otwieranych drzwi i po chwili w holu ujrzały Rose.
niedziela, 15 grudnia 2013
Episode 29: Thousand of pieces
Wszystkich moich czytelników chciałam bardzo, ale to bardzo przeprosić za moje zaniedbanie tego opowiadania. Pisaliście w komentarzach jak bardzo chcecie kolejny odcinek, a ja nawet nie raczyłam odpisać. Wiem, że to może wkurzyć, że wam piszę, że byłam bardzo ale to bardzo zajęta. Ale taka jest prawda. Mówię wam, drugi rok na studiach to jest masakra. Jak mi się udaje w tygodniu spać po 4 godziny dziennie to jest sukces. Przychodzi weekend i wtedy staram się odpoczywać styrana całym tygodniem nauki. I tak to się kręciło w kółko. No, ale wiadomo teraz jest okres świąteczny i ruszyło mnie sumienie. Więc niech kolejny odcinek będzie dla was takim spóźnionym Mikołajkowym prezentem. I chociaż obietnica, że będę dalej pisać jest bez pokrycia, to proszę uwierzcie, ze ja tak samo jak wy uwielbiam te postaci i pisząc kolejne odcinki przeżywałam wszystko z nimi, jakbym tam była ( no w sumie jestem, bo oni wszyscy to nieodłączna część mojej wyobraźni). W każdym razie mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu i poczekacie na następny. Nie mówię, że pojawi się w grudniu, chociaż nie powiem, chciałabym wam zrobić prezent pod choinkę ;) buźka :*
PS. Dodałam wam fotki postaci.
***
Jo i Rose przekraczają próg szkoły. Niby robią to codziennie, ale dziś jest inaczej. Od pierwszego kroku postawionego w korytarzu czują, że wszyscy na nie patrzą. To przywidzenie czy coś z nimi nie tak?
- Rose- zaczęła przyjaciółka- Dlaczego wszyscy ci się przyglądają?
- To nie na mnie się patrzą- uśmiechnęła się dziewczyna stając przy tablicy z ogłoszeniami.
- Co to jest?
- Przeczytaj.
- Główną rolę w przedstawieniu zagrają: Jake Willis i Joanna Morgan. Pierwsza próba: Dzisiaj po lekcjach.
Rose uśmiechnęła się od ucha do ucha. Spojrzała na przyjaciółkę. Jo stała w osłupieniu. Nie odezwała się ani słowem.
- Halo?!- krzyknęła do niej Rose i zaczęła machać ręką przed twarzą- Zasięg masz pełny, dlaczego nie kontaktujesz?
- To na pewno jakiś żart. Ja?! Główną rolę? Dlaczego? Przecież wiele świetnych osób się zgłosiło. To musi być pomyłka. Na pewno. Nie ma się czym przejmować. Boże! Wszyscy się na mnie patrzą.
- Jo?
- Tak.
- Dostałaś główną rolę w sztuce- powiedziała wolno Rose- Dotarło?
- Nie do końca- zaczęła szybko oddychać Jo.
- Tylko mi tu nie mdlej- przeraziła się przyjaciółka- Brian! Świetnie, że cię widzę. Może ty do niej dotrzesz.
- Co się dzieje?- podszedł z uśmiechem chłopak.
- Dostała główną rolę w sztuce i chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Kochanie?
- Tak?
- Jesteś najlepsza. Kocham cię. Masz tę rolę- przytulił ją.
- Nieźle co nie? Ja też cię kocham.
- Co?!- uniosła brew Rose- Tylko tyle? Kocham cię? Masz tę rolę?
- Magiczne słowa- wzruszył ramionami Brian.
- Nienawidzę zakochanych ludzi- przewróciła oczami i dodała, jakby do siebie- Gdzie to ja miałam zamiar iść? A! Książki.
- Widzimy się na lunchu?- zapytała Jo.
- Jasne. Ale kawę piję dziś bez cukru- rzuciła Rose.
- Że co?- zapytał Brian.
- Zasugerowała, że jesteśmy zbyt słodcy- zaśmiała się Jo.
- Mam to gdzieś- pocałował ją w czoło i objął ramieniem.
- Ja też.
***
Charlie na jednej z przerw zauważa April. Właściwie ledwo mogła ją rozpoznać. Ma na sobie rozciągnięty sweter, stare dżinsy i sportowe buty. Włosy związane w kucyk i lekko podkrążone oczy. Nikt, widząc ją teraz, nie powiedziałby, że to była przyjaciółka Natalie.
- Hej. Wszystko w porządku?
- Tak- uśmiechnęła się lekko dziewczyna.
- Na pewno? Nie wyglądasz zbyt dobrze.
- Nie za bardzo mnie to obchodzi.
- Racja- przytaknęła Charlie- Ciebie nie, ale innych tak.
- Masz z tym problem?
- Nie. Po prostu jestem szczera. Widać, że nie jest okej. Wiedz, że jakbyś chciała pogadać to jestem.
- A ty to kto? Dobroczyńca ludzkości?- prychnęła April.
- Nie- odpowiedziała patrząc w głąb korytarza- Może. Czasem dobrze jest pogadać o problemach.
- A co masz jakieś?
- Owszem i ty pewnie też. Tylko, że ja potrafię się do tego przyznać.
- Daj mi spokój. Nie zrozumiesz tego.
- Nie zrozumiem? Aha. Co ja tam wiem o życiu i problemach- spojrzała na nią i dodała- Miłego dnia. Z pewnością taki ci się przyda.
April spuściła głowę i westchnęła. Nie miała na razie ochoty na zwierzenia. Minęło dopiero kilka dni od jej wizyty w Londynie. Nie do końca jeszcze wie, co powinna z tym zrobić.
Charlie gdy znalazła się za rogiem od razu wyciągnęła telefon. Po kilku sygnałach chłopak odebrał telefon.
- Jesteś mi potrzebny. Możemy się spotkać?
- Jasne. O co chodzi?
- Właśnie nie wiem. I twoim zadaniem jest się dowiedzieć.
- Chyba nie łapię.
- Wyjaśnię później. Wpadnę do ciebie o 4. Na razie.
Charlie od zawsze miała potrzebę pomagania innym. Nawet jeśli się narzuca, musi dopiąć swego i dowiedzieć się wszystkiego. A zatem rozpracowanie April załatwione. Pozostaje tylko Andy.
***
- Hej, Rose- krzyknął biegnąc w jej kierunku Dean- Masz chwilę?
- Co jest?
- Chciałem pogadać. No wiesz, o nas, o tym obozie, o Alice.
- Okej- spojrzała podejrzliwie.
- Przez te kilka dni zdążyliśmy ochłonąć po naszej kłótni. Przynajmniej ja. Przemyślałem parę rzeczy i uważam, że powinniśmy spędzić razem trochę czasu.
- Jak na to wpadłeś?- zapytała z ironią.
- Rose- spojrzał na nią poważnie- Nie rób z tego większego problemu niż jest naprawdę.
- Dobra- przewróciła oczami- To co wymyśliłeś?
- Wydaje mi się, że nie jesteś przekonana co do Alice. Co ja gadam? Nie cierpisz jej. Dlatego chcę żebyście się dogadały. Pomagam jej malować pokój w nowym domu. Dołączysz do nas?
- Żartujesz, tak?- wytrzeszczyła oczy- Chcesz, żebym zrobiła coś dla dziewczyny, której nie znam, nie lubię i która ciągle się wpycha w moje życie?
- Hej, nie oceniaj ludzi powierzchownie. Kto jak kto, ale ty nie jesteś taką osobą. Mam rację?
- Taa. Raczej- przytaknęła, próbując zachować spokój.
- Z resztą nie robisz tego dla niej. Tylko dla mnie. I dla siebie. Obiecuję ci, że kiedy ją poznasz zmienisz o niej zdanie. Jest moją przyjaciółką nie bez powodu. A ty moją dziewczyną.
- Myślę, że wygląda to zupełnie odwrotnie. Ty i Alice zachowujecie się jak para. A ze mną czasem pogadasz, jak z koleżanką.
- Przesadzasz.
- Dean- spojrzała mu prosto w oczy- Rozumiem, ona jest ważna. Jest też wiele dziewczyn wokół ciebie, które są interesujące. To nic dziwnego, podobasz się im.
- Okej, to dziwne. Przecież nie mam na to wpływu. Winisz mnie za to?
- Nie. Ale nie jesteś jedyny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie tylko tobą się interesują. Kilka osób również pojawiło się w moim otoczeniu.
- Chcesz, żebym był zazdrosny?-zdziwił się chłopak- To trochę żałosne.
- Nie chcę- zmarszczyła brwi- Albo chcę. Nie wiem. W każdym razie chcę powiedzieć, żebyś się nie zdziwił jeśli zbliżę się do kogoś innego, bo ty nie masz czasu albo jesteś zajęty.
- Dzisiaj mam czas.
- Na malowanie pokoju Alice- dodała z karcącym spojrzeniem.
- Rose, proszę- zbliżył się do niej- Nie wiem co mam robić. Zawsze między nami było łatwo. A teraz...- zastanowił się.
- Jest trudno i sobie nie radzisz- dokończyła za niego.
- Oboje sobie nie radzimy. Dlatego proszę cię, zrób to dla mnie. Chcę po prostu spędzić czas w przyjaznym towarzystwie i atmosferze. Dajmy nam szansę się dogadać.
- Okej- westchnęła- Niech będzie.
- Dziękuję- uśmiechnął się lekko i dodał ze skruszoną miną- Jeśli powiem, że Alice po ciebie przyjedzie to przesadzę?
Rose na chwilę zamilkła. Już miała zacząć kolejną kłótnię, bo to już za dużo. Ale pomyślała, że to może nie najgorszy pomysł. Wszystko sobie wyjaśni z tą dziewczyną i będzie po problemie.
- Nie. Chętnie pogadam z nią sam na sam. A gdzie ty będziesz?
- Mamy jeszcze trening, dlatego wpadniemy godzinę później. To do zobaczenia- przytulił ją i ruszył w stronę bramy szkoły.
- Wpadniemy?
- Tak. Ja i Tony.
-Co?- pomyślała Rose i spojrzała w niebo- Zapowiada się urocze popołudnie. Jej chlopak, jego przyjaciółka-wiedźma no i romantyk o hipnotyzującym spojrzeniu. Wszyscy w jednym pomieszczeniu. Mam przerąbane!
***
- Przymierz tę- Natalie wrzuca koszulę do przebieralni.
- Nie założę jej- odzywa się Dylan.
- Nie narzekaj. Pokaż się.
Chłopak wychodzi ze skrzywioną miną. Ten kolor świetnie do niego pasuje. Kilka dziewczyn za plecami Natalie zaczęło komentować i zachwycać się wyglądem Dylana.
- Wyglądam jak pajac.
- Nie. Jesteś ze mną. Musisz dobrze wyglądać- zaczęła oglądać kolejne koszule.
- Natalie?
- Hm?
- Wcale nie muszę.
Dziewczyna spojrzała na niego. Wyglądał świetnie. W tak drogim stroju wyglądał jak arystokrata. Nie wyróżniał się spośród reszty jej znajomych.
- Nie rób scen. Przymierz tę zieloną.
- Mam lepszy pomysł. Oddaj te rzeczy i chodźmy na lody- uśmiechnął się.
- Dylan...- przechyliła głowę na bok i mimo woli odwzajemniła uśmiech.
- Pójdźmy na kompromis. Kupię tę koszulę, jeśli ty będziesz ją nosiła.
- Nie rób sobie jaj. Chcę, żebyś się dobrze prezentował.
- Po co?- zapytał wchodząc z powrotem do przebieralni.
- Bo muszę trzymać fason i klasę.
- Po co?- powtórzył pytanie.
- Bo nazywam się Natalie Lawrance. To do czegoś zobowiązuje.
- Ale ja mam to gdzieś- powiedział wychodząc w swojej wytartej kurtce- Będę ubrany tak jak mi się podoba.
- Gdzie idziesz?
- Do budki z lodami. A ty moja droga, idziesz ze mną- wziął ją za rękę.
- Nie. Dopóki nie założysz tej koszuli.
- Nie- pokręcił głową i zaczął ruszać brwiami- Wezmę cytrynowe z polewą z białej czekolady.
Natalie uwielbiała te lody. On też dobrze wiedział, że je uwielbia. Dziewczyna popatrzyła na Dylana, potem na koszulę i znowu na niego.
- Olać to- rzuciła za siebie ubrania- Chodźmy.
Oboje wyszli ze sklepu trzymając się za ręce. Śmiali się z obsługi i klientów, którzy patrzyli na nich jak na wariatów. Natalie przypomniała sobie jak dobrze jest zrobić coś spontanicznego i nie przejmować się opinią innych. To właśnie uwielbiała w tym chłopaku. Przy nim otoczenie nie miało znaczenia. Liczyło się to jak dobrze się z nim czuła. Przez te kilka dni wróciło wszystko to, co było między nimi w górach. Natalie jednak czuła się źle z tym, że nie do końca jest z nim szczera.
***
- Okej- odezwał się do obozowiczów trener- Na ostatnie zajęcia mamy dla was ciekawe zadanie. Połączymy was w pary. Macie napisać muzykę i słowa do waszej wspólnej piosenki. No i oczywiście zaśpiewać. Chcemy sprawdzić ile nauczyliście się do tej pory. Aranżację również pozostawiamy waszej wyobraźni. Jeśli będziecie mieli jakieś pytania to proszę kierować się do pani Terese. Oczywiście duety nie ulegają zmianom i żadnym dyskusjom. Miłej zabawy no i pracy oczywiście- uśmiechnął się Peter i zaczął rozadwać dzieciakom kartki na których napisane było imię partnera.
- Jestem w parze z tą dziwną Paulą- skrzywiła się Vanessa- A ty kogo masz?
- Thomas- przeczytała z kartki Kate- Który to frajer?
- Jest dwóch Thomasów. Ten wysoki, nudny i flegmatyczny- wskazała na gościa w ostatnim rzędzie- No i słynny Tom- wzrok skierowała na początek sali- Świetnie śpiewa i uwierz mi, jest tego świadomy.
- Dopisane jest tu B.
- Szczęściara- westchnęła Vanessa- dostałaś gwiazdora. Thomasa Bale'a.
- Jest aż taki dobry?- zapytała Kate.
- Jest tu najbardziej znany. No i spójrz na to "kółko różańcowe dziewczyn" wokół niego.
- No na zakonnice to one nie wyglądają.
Obie dziewczyny wybuchły śmiechem. Wtedy podszedł do nich owy przystojniak. Oczywiście ze sznurkiem dziewczyn tuż za nim. Kate musiała przyznać, wyglądał zniewalająco. Ale był też pewny siebie. Prawdopodobnie arogant i narcyz. A takich gości Kate potrafiła zjeść na śniadanie.
- Hej laska. Trafiło ci się. Będziemy pracować razem. Obyś się spisała- uśmiechnął się i wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zęby.
- Uważaj, żebyś potrafił dotrzymać mi tempa- podniosła się z krzesła.
- Lepiej oddaj się w moje ręce lalu, zajmę się Tobą- objął ją ramieniem.
- Jeśli jeszcze raz powiesz do mnie lala albo mnie dotkniesz to skrzywdzę cię tak i połamię ci wszystkie kości, że jedyne co będziesz potem w stanie zrobić to cmoknąć się w pompkę- rzuciła i puściła do niego oko, kierując się do wyjścia.
Na sali rozległo się głośne : "Uuuuuu!". Kilka osób rzuciło komentarze: "Nieźle!", "Dała do pieca". Na twarzy Thomasa zagościł lekki uśmiech. Zaintrygowała go ta dziewczyna. Spotykał już takie. Pyskate, wygadane, twarde. Zawsze udają, że jego wygląd czy talent ich nie rusza. Jednak potem zakochują się bez pamięci. Jest przekonany, że z nią będzie tak samo.
- Do zobaczenia na próbie- dodał gdy się odwróciła.
***
- Carmen? No w końcu odebrałaś. Gdzie się podziewasz?- zapytała z pretensją Jackie.
- Jestem w Mediolanie.
- Co ty tam robisz? Dlaczego się nie odzywałaś przez ten czas?
- Mam powody. Nie chcę z tobą gadać.
- Żarty sobie robisz? O co ci chodzi?
- Zajmij się lepiej Winem- rzuciła ze złością w głosie.
- O czym ty mówisz?!
- Nie udawaj idiotki. No dobra, nie musisz udawać. Jesteś idiotką. W każdym razie wiem o was.
- Dobra- westchnęła Jackie- Nie będę kłamać.
- Nie jesteś już moją przyjaciółką.
- Przestań. Faceci tacy są- zaczęła się głupio tłumaczyć- To nic nie znaczyło. Nie moja wina, że na mnie poleciał. Carmen, przecież nie poświęcisz naszej przyjaźni dla jakiegoś faceta.
- Zrobiłaś to za moimi plecami.
- Nie histeryzuj- przewróciła oczami- Pomyśl co powiedzą ludzie w szkole. Jesteśmy teraz na topie. Chcesz to sobie odebrać przez taką głupotę.
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Posłuchaj, jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nikogo tak nie cenię. Ani Tammy, ani Lidii czy Jessici. Nawet ostatnio Natalie nie jest w nastroju do zabawy. Dlatego ty i ja to najlepsze połączenie. Zgadza się?
- Pewnie, że tak- podekscytowała się Carmen, szybko zapominając o złości.
- A więc kochana, kiedy wracasz?
- Przylecę jutro z rana.
- Świetnie. Kup mi coś ładnego.
- Jasne. Papatki.
- Pa.
Jackie rzuciła telefon na fotel i usiadła na łóżku. Obok siedział chłopak, którego poznała trzy godziny temu.
- Z kim rozmawiałaś?
- Jakby to miało znaczenie. Nie po to tu jesteśmy.
- Masz rację- odpowiedział chłopak i zaczął gładzić ją po szyi- Przejdźmy do przyjemniejszych rzeczy.
***
- Witam wszystkich aktorów- przywitała ich pani Lewis- Znacie Briana. Będzie pomagał przy przedstawieniu. A więc, na początek, gratuluję wam zdobytych ról. Myślę, że brawa należą się naszej koleżance z pierwszej klasy. To będzie jej debiut. Joanna Morgan!
- Dziękuję. Mówcie mi Jo- uśmiechnęła się niewinnie dziewczyna.
- Mamy dużo pracy. Tak, wiem. Mówię to zawsze, ale taka jest prawda. Próby będą się odbywały w poniedziałki, środy i piątki. Każdego tygodnia. Możliwe też, że w ekstremalnych sytuacjach będzie ich więcej. Teraz pytanie. Wszyscy jesteście gotowi na takie poświęcenie?
- Tak- odpowiedziała chórem grupa.
- Genialnie!- klasnęła w dłonie pani Lewis- A więc bierzemy do rąk teksty. Brian! Rozdaj je. Na początku musimy zapoznać się z tym językiem. Jest trudny. No i intonacja jest też ważna. Niech każdy z was otworzy tekst na przypadkowej stronie. Nieważne czy to fragment bohatera, którego gracie czy `nie. Dzisiaj jesteście tacy sami. Ćwiczymy wszystkie role. Bo dobry aktor...
- Zagra wszystko- dokończyła grupa.
- Znakomicie- uśmiechnęła się kobieta.
Jo spojrzała na Briana z przerażeniem. Chłopak popatrzył na nią ciepło i się uśmiechnął. Po chwili obrócił swój notatnik w jej stronę i wskazał na rysunek, który zrobił. Przedstawiał karykaturę pani Lewis. Była nadzwyczaj śmieszna. Dziewczynie od razu poprawił się humor i nabrała zapału do pracy. Ma najlepszą rolę i najlepszego chłopaka. Czego więcej jej trzeba?
***
- Win! Miło cię widzieć- przywitała go radośnie pani Carter- Wejdź. Zawołać Tony'ego?
- Nie trzeba. Pomyślałem, że może ja pójdę do jego pokoju?
- Jasne. Proszę bardzo.
Win stanął w progu i przyglądał się swojemu przyjacielowi. Tony siedział przed sztalugą i rysował. Dlaczego ten widok mnie nie dziwi?- pomyślał.
- Wiesz- zaczął- Gdybym cię nie znał to już bym się obraził za to, że mnie olewasz.
- Wiesz, gdybym cię nie znał, już bym cię udusił za to co robisz.
- A czym znowu zawiniłem?
- Serio pytasz?- odwrócił się Tony.
Win rozłożył ręce. Obaj patrzyli sobie w oczy. Po chwili Win się uśmiechnął.
- Aaaa! O to chodzi.
- Bystrzak.
- Nie mogłem się powstrzymać- próbuje go podejść Win- Wyglądała tak seksownie w tej niebieskiej sukience. Była o wiele bardziej otwarta jak trochę wypiła. Niezła z niej laska.
- Zamknij się- rzucił Tony.
- Kiedy trzymałem ją w objęciach... Ach! Nawet nie wyobrażasz sobie...
- Zamknij się!- krzyknął Tony i rzucił się na Wina.
Obaj runęli na ziemię. Zaczęli się taczać i szarpać. Jednak Tony zapomniał, że jego przyjaciel trenował kiedyś zapasy. Wiadomo, ojciec chciał by stał się prawdziwym mężczyzną. W każdym razie, nie miał szans z Winem. Kilka ruchów, dźwignia i po zawodach.
- Zrobiłem to dla ciebie kretynie- powiedział ciągle trzymając kumpla w bezruchu.
- Wyglądało jakbyś chciał ją rozerwać na strzępy na tym parkiecie. Au! Kipiało od was seksapilem. Au, moja ręka!
- Nie zaprzeczę- Win wzmocnił ucisk.
- I do tego patrzyłeś mi się w twarz. Au!
- Jak się wtedy czułeś?
- A jak myślisz?! Au, to boli!
Win zwolnił ucisk i pozwolił Tony'emu się poskładać do kupy.
- A jak się teraz czujesz?
- Ciągle boli- zaczął masować przedramię- I nie mam na myśli moich mięśni.
Spojrzeli na siebie. Potem Win oparł się o łóżko, patrzył na ścianę, na której wisiało ich wspólne zdjęcie z dzieciństwa i zaczął się śmiać.
- Co tak cię bawi?
- Powiedziałem jej, że podejrzewam, że będziesz chciał mi za to przyłożyć.
- Nie myliłeś się.
- Ale obiecała też, że ci odda- spojrzał z uśmiechem na kumpla, a potem dodał z powagą- Ona dla ciebie bardzo dużo znaczy. Stary, na co ty czekasz?
- Sam nie wiem.
Zapadła cisza. Win odezwał się pierwszy, żeby rozładować napięcie.
- Może z tobą też powinienem wtedy zatańczyć?
- Przypomnij mi, dlaczego wciąż jesteśmy kumplami?- zmarszczył brwi Tony.
- Pewnie dlatego- Win wskazał palcem na podłogę, po której się przed chwilą taczali- że bardzo dojrzale rozwiązujemy konflikty.
Spojrzeli na siebie, swoje pogniecione i poszarpane ubrania i zaczęli się śmiać.
- Okej- podniósł się po chwili Win- Skoro się nie pozabijaliśmy to trzeba to uczcić. Czas na małą imprezkę.
- Nie mogę.
- Stary. Nie mów mi, że będziesz siedział w tym pokoju, w którym tak poza tym śmierdzi brudnymi skarpetami, i bazgrał ołóweczkiem na tych swoich karteczkach.
- Nie mówię- odpowiedział z uśmiechem Tony- Mam plany.
- Uuu. Oświeć mnie.
- Trening- chłopak podszedł do szafy i zaczął pakować rzeczy.
- Nuda.
- Potem pomagam malować pokój Alice.
- Komu?- na twarzy Wina pojawił się grymas.
- Kumpela Deana.
- A! Kojarzę. Fajny tyłek. Umknęło mi kiedy mówiłeś dlaczego to robisz. A więc- przymrużył oczy- Dlaczego to robisz?
- Dean poprosił o pomoc.
- A ty z wywieszonym językiem tam lecisz?
- Mnie i Rose- uśmiechnął się znowu Tony.
- O!- uniósł brew Win i zaczął zacierać ręce- W takim razie nie było pytania. Idę z tobą.
- Serio?- Tony spojrzał na przyjaciela- Wiesz, że Dean cię nie lubi, nie?
- I z wzajemnością. Ale za nic nie mogę przegapić twojej akcji z Rose.
- Kto powiedział, że będzie jakaś akcja?
- A jaki masz plan na pozbycie się Deana?-zignorował pytanie Tony'ego.
- Nie mam. Rose powiedziała mu co się działo na obozie i chyba odpuścili.
- Serio? Ile razy ci walnął?
- Ani razu. Powiedział, że to jej decyzja, jej czyny i takie tam.
- Nie gadaj!?
- Gadam.
- Jest głupszy niż myślałem- uniósł kącik ust Win i poklepał kumpla po ramieniu- Ale tym lepiej dla ciebie. Masz czyste pole do działania.
- Albo mi się wydaje albo trochę się podnieciłeś- śmieje się kumpel.
- I to jak! Patrz na to- Win zaczął tańczyć jak kaczka.
- A oto proszę państwa przyszły właściciel Chambers Sold- Tony wskazał na Wina udając prezentera telewizyjnego.
- Ten taniec kiedyś zrobi furorę. Zobaczysz.
- Zatańczę tak na twoim pogrzebie.
- Jak to zrobisz to szybko się spotkamy po drugiej stronie. Bo pastor od razu cię zastrzeli.
- Ty i ja. Zawsze razem- zaśmiał się Tony.
***
- Dostałem cynk, że komuś brakuje przyjaciela. Wiesz kto to taki?
środa, 28 sierpnia 2013
Episode 28: Your turn
Jackie wraz ze swoimi koleżankami szykują się na wieczór. Główny salon jest już przygotowany. Służba na swoich stanowiskach. Pozostało tylko czekać na gości.
- Odpicuję się dla Wina- powiedziała Carmen nakładając cienie do powiek.
- A skąd wiesz, że będzie tobą zainteresowany?- zapytała Jackie.
- Spowoduję, że będzie- uśmiechnęła się.
- A ja czekam na występ ekipy. No i Tony'ego oczywiście- dodała Jessica- Dzisiaj będzie mój.
- Myślicie, że Dean ze mną zatańczy?- zapytała Tammy.
- Wątpię- odezwała się Lidia- Przecież ma dziewczynę, Rose.
- I co z tego? Jak się kolesia odpowiednio zbajeruje to zrobi wszystko- poradziła Carmen.
- Nie, Dean- wtrąciła Jackie- Ma zasady. A do tego Rose jest piękna i bardzo utalentowana. Byłby idiotą, gdyby ją skrzywdził.
Wszystkie koleżanki spojrzały na Jackie. Co ona wygaduje? Czyżby martwiła się o tę, nic nieznaczącą dziewczynę? Nie taka powinna być królowa. Jackie, widząc ich zdziwienie, postanowiła coś dodać.
- Ale to nieważne. Nam nikt się nie oprze- uśmiechnęła się do nich.
Jednak mówiąc te słowa, nie czuła się tak dobrze jak zwykle. Może bycie popularną nie jest tak fajne jak przypuszczała? Radość i beztroska zabawa nie trwały długo. A do tego okłamywanie przyjaciółek. Przecież nie powiedziała Carmen, że wczorajszą noc spędziła z Winem. Nie powiedziała też, że Tammy nie ma ani cienia szansy zdobyć Deana. Tony też nie jest łatwym celem. A do tego nie chce się przyznać sama przed sobą, że bardzo podoba jej się Dylan. Z pewnością polubił by ją taką jaka była kiedyś. Wiele osób ją taką lubiło. A teraz? Jest ponad wszystkimi, lecz całkiem sama.
***
- Nie wierzę, że April i pan Shane...- nie mogła dokończyć Kate.
- To całkowicie niepodobne do mojego brata- dziwi się Matt.
- Jak to w ogóle możliwe? Że nikt nic nie zauważył?
- Nie wiem co o tym myśleć.
Zapadła cisza. Matt spojrzał na Kate. Dziewczyna wyglądała tak pięknie, zjawiskowo i trochę smutno. Objął ją ramieniem. Wtedy ona zwróciła się do niego.
- Trzeba będzie to zgłosić.
- Słucham?- odsunął się chłopak- Chyba nie zamierzasz go podkablować dyrektorowi?
- Zamierzam- stwierdziła dziewczyna.
- Kate- zaczął chłopak- To jest mój brat. Nie mogę mu tego zrobić.
- Nie rozumiesz? To niemoralne i obrzydliwe. A do tego to przestępstwo. Słyszałeś co powiedziała twoja mama. Myślę, że ma rację.
- Może i ma, ale to Steven, Kate- chłopak na nią spojrzał z odrobiną zdenerwowania- Nie pozwolę, żeby to wyszło na jaw. Nie mogę.
- Przykro mi. Ale powinniśmy zrobić to co jest słuszne.
- Nie!- powiedział stanowczo Matt- Obiecaj, że tego nie zrobisz.
- Nie mogę.
- Daj mu chociaż czas się z tego wyplątać.
- Nie mam zamiaru pomagać w tym spisku- dodała i zaczęła pakować swoje rzeczy.
- Co robisz?
- Jadę na obóz.
- Miałaś tam być jutro rano.
- Pojadę dzisiaj- stwierdziła zasuwając walizkę- Zakwateruję się i rozejrzę w terenie.
- Kate?
- Macie czas do końca obozu. Dalej was kryła nie będę- rzuciła i zniknęła za drzwiami.
***
Win po męczącej nocy postanowił wziąć gorącą kąpiel. Nic tak nie relaksuje jak leżenie w wannie z pachnącymi olejkami. Zawsze uwielbiał sam siebie rozpieszczać. Kiedy skończył w jego salonie czekał już na niego Tony.
- Coś ty tyle czasu tam robił?
- Poranna kąpiel.
- Poranna? O 16?
Win wzruszył ramionami i poszedł nalać sobie drinka.
- To jak tam bracie? Więzi rodzinne wystarczająco wzmocnione?
- Raczej tak- odpowiedział Tony.
- Raczej tak? Ty tak na serio?- zdziwił się Win- Żadnego narzekania i zrzędzenia?
- Było odrobinę ciekawiej niż zwykle.
- Ty i te twoje wyczerpujące wypowiedzi- przewrócił oczami kumpel- A jakieś konkrety?
- Rose też z nami była.
- Tylko musisz się streszczać, bo impreza zaczyna się...Wow! Chwila moment. Rose?
- No tak- kiwnął głową i jakby nigdy nic zapytał- Jaka impreza?
- U Jackie. Zaczyna się za dwie godziny. Ale to nie jest ważne- machnął ręką i przysiadł się do Tony'ego- Opowiadaj co się działo.
***
- Musimy tam iść?- zapytał Brian zakładając koszulę.
- Tak- odpowiedziała Jo podając mu krawat.
-Czemu?
- Bo Jackie nas zaprosiła.
- No i co? Ja jej tak dobrze nie znam.
- Rose też mnie prosiła, żebyśmy tam byli. Tam przecież poznała Deana. I Tony'ego. To dużo dla niej znaczy.
- I nie mam nic do gadania?
- Ktoś wspominał dzisiaj, że zrobi dla mnie wszystko- popatrzyła na niego zalotnie- Wiesz może kto to był?
- Nie. Chyba nie kojarzę- uśmiechnął się Brian- Mówił coś jeszcze?
- Że mnie kocha bardziej niż ja jego- przewróciła oczami udając znudzenie- Czy coś w tym stylu.
- Ten ktoś musi bardzo za tobą szaleć.
- Ale opowiada głupoty.
- Serio?
- Yhym. Bo nie może mnie kochać bardziej niż ja jego. Bardziej się nie da.
- A może jednak się da? Bo jakby cię nie kochał to już pewnie miałby dosyć tego przesłodzonego dialogu- zaśmiał się chłopak.
- Ciebie też tak zemdliło?- zaczęła też się śmiać Jo.
- Chyba wytrzymam- wzruszył ramionami- Ale nie gwarantuję.
- A co gwarantujesz?
- Że zrobię dla ciebie wszystko.
- I doszliśmy do tego, że jednak musimy tam iść- dotknęła go palcem w pierś.
- Kobiety- westchnął Brian- Zawsze dopniecie swego.
- Taki nasz urok.
***
Charlie stanęła przed białym domem z czerwonymi okiennicami. Adres wskazywał, że to tu. Willow Street 13. Przeszła przez czerwoną furtkę i ruszyła do frontowych drzwi. Wyciągnęła rękę, żeby przycisnąć dzwonek. Zatrzymała się. Chwila zawahania. Odwróciła się w kierunku furtki. A potem znowu do drzwi. Zadzwoniła. Poczekała chwilę rozglądając się dookoła. Zadzwoniła ponownie. Nic.
- Kogo pani szuka?- zapytała kobieta przechodząca ulicą.
- Dzień dobry. Zna pani rodzinę, która tu mieszka?
- Owszem. A o co chodzi?
- Jestem koleżanką Andy'ego. Wie pani kiedy będzie w domu?
- Prawdopodobnie cały czas tam jest.
- Nie rozumiem- odpowiedziała Charlie marszcząc brwi.
- Palmerowie nie miewają wielu gości. A raczej ich nie przyjmują. Rzadko też gdzieś wychodzą.
- Chce mi pani powiedzieć, że nie otworzą drzwi?
- Pewnie nie.
- Mimo wszystko spróbuję- uśmiechnęła się dziewczyna- Dziękuję za pomoc.
Kobieta skinęła głową i ruszyła wzdłuż ulicy. Charlie ponownie stanęła przed drzwiami i zadzwoniła. O dziwo ktoś je otworzył.
- Tak?- zapytała kobieta wychylając głowę.
- Hej, jestem Charlie. Zastałam Andy'ego?
- Tak. Ale...
- Jestem jego znajomą. A także udzielam się w fundacji "Cudowne Aniołki"- zaczęła mówić z energią- Mogę wejść?
- Wydaje mi się, że tak- powiedziała niepewnie kobieta i wpuściła ją do środka.
- Znowu listonosz?- odezwał się męski głos dochodzący z pokoju- To już drugi raz w tym tygodniu.
Do holu wjechał chłopak na wózku. Zdziwił się, że nie zastał w nim listonosza. A jakąś dziewczynę. Przyglądała mu się z zainteresowaniem. To dziwne. Nie patrzyła na niego jak inni. Nie była skrępowana czy zaskoczona. Nie widać po niej było, że mu współczuje albo się nad nim lituje. Patrzyła po prostu na drugiego człowieka. Z ciekawością i odrobiną niepewności.
- Kto to jest?- zapytał chłopak.
- To ty mi powiedz- odpowiedziała kobieta wyraźnie niezadowolona z wizyty Charlie.
- Andy?- w końcu odezwała się dziewczyna.
- Znasz moje imię. Fajnie. A kim jesteś?- zapytał chłopak.
- Pracuję dla fundacji "Cudo...
- Nikogo stamtąd nie zapraszałem- zmienił swój ton i obrócił wózek w kierunku pokoju- Do widzenia.
- To ja, Andy- powiedziała po chwili- Charlie.
Chłopak zamarł. Przez chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa. Charlie? Jak to możliwe? Nie wiadomo skąd pojawia się i staje w progu jego domu. Taka piękna i dobra. Jak go znalazła? Dlaczego przyszła? Dlaczego go szukała?
Charlie patrzyła na niego nie mrugając ani przez chwilę. Zauważyła to jak się zmieszał. Wyglądał uroczo z tymi opadającymi na twarz blond włosami zasłaniającymi, ciemnoszare, o głębokim spojrzeniu, oczy. Wiedziała, że to on. Poczuła to, gdy tylko usłyszała jego głos.
- Nie znam żadnej Charlie- zaczął się bronić i próbował odjechać.
- "Nie wiem ile razy liczyłem do dziesięciu. Nie wiem ile oddechów trzeba, aby uszło ze mnie wszystko. Chcę poczuć pustkę. Niestety powraca. Siła, której nie potrafię zatrzymać. Uderza nagle, wyrywając słowa z długiego monologu i daje się odczuć w każdym miejscu mojego umysłu i duszy"- odpowiedziała mu z lekkim uśmiechem- Znam je na pamięć. Znam o wiele więcej.
Andy popatrzył na nią jeszcze raz. Nie powinna tego robić. Przychodzi tu i burzy ścianę, którą sobie zbudował. Kiedy cytowała słowa z jego książki poczuł z nią więź. A nie powinien. Nie może. Nie wolno mu.
- Nic to nie zmienia- odpowiedział smutno- Mamo, odprowadź ją do drzwi.
- Andy?- zapytała Charlie wyraźnie zmieszana- Porozmawiajmy. Mam tyle pytań. Tyle niewyjaśnionych spraw.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Nie chcę- rzucił i zniknął za rogiem.
- Chyba powinnaś już iść- zwróciła się do niej kobieta.
- Dlaczego nie chce mnie widzieć?- pytała dalej Charlie.
- Nic tutaj nie jest proste. Najlepiej będzie jeśli zapomnisz, że kiedykolwiek tu byłaś.
- Ale przecież...
- To nie ważne, jasne?
Po chwili Charlie usłyszała tylko dźwięk, zamykanych na klucz, drzwi. Stała przez chwilę w bezruchu. Potem ruszyła w stronę furtki. Wychodząc na ulicę, jeszcze raz się obróciła. Andy wyglądał przez okno i po chwili się schował.
- Kim jesteś Andrew Palmer?- powiedziała do siebie- Kim jesteś?
***
- Widzisz to samo co ja?- zapytała przyjaciółkę Rose.
Kiedy ona, Jo i Brian weszli na salę balową w domu Jackie poczuli się jakby cofnęli się w czasie. Dekoracje co prawda różniły się od poprzednich, ale klimat pozostał ten sam. Przepych, jedzenie, muzyka, drinki. Wszystkiego było pod dostatkiem. Rose poczuła lekki dreszcz i ten sam strach jak ostatnim razem. Wtedy martwiła się co czeka ją i Jo w nowej szkole. Jak się zaprezentują, jak ich widzieć będą inni, kogo poznają, do jakiej grupy będą należeć. A teraz? Tyle się zmieniło, tyle rzeczy się wydarzyło.
- Ja bym coś zjadł- odezwał się Brian i ruszył do stołów.
- Ty też właśnie myślałaś o tym ile się zmieniło od tej pierwszej imprezy?- zapytała Jo.
Rose się uśmiechnęła.
- Tutaj spławiłam Deana.
- Byłaś twarda- śmieje się Jo- A ja miałam iść na randkę z Tonym. A teraz jestem dziewczyną jego brata. Trochę by wyszło niezręcznie, co?
- Trochę- odpowiedziała Rose, lecz nie słuchała przyjaciółki. Jej wzrok był skupiony na barze. A dokładniej na osobach przy nim siedzących. Alice i Tonym.
- Cześć królewno- przywitał ją całusem Dean- Jak się bawisz?
- Wspominamy twój podryw- uniosła kącik ust Rose.
- Był powalający, wiem- uśmiechnął się szeroko- A jak biwak?
- Ciekawie. Oj, ciekawie- skomentowała Jo kręcąc głową i szybko dodała- Poszukam Briana. Albo Jackie. Kogokolwiek. Pa!
- Co takiego się działo?- zapytał chłopak.
- Nie byłyśmy same na biwaku.
- No wiem. Z rodzicami.
- Nie. To znaczy tak. Ale nie naszymi.
- Chyba nie rozumiem- zmarszczył czoło.
- Brian zaprosił Jo, a ona mnie. Byli też jego rodzice, Melissa i jej rodzice również.
- Taki rodzinny wypad? Czaję- przytaknął Dean.
- Tak- odpowiedziała i dodała- Było jedno wolne miejsce, więc wzięłam też Sama.
- Sama?- zmarszczył brwi- A co on ma do rodziny Carterów?
- Chciałam mieć przy sobie kogoś bliskiego.
- I Jo już ci nie wystarczyła?- zpytał podniesionym tonem.
- Nie. Z resztą to nic takiego.
- Aha, rozumiem- zacisnął zęby- A nie wpadłaś na pomysł, żeby spytać mnie? Może też chciałbym pojechać?
- Pytałam.
- Tak? Ciekawe kiedy?
- Pytałam czy masz plany na wieczór. Powiedziałeś, że umówiłeś się z tą swoją Alice.
- A co ma do tego Alice?- zapytał zdenerwowany.
- To, że przez nią mnie okłamałeś- spojrzała na niego z powagą- Miałeś w nocy mieć trening z ekipą. A do tego "podobno" wszyscy mieli tam być. Jednak Tony'ego nie było, bo był z nami na biwaku. I twierdzę, że reszty tancerzy też nie było w kanciapie. Spędziłeś całą noc z Alice i nie zamierzałeś mnie o tym poinformować. Na rękę ci było, że wyjechałam z miasta. Byłeś wolny.
Chłopak na nią popatrzył i nie wiedział co powiedzieć. Niepotrzebnie ją okłamał. Myślał jednak, że to nie będzie miało takiego znaczenia i ona nigdy się o tym nie dowie.
- Chciałem po prostu spędzić czas ze swoją przyjaciółką. Dlatego powiedziałem, że mamy trudny trening. Nie chciałem, żeby ktokolwiek zawracał mi głowę.
- Och, ty i Alice. Jacy jesteście biedni. Każdy wam przeszkadza- powiedziała z ironią Rose.
- Nie bądź złośliwa. Ostatnio miałem dużo spraw. Nie dałem rady wszystkiego ogarnąć.
- Alice zdołałeś, że tak powiem "ogarnąć".
- Nie przeginaj Rose- znowu zacisnął zęby- Nigdy bym nie zrobił niczego, co mogłoby cię zranić.
- Tego nie wiem- wzruszyła ramionami- I się nie dowiem. Bo mnie tutaj nie było.
- Bo byłaś z Samem.
- Chcesz mi coś zarzucić?
- Tak. Zrobiłaś to samo co ja.
- I tu się mylisz Dean- popatrzyła ze smutkiem- Ja niczego nie ukrywam. Pytałeś o biwak, to ci o nim opowiadam. Ja za to pytałam o twój wieczór. Kłamałeś mi prosto w oczy. To nie jest to samo.
Chłopak zamilkł. Miała rację. Zawsze grali w otwarte karty. On raz zrobił inaczej i ją zawiódł. Nie powinien tego robić. Z drugiej strony poświęcał czas swojej starej przyjaciółce. Chyba może wymagać odrobiny zrozumienia.
- Przepraszam- wydusił w końcu.
- Jedna rada: Nie rób i nie przepraszaj- rzuciła i ruszyła w stronę baru.
- Rose- złapał ją za rękę- Nie chcę, żebyś była na mnie zła.
- Nie jestem zła- spojrzała mu głęboko w oczy- Jestem zawiedziona. A co najgorsze, to nie po raz pierwszy. I szczerze mówiąc zaczyna mnie męczyć to jak ciągle muszę zabiegać o twoją uwagę. Angażowałam się w każdą rzecz, projekt, zadanie jakie miałeś do wykonania, tylko po to aby być blisko. Wczoraj na przykład byłam w kanciapie, żeby choć przez chwilę z tobą porozmawiać. Chciałam spędzić z tobą trochę czasu, bo ostatnio się za bardzo od siebie oddaliliśmy. Lecz ty wybrałeś Alice. Za każdym razem ona jest ważniejsza. Wczoraj, na wystawie twojej sesji i strzelam, że dzisiaj też przyszła z tobą.
Dean nic nie odpowiedział.
- Daj znać jak będziesz wiedział, co jest dla ciebie ważne...- mówiąc to spojrzała na Tony'ego i Alice- a co jest ważniejsze- spuściła wzrok i się oddaliła.
***
Natalie postanowiła pojawić się na przyjęciu u swojej obecnej, najlepszej przyjaciółki. Wyglądała jak zwykle powalająco. Nic dziwnego, że przyciągała większość spojrzeń. Jednak niektóre z nich wskazywały na lekkie zdziwienie a także ciekawość. Natalie domyśliła się, że podczas jej nieobecności mogły powstać już tysiące plotek.
- Mam nadzieję, że odpowiednio się ubrałem- zagadnął do niej Dylan.
- Serio? I tu za mną przyszedłeś?
- Nie- uśmiechnął się chłopak- Jackie mnie zaprosiła.
- No to baw się dobrze. Ale z daleka ode mnie.
- Taki mam plan.
Natalie na niego popatrzyła marszcząc brwi. Po chwili podchodzi do nich jakaś dziewczyna i zwraca się do Dylana.
- Hej, jestem Diana. Masz ochotę zatańczyć?
- Jasne, czemu nie- odpowiada chłopak.
- Halo!-odezwała się do dziewczyny Natalie- My tu rozmawiamy. Więc idź sobie i znajdź ciekawsze zajęcie niż przeszkadzanie innym.
- Nie słuchaj jej. Jest po prostu zazdrosna- puścił oko do Diany- Chodźmy na parkiet.
Natalie tylko przyglądała się jak odchodzą. Była nieźle wkurzona. A zwłaszcza dlatego, że miał rację. Jest zazdrosna i on dobrze wie jak to spowodować. Najpierw narzuca się tak, że ma się go dosyć. A potem nagle przestaje i zaczyna ci tego brakować. Tak własnie działał na Natalie. Wywoływał u niej zmienne uczucia i emocje, nad którymi nie panuje. Przez niego stawała się totalnie inną osobą.
- Szampana, moja kochana?- podeszła do niej z kieliszkiem Jackie.
- Nie, dzięki.
- Żartujesz, tak?- zdziwiła się przyjaciółka.
- Dieta- skłamała, żeby nie wywołać lawiny pytań.
- W takim razie, mam nadzieję, że zaszalejesz i bez procentów- rzuciła Jackie i ruszyła zabawiać gości.
- Chyba już wystarczająco zaszalałam- powiedziała do samej siebie i westchnęła.
***
Charlie miała wybrać się na imprezę Jackie, ale nie mogła zorganizować sobie czasu. Cały jej umysł przepełniały myśli o Andym. Dlaczego nie powiedział jej o chorobie? Dlaczego nie wiedziała, że jeździ na wózku? Dlaczego nie chciał z nią rozmawiać? Dlaczego chowa się w domu? Na te pytania bez przerwy szukała odpowiedzi. Postanowiła więc włączyć komputer i spróbować skontaktować się z Andym na czacie. Wysłała mu długą wiadomość. Potem następną. A potem jeszcze jedną. Na żadną z nich nie uzyskała odpowiedzi. Co powinna zrobić?
- Kochanie, ktoś do ciebie- weszła do pokoju pani Brown. A za nią wszedł Louis.
Charlie się uśmiechnęła. To jedyna osoba, której może powiedzieć o tej sytuacji. Louis jest świetnym doradcą i wiele potrafi zrozumieć. Naprawdę niesamowity z niego przyjaciel.
- Akurat właśnie ciebie chciałam teraz widzieć- uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
***
- Mogę się przysiąść?
- Jasne.
- Totalnie nie odnajduję się wśród tych ludzi- powiedziała z uśmiechem Alice.
- Nic dziwnego. Banda pozerów- odpowiedział Tony i wziął łyka swojego drinka- Nawet jeśli nie mają nic wspólnego z innymi ludźmi, to będą udawać, że mają. Aby tylko przynależeć do jakiejś grupy.
- Głupota- stwierdziła dziewczyna.
- I to jaka.
- A do której ty należysz?
- Zamuleni maniacy artystyczni ze skłonnościami alkoholowymi i perfekcyjną umiejętnością zanudzania interesujących dziewczyn.
Alice zaczęła się śmiać. Tony również się uśmiechnął.
- Nieźle. Ale mnie nie zanudzasz.
- Cholera- pokręcił głową- Przez ciebie będziemy musieli zmienić program ugrupowania i ideały, w które wierzyliśmy.
- Mogę ci w tym pomóc.
- Okej. To najpierw wymyśl czym moglibyśmy się zajmować.
- Co powiesz na " modyfikację artystycznej przestrzeni w niespotykanym miejscu"?
- Wyczuwam w tym ukryty cel- uniósł brew chłopak- Co to będzie?
- Malowanie mojego pokoju- zaczęła śmiać się Alice.
- Ledwo mnie znasz i już chcesz mnie wykorzystać?- spoważniał Tony.
- Nie. Absolutnie- zaczęła się tłumaczyć dziewczyna- Ja tylko...
- Spokojnie- uśmiechnął się- Żartowałem. Dean wspominał, że potrzebujecie pomocy.
- I artystycznej wizji- westchnęła dziewczyna- Wiem jaka kombinacja kolorów i wzorów mi się podoba, ale totalnie nie umiem tego zgrać. Dlatego Harvey uznał, że potrzebujemy pomocy. Twojej i Rose.
- Rose?
- Tak- przytaknęła Alice- Jeśli tylko wspomnę o tej dziewczynie, to gęba mu się nie zamyka. Co jest w niej takiego fantastycznego?
Tony spojrzał na Rose wchodzącą na salę balową. Miała niebieską sukienkę z koronkowymi, delikatnymi falbankami. Jej blond loki delikatnie opadały na ramiona, a brązowe oczy świeciły jak diamenty i dodawały jej blasku. Sposób w jaki się uśmiechała zwalał go z nóg. (Dobrze, że akurat siedział). W takiej kreacji prezentowała się nieziemsko. Od razu przypomniał sobie, że w bluzie, dresie i adidasach również by go zachwycała.
- Jest bardzo utalentowana- zaczął odrywając od niej wzrok- Ale to może mieć każdy. Lepszą jej zaletą jest to, że potrafi każdego zrozumieć. Bez oceniania i wydawania opinii. Potrafi wysłuchać tego, co masz do powiedzenia i nie wymagać niczego więcej. Jednak gdy ją spytasz o zdanie wypowie się całkowicie szczerze. Jest pewna swoich racji i przekonań. Do tego stara się pomagać najbliższym jak tylko może. I nie jest to narzucanie się. Po prostu wie, że tego akurat potrzebujesz. A jeśli ktoś ją urazi lub zrani, nie wścieka się. Nie robi awantury i się nie kłóci. Mówi tylko jak bardzo jest jej przykro i jak się na tobie zawiodła. Potrafi wywołać u człowieka poczucie winy. I to słuszne poczucie winy. Takie, po którym się zmieniasz na lepsze i nie chcesz pozwolić, żeby to się powtórzyło. Dzięki niej ludzie zaczynają łapać jakie wartości są w życiu ważne i co tak naprawdę ma znaczenie.
Alice wysłuchała go w skupieniu. Mówił o Rose jak o idealnej istocie. Kobiecie, która jest niezwykła i jeśli ktoś ma ją blisko siebie, jest wielkim szczęściarzem.
- Wow- powiedziała w końcu- Dean nigdy tak o niej nie mówił.
- Może nie zna jej tak dobrze- wziął kolejnego łyka- Albo nie do końca wie, jakie szczęście go spotkało.
- Może dla niego szczęście ma inny wymiar niż dla ciebie- spojrzała na niego.
Tony jednak nie odrywał wzroku od szklanki. Wrócił myślami do ich wspólnych chwil na obozie. Alice widząc jego zadumę postanowiła się oddalić. Osiągnęła swój cel. Dowiedziała się kilku ważnych rzeczy. Albowiem ten chłopak nie tylko jest oczarowany Rose, ale totalnie pochłonięty uczuciem do niej. Gdy tylko wspomniała jej imię, spiął mięśnie i lekko się zdenerwował. Jednak dopiero kiedy ją zobaczył, totalnie odpłynął. Ta dziewczyna ma wiele wspaniałych cech, lecz jedną wadę. Więzi w uczuciach dwóch najlepszych kumpli. A to, jak wiadomo, nie jest nic pozytywnego. Więc nie może pozwolić, żeby Rose uszło to na sucho.
***
- Jak się udał wypad?- zapytał z szyderczym uśmieszkiem Win.
- Do mnie mówisz?- zapytała Rose popijając szampana.
- Do twojego kieliszka. Ale możesz ewentualnie się włączyć.
Dziewczyna się uśmiechnęła i dopiła go do końca. Po chwili sięgneła po kolejnego.
- Nie za szybko?- zapytał chłopak dosiadając się do stolika.
- Im szybciej padnę, tym szybciej skończy się ten dzień.
- Aż tak źle?
- Nie wiem- wzruszyła ramionami i zaczęła tłumaczyć- Robię rzeczy, których nie powinnam i to mnie cieszy. Kiedy robię coś właściwie, wychodzi na odwrót i to mnie zasmuca. Tak- wzięła kolejny łyk- Jest źle.
- Zaczynasz poznawać smak dorosłego życia. Tu nie zawsze jest kolorowo.
- Smak szampana o wiele bardziej mi się podoba- uśmiechnęła się sztucznie.
Win spojrzał na nią podejrzliwie.
- Mogę o coś zapytać?
- Skoro musisz.
- Dlaczego nie przyznasz sama przed sobą, że popełniłaś błąd?
- Jaki błąd?- zmarszczyła brwi.
- Nie wybrałaś tego gościa co trzeba. I teraz to cię męczy.
- Skąd ty to niby wiesz?
- Każdy kto by tylko chciał, może to zobaczyć- zabrał jej kieliszek, rozłożył się na krześle i się napił- Jego też to trapi. Oboje wyglądacie jak zbłąkane i nieporadne dzieciaki. Ktoś powinien wam pomóc.
- I co? Ty chcesz się pobawić we Wróżkę Chrzestną?
- Od dawna się w to bawię- napił się kolejny łyk- Nawet nie masz pojęcia.
Rose spojrzała na niego. Wydawał się jakiś inny. Nie taki jakim go znała. Był przyjacielski i taki... rozważny. Można powiedzieć, że troskliwy.
- Dlaczego to robisz?- zapytała po chwili.
- Kocham go najbardziej na świecie- mówiąc to spojrzał na swojego kumpla- I wiem, że ty także jesteś zdolna darzyć go wielką miłością. Obiecałem sobie, że jeśli znajdzie się dziewczyna, która da mu wszystko czego potrzebuje, czego pragnie i będzie go dopełniała, nie pozwolę, żeby odeszła.
- Skąd pewność, że to akurat ja?
Win podniósł się i wyprostował. Wyciągnął w jej kierunku dłoń. Dziewczyna za nią chwyciła. Oboje ruszyli w stronę parkietu. Kiedy znaleźli się wśród tłumu, Win przyciągnął ją do siebie i objął w talii.
Zaczęli tańczyć. Rose ciągle mu się przyglądała, szukając odpowiedzi. W jednym momencie chłopak obrócił ją tyłem do siebie. Wtedy spojrzenia Rose i Tony'ego się spotkały. Win dobrze wiedział co robi. Przusunął się, położył głowę na jej ramieniu i zaczął gładzić po włosach. Również patrzył na swojego przyjaciela i szeptał jej do ucha.
- Pragniesz, żeby mój oddech był jego oddechem. By moje ciało przylegające do twojego, było jego. By słowa, które mówię, on wypowiadał. Pragniesz by stał tu zamiast mnie. On za to pragnie być na moim miejscu. Pragnie stać przy tobie i cię nie wypuścić. Pragnie szeptać ci do ucha wszystko o czym pomyśli. Pragnie twojego ciała i umysłu. Twojej duszy, twoich myśli, wszystkiego co z tobą związane- przerwał na chwilę i dodał- Dlatego, jeśli za ten taniec dostanę od niego w zęby, obiecaj, że...- obrócił ją do siebie- Obiecaj, że mu oddasz.
Dziewczyna zaczęła się śmiać. Win również. Rose odwróciła się i spojrzała na Tony'ego. Zrozumiała, że wszystko co powiedział jego przyjaciel było prawdą. Właściwie to czuła to od dawna, ale chyba potrzebowała kogoś kto ją w tym uświadomi. Wcześniej ta więź między nią i Tonym wydawała się nieprawdziwa, jakby z innego świata czy wymiaru. Teraz jest realna i wyraźna.
- Dziękuję- zwróciła się do Wina- Dziękuję za te słowa. Za tę rozmowę. Za ten taniec.
- Mimo, że zepsułem tę niesamowicie intrygującą sytuację?- uśmiechnął się niepewnie.
- Tak. Mimo tego żartu- przytuliła go i pocałowała w policzek- Kto by pomyślał, że Windsor Chambers jest taki wrażliwy.
- Jeśli komuś o tym powiesz to nie tylko ja będę bez zębów- pogroził jej palcem.
- Twój sekret jest bezpieczny- popatrzyła na niego ciepło.
***
"Noise" jak zwykle dali niezły popis na parkiecie. Nowy układ z kombinacjami innych technik sprawdził się znakomicie. Kilkutygodniowa praca nie poszła na marne. Trenowali zawzięcie i z zapałem. Teraz widać tego efekty. Członkowie ekipy są niemal pewni zwycięstwa w konkursie do którego się przygotowują.
- Niezłe ruchy- pochwaliła Tammy podchodząc i wdzięcząc się do Deana.
- Dzięki.
- Tony!- krzyknęła Jessica- Byłeś niesamowity. Zastanawiałam się jak nieziemsko wyglądalibyście bez koszulek.
- Słucham?- zapytał chłopak ze skrzywioną miną.
- Ale wtedy na twój widok to pewnie bym zemdlała- dodała śmiejąc się dziewczyna.
- Hej, czy to nie Justin Bieber?- zapytał Dean.
Wszystkie dziewczyny zaczęły rozglądać się po sali. Każda pobiegła w innym kierunku i krzyczała, że szuka Justina. Za to Dean i Tony zaczęli się śmiać.
- Dlaczego za każdym razem jest z nimi tak łatwo?- zapytał Harvey.
- Stary, to zawsze działa.
- Widzieliście może Wina?- zagadnęła ich Carmen.
- Prawdopodobnie nasz myśliwy ustrzelił już jakąś gąskę- uśmiechnął się Dean.
- Albo poleciał na powtórkę z Jackie- dodał Tony.
- Że co?!- oburzyła się dziewczyna.
- Chcieliśmy cię delikatnie naprowadzić na trop.
- Że pewnie jest zajęty- dokończył za kumpla Tony.
- Wy faceci. Wszyscy jesteście tacy sami- rzuciła Carmen i ruszyła do przyjaciółek.
Kumple zignorowali jej komentarz.
- A propos. Widziałeś gdzieś Alice? Mam ochotę potańczyć.
- Rozmawiałem z nią jakiś czas temu- odpowiedział Tony- A co z Rose?
- Zmyła się przed naszym występem. Wcześniej się pokłóciliśmy.
- O co?
- O to co się działo na obozie.
Tony zamarł. Czyżby Rose powiedziała mu wszystko? O wspólnie spędzonym czasie? Dlaczego nie jest na niego zły? Dlaczego tak spokojnie o tym mówi?
- I co ty na to?- zapytał niepewnie.
- To jej życie. Sama podjęła taką decyzję. Była świadoma, że to, co chce zrobić, mnie zezłości. Ale i tak postąpiła jak chciała.
- I nie jesteś wkurzony? Nawet na mnie?
- Na ciebie? Nie. Skąd ten pomysł. To nie twoja wina. Rose wiedziała co robi. A tego co się stało już nie zmienię.
- Więc co chcesz z tym zrobić?
- Nie wiem. Niewiele mogę- wzruszył ramionami- To uczucie, że ją tracę naprawdę boli. Ale skoro ciągle dochodzi między nami do nieporozumień... Nie wiem czy to ma sens.
- Chcesz się poddać?
- Myślałem, że jestem na tyle silny, żeby o nią walczyć. Ale chyba się przeliczyłem- dopił drinka i ruszył szukać przyjaciółki.
Tony oparł się o bar. Uszczypnął się w ramię. Boli. To nie jest sen. Czyżby miał w końcu wolną drogę do zdobycia dziewczyny swych marzeń?
***
Natalie nie bawiła się dobrze na przyjęciu. Nowe plotki, zaplanowane wypady do spa i na kolejne imprezy nie za bardzo ją interesowały. A tylko o tym mogła rozmawiać ze szkolną elitą. Dlatego postanowiła się zmyć.
- Gdzieś się wybierasz?- zapytał Dylan stojąc na parkingu przed domem Jackie.
- Do domu.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba- rzuciła przechodząc obok niego.
- Nalegam- obrócił się w jej stronę.
- Nie masz przypadkiem planów z tą Deiną- zatrzymała się.
- Dianą- poprawił Dylan.
- Nieważne. Muszę iść.
Chłopak patrzył jak odchodzi. Gdy dochodziła do bramy, podbiegł do niej i stanął naprzeciwko. Złapał ją delikatnie za szyję i namiętnie pocałował. Natalie poczuła ten znajomy ogień. Za każdym razem rozpalał się mocniej. Za każdym razem pragnęła go bardziej. Już prawie zapomniała jak wspaniale było jej w górach. Po takim czasie jego usta smakowały niesamowicie.
- Co robisz?- odepchnęła go.
- To czego potrzebujesz.
Natalie popatrzyła mu głęboko w oczy. Poczuła to. Wiedziała, że jeśli jest tak blisko, nie będzie w stanie się powstrzymać. Nie myliła się. Teraz to ona się zbliżyła i oddała pocałunek. Potem jeszcze raz spojrzeli na siebie. Dziewczyna wtuliła się w ramiona chłopaka i łza spłynęła jej po policzku.
- Dylan- zaczęła drżącym głosem- Ja...
- Ciii. Nic nie mów- przytulił ją bardziej- Wszystko będzie dobrze.
- Ale muszę ci to powiedzieć.
- Nie dzisiaj, okej?
- Okej- przytaknęła dziewczyna.
Stali tak jeszcze kilka minut. Potem Dylan objął ją ramieniem i oboje ruszyli wzdłuż ulicy.
***
Poniedziałek. Pierwszy dzień zajęć Kate na obozie muzycznym. Z broszury z planem zajęć wynika, że spotkanie organizacyjne jest o 10. To za piętnaście minut. Dziewczyna zrywa się z łóżka. Zakłada pierwsze, lepsze ubranie i związuje włosy. Słuchawki? Obowiązkowo.
Kiedy wychodzi na zewnątrz i rozgląda się po całym obozowisku zaczyna czuć się nadzwyczaj dziwnie. Wszystkie dziewczyny ubrane są jakby dopiero co zeszły z wybiegu. Niektóre fryzury są pierwszymi jakie widzi w życiu. Odpicowani jak na święto.
- Też czujesz się dziwnie?- zapytała dziewczyna stając obok Kate.
- Raczej wyjątkowo. Przynajmniej się wyróżniam.
- Jestem Vanessa.
Kate spojrzała na dziewczynę. Ubrana była w zwykły T-shirt, krótkie spodenki, białe adidasy i czapkę z daszkiem. Na szyi wisiały wielkie, seledynowe słuchawki. Nieźle raziły po oczach.
- Kate- przedstawiła się.
- Pierwszy raz?
- Tak. A ty?
- Też. I zastanawiam się czy dobrze trafiłam. Bo patrząc na te "modelki"...- pokręciła głową i przewróciła oczami.
- Strzelam, że tak się odpicowały, bo niczym innym nie mogą zaimponować. Ale za to zrobią ładne tło, kiedy my będziemy dawać czadu- uśmiechnęła się szeroko Kate.
Vanessa zaczęła się śmiać.
- Zaklepuję miejsce obok ciebie na zebraniu- poklepała ją po ramieniu dziewczyna- Czuję, że nie będzie nudno.
- Oj nie będzie- uniosła kącik ust i objęła ramieniem nowo poznaną dziewczynę- Lecimy podbijać świat.
***
- Hej stary. Jak się czujesz?
- To pytanie retoryczne?- zapytał Steven wpatrując się w okno.
- Nie wiem- wzruszył ramionami Matt.
Zapadła niezręczna cisza.
- Jestem twoim starszym bratem, tak? Powinienem chyba dawać ci przykład. A zamiast tego popełniam błędy.
- Przestań tak mówić.
- Ale to prawda- spojrzał na niego Steven- Powiedz, dlaczego nie uczę w szkole w Anglii?
- To była inna sytuacja. Wiesz o tym.
Steven kiedy zaczynał pracę w swoim zawodzie najpierw zatrudnił się w jednej z londyńskich szkół. Nie dawał sobie do końca rady z młodzieżą, ale uczniowie raczej go lubili. Jednak z czasem poznali jego słabsze strony i zaczęli je wykorzystywać do własnych celów. Jedna z uczennic udawała, że interesuje się jego pracą i poprosiła o dodatkowe zajęcia. Po kilku takich lekcjach wyznała nauczycielowi swoje zauroczenie nim. Gdy ten ją odtrącił zagroziła, że opowie wszystkim, że ją molestował. Steven był przekonany, że nauczyciele i dyrektor w to nie uwierzą. Bardzo się pomylił. Wybuchła afera w szkole. Jednak szkoła poszła na ugodę i nie wniosła oskarżenia pod warunkiem, że wyjedzie z kraju.
- Może i inna, ale w świecie prawa, wygląda tak samo.
- To co zrobisz?
- Zwolnię się i wrócę do Londynu.
- Zrezygnujesz z April?
- Chyba nie mam wyjścia.
- Powiem ci jedno- podszedł do niego Matt- Zastanów się najpierw czy warto poświęcić miłość i do końca życia wyglądać i czuć się tak jak czujesz się dzisiaj?
- Dobrze ci mówić, bo nie jesteś na moim miejscu.
- Może nie jestem. Ale złożyłem podanie o przeniesienie do szkoły ze świetnym programem dla sportowców- spojrzał na brata i uśmiechnął się lekko- W Nowym Jorku.
Steven przyjrzał się bratu. Nie wyglądał już jak mały chłopiec. Jest teraz młodym mężczyzną, podejmującym własne decyzje. Słuszne decyzje.
- To wszystko dla Kate?
- Kiedyś powiedziałeś mi: "Spełniać marzenia to jedno, ale mieć przy sobie kogoś kto cię wspiera i podziwia to jeszcze większe szczęście". W Nowym Jorku będę miał obie te rzeczy.
- Jesteś tego pewien?
- To ty powiedziałeś, że trzeba czerpać z życia jak najwięcej. I to właśnie zamierzam zrobić. Zastanów się nad tym. Zawsze dawałeś mi najlepsze rady. Chyba teraz twoja kolej z nich skorzystać.
sobota, 27 lipca 2013
Episode 27: Camp
Kiedy cała grupa przybyła na miejsce, młodzi od razu wyskoczyli z aut i pobiegli zwiedzać okolicę. Mieli już dość podróży i śpiewających denne piosenki rodziców, ale warto było na to czekać. W oddali, po wschodniej stronie widać było wspaniałe góry. U ich podnóży był ledwo widoczny brzeg jeziora, które kończyło się zaraz pod ich stopami. Stojąc na bardzo wysuniętej skarpie dostrzec mogli wszystkie uroki tego miejsca. Za ich plecami był wielki las, przez który prawdopodobnie będą musieli się przedrzeć, żeby znaleźć drewno na opał.
- Musimy się podzielić na grupy.
- Tato, to nie jest obóz harcerski- upomniał go Brian.
- Młody jesteś i się nie znasz- zbył go George- Potrzeba nam pierwszej grupy do gotowania, drugiej do rozkładania namiotów, trzeciej do szukania drewna i rozpalania ogniska oraz czwartej do wymyślania atrakcji.
- Zgaduję, że przywódcę stada już mamy- uśmiechnął się Tony.
- Daj spokój, tacie- upomniała go Tiffany.
- A więc- ciągnął dalej pan Carter- Strzelam, że dwie kobiety zajmą się gotowaniem. Kto to będzie? Kochanie?
- Pewnie. I tak codziennie gotuję, to czemu ten dzień ma się różnić od innych- przewróciła oczami pani Carter, lecz zaraz się uśmiechnęła.
- Strzelam, że reszta liczy też na mnie- dodała mama Melissy.
- Okej. Pierwsza jest. Kto namioty? Tony?
- Ja mam niestety artystyczną duszę i zajmę się wymyślaniem gier.
- Myślę, że artystycznie spełnisz się też przy wbijaniu bolców- poklepał go po plecach ojciec.
- Ja mu pomogę- odezwał się Sam.
- Świetnie. Dziewczęta rozumiem zajmiecie się atrakcjami?
- Jasne- odpowiedziała Melissa.
- Jo i Rose?
- Pewnie- odpowiedziała zdecydowanie Jo. Z Rose spokojnie może stawić czoło Melissie.
- Szczerze mówiąc, to wolałabym iść do lasu po drewno- odpowiedziała Rose.
- Odważna młoda dama- uśmiechnął się do niej- W takim razie pójdziesz ze mną i Rogerem.
- Mi pasuje.
- Brian, przyłączysz się do chłopców czy wolisz gotować?- zapytał z uśmiechem ojciec.
Chłopak tylko wyszczerzył zęby i ruszył do Tony'ego i Sama. Reszta, w przydzielonych grupach, też zajęła się swoim zadaniem.
***
- Roger zejdź ze ścieżki w lewo- powiedział George, kiedy weszli do lasu- Ja i Rose pójdziemy w prawo. Spotkamy się tu za 20 min.
- Jasne.
- A więc Rose- zaczął pan Carter- zapewne znasz moich synów ze szkoły.
- Tak. Właściwie to niedawno dowiedziałam się, że są braćmi.
- Bardzo się od siebie różnią, to prawda- uśmiechnął się- Można nie jedną osobę na to nabrać.
- Na początku nie mogłam w to uwierzyć, ale domyśliłam się, że to możliwe, bo przecież mieli inne...- tu ugryzła się w język.
Pan Carter spojrzał na nią i ciepło się uśmiechnął.
- Tak, mieli inne matki.
- Przepraszam. Nie powinnam.
- Nie szkodzi. To była trudna sytuacja, ale jakoś z niej wybrnęliśmy- zatrzymał się, żeby podnieść belkę- Chłopcy opowiadali ci jak to się stało?
- Nie- pokręciła głową dziewczyna- Briana, nigdy o to nie pytałam. A Tony, cóż, chyba nie chce o tym, mówić.
- Nic dziwnego, był bardzo z nią związany. Wiesz, jest bardzo do niej podobny. Nawet nie jest świadomy jak bardzo.
- Nazywała się Isabel, prawda?- zapytała, chcąc wyciągnąć z niego jakieś informacje.
- Tak- westchnął pan Carter- Miała najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem. Głębokie i przeszywające spojrzenie. Zmiękczało chyba każdego mężczyznę, na którego spojrzała. Ja miałem to szczęście, że byłem jednym z tych, na których to spojrzenie zatrzymała. Nasz związek był krótki, burzliwy i przepełniony emocjami. A owocem tego szaleństwa jest właśnie Tony.
- Nie do końca jednak rozumiem. Brian jest starszy, a to oznacza...
- Że najpierw byłem z Tiffany. Zgadza się. I widocznie tak miało być od początku. Jednak kiedy poznałem Isabel, dla niej... chciałem rzucić wszystko.Być przy niej w każdej chwili. Być z nią...
-...zawsze i na zawsze- dokończyła Rose.
- Tak.
- A więc co się stało?
- Isabel była nieokiełznana. Jednego dnia miała cudowny humor, była pełna energii i zapału do działania, a kolejnego dopadała ją melancholia i zaduma. Miłość do niej była największą radością i największym bólem jaki mnie spotkał. Nie umiem do końca tego opisać. Było nam ciężko. Dla Isabel chyba zbyt ciężko. Dlatego zniknęła.
- A Tiffany?
- Tiffany zawsze przy mnie była. Cierpiała, kiedy ją zostawiłem, ale z czasem mi wybaczyła. Jest całkiem inna. Spokojna, czuła, delikatna, wrażliwa. Uczucie, które do niej żywię to czysta i prawdziwa miłość. Przy niej wszystko jest proste i łatwe. Tylko z nią mogłem zbudować, coś naprawdę trwałego.
- Rozumiem- powiedziała przytakując głową.
- Wiesz co ci powiem dziewczyno- uśmiechnął się George i dodał- umiesz słuchać. A to bardzo ważna cecha.
Rose odwzajemniła uśmiech.
- Myśli pan, że gdyby Isabel bardziej się starała to mogłoby wam się udać?
- To możliwe- wzruszył ramionami.
- Mogę spytać o coś jeszcze?
- Śmiało.
- Której z tych rodzajów miłości, chciałby pan dla swoich synów?
- Jak na tak młodą damę, zadajesz trudne pytania- odpowiedział podnosząc kolejny kawałek drewna.
- Dla mnie to proste pytanie- zatrzymała się i zaczęła analizować- Z pozoru wydaje się pan, zabawnym i wesołym mężczyzną. Jednak nie boi się pan mówić o uczuciach. Widać, że troszczy się pan o Briana i Tony'ego. Z pewnością chciałby pan, żeby kiedyś spotkali kobiety, które będą kochały ich tak namiętną miłością jak Isabel, a były ciepłe i czułe jak Tiffany.
- Hmm, skąd taki wniosek?
- Myślę, że te dwie kobiety dały panu z siebie to co najlepsze i pewnie bez tych doświadczeń, nie byłby pan tą osobą, którą jest teraz.
Pan Carter przyglądał się uważnie tej dziewczynie. Jest bystra, trzeba to przyznać. Powoduje, że człowiek zapomina o całym świecie i problemach. Chce tylko się przed nią otworzyć i poczuć się zrozumianym. Ma niebywałą zdolność pozyskiwania informacji, ale także jest przepełniona empatią do drugiego człowieka. Potrafi słuchać, a rzeczy niemożliwe do opisania, idealnie ubiera w słowa.
- Z pewnością masz rację- poklepał ją po ramieniu i ruszył do przodu- Uwielbiała rysować ,wiesz.
- Tak jak Tony- dodała Rose.
- Ba, nie tylko uwielbiała, kochała to. Miała wielki talent. Była ulubienicą nauczyciela od rysunku.
- Pana Davisa?
- To ten staruszek jeszcze uczy?
- Tak. Ja też chodzę, na jego zajęcia. Jest co prawda dziwny, ale sympatyczny.
- Dziwny to dobre słowo. Tylko Isabel potrafiła z nim rozmawiać.
- Nie tylko ona- uśmiechnęła się Rose- Może pan śmiało zgadywać, kto teraz jest jego ulubionym uczniem.
- Naprawdę?
- Yhym- przytaknęła dziewczyna.
Zapadła cisza.
- Chcesz usłyszeć coś zabawnego?- zapytał pan Carter.
***
- Strzelam, że nie macie instrukcji, jak to złożyć- zaczął Sam.
- Spokojnie, we dwóch damy sobie radę- odpowiedział Tony.
- A Brian?
- Jako nasz bohater, poradzi sobie sam. W końcu musi zaimponować Jo.
- Rozumiem- uśmiechnął się chłopak.
Obaj zabrali się do pracy.
- Widziałem, cię kiedyś przed szkołą- przerwał ciszę Tony.
- Możliwe, pewnie czekałem na Rose.
- Długo się znacie?
- Nie. Ale spędzamy razem sporo czasu. Poznaliśmy się w parku. Czasem razem biegamy.
- Sportowiec?
- Można tak to ująć. Gram w futbol.
- Nieźle. Ojciec, kiedyś nas uczył trochę grać.
- Ojcowie często mają na tym punkcie bzika. Żebyś wiedział, jak Ted to uwielbia.
- Ted?
- O! No tak. Ted to ojciec Rose- uśmiechnął się Sam- Graliśmy razem w towarzyskim meczu "Ojcowie i Synowie". Trochę nagięliśmy reguły, ale było warto. Myślę, a raczej to pewne, że Ted chciałby mieć syna. Często do mnie dzwoni, żebym wpadał pokibicować z nim przed telewizorem.
- No to chyba niedługo tam zamieszkasz- śmieje się Tony.
- Właśnie. Dziwne, że mnie jeszcze nie adoptowali.
- Adoptowali? Myślałem, że grzejesz sobie posadkę zięcia.
- O dziwo, miałem taki plan. Ale jest mały problem.
- Jaki?
- Rose nie lubi sportu- spojrzał na niego- O ile wiesz co mam na myśli. Woli was.
- Nas?
- No, ciebie i tego tancerzyka. Jak mu tam było? O! Dean.
- Wydaje mi się, ale chyba nie za bardzo go lubisz- uśmiechnął się Tony.
- Mało powiedziane. Ale z waszej dwójki, chyba wolę ciebie.
Tony spojrzał na niego marszcząc brwi.
- Nie patrz tak- pokręcił głową Sam- Jestem przyjacielem Rose i, co nie co, wiem o tym co się między wami dzieje.
- Czy to ważne?- wzruszył ramionami- Jest z Deanem.
- I ty to, od tak, akceptujesz?
- A mam jakiś wybór? Wybrała jego. Czemu ty stawiasz na mnie?
- A możesz mi zagwarantować, że Dean ją kocha?
Tony zastanowił się i nie zdążył odpowiedzieć.
- A ty? Kochasz ją?- zapytał znowu Sam.
Chłopak przyglądał się mu i nic nie powiedział.
- Mi nie musisz odpowiadać. Sam sobie już odpowiedziałeś. Tylko teraz pomyśl, przy której odpowiedzi nie zawachałeś się ani na chwilę- rzucił Sam i zabrał się za następny namiot.
***
April i Steven otwierają drzwi, pięknego i zadbanego domu.
- Stevie!- wykrzykuje pani Shane na widok swojego syna i od razu go ucałowała- Mogłeś uprzedzić, że przyjedziesz.
- Cześć mamo.
- A kim jest twoja towarzyszka?
- To April Adams- przedstawił ją Steven.
- Dobry wieczór- przywitała się dziewczyna.
- Witaj kochana- uśmiechnęła się kobieta i zwróciła do syna- Nie wiem co ty i twoj brat planujecie, ale obie dziewczyny są świetne.
Steven spojrzał na matkę i, zanim zdążył o cokolwiek zapytać, z pokoju wyskoczył Matt.
- Hej, stary- przywitał go chłopak.
- Hej, młody. Powiesz mi o czym właśnie mówiła mama?
- April?!- Kate stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła ją z... panem Shanem.
- Kate?!- dziewczyna była równie zaskoczona- A co ty tu robisz?
- Ciekawsze pytanie, to co ty tu robisz? I to z...
Zapadła niezręczna cisza.
- Chyba musimy porozmawiać- zaproponował Steven- I to poważnie.
***
Win siedząc w swoim apartamencie nudzi się jak nigdy w życiu. Kate pojechała do Londynu, więc nie ma komu uprzykrzać życia. Natalie prawdopodobnie jest chora, bo nie pokazuje się w szkole. Więc nici z szalonej nocy. Tony pojechał na ten głupawy biwak z rodziną. Kompana do imprezy również brak. Firma ojca, ciągle stoi i ma się dobrze. Nie ma nowych projektów, więc siedzenie w biurze nie ma sensu. Chłopak zaczyna przeglądać kontakty w komórce.
- Tancerki? Nie. Barmanka? Też nie. Nina- rosyjska piosenkarka z baru? Nie.Nikogo z Europy. Charlie? O! Ta mała, co tak się wyrobiła. Można spróbować, będzie śmiesznie.
Chłopak wybiera jej numer i dzwoni. Po dwóch sygnałach, ktoś odbiera.
- Cześć. Nudzisz się?
- Kto mówi?- zapytał męski głos.
- Win. A ty?
Chwila ciszy.
- Dobry znajomy- odpowiada chłopak- Zajmuję się aktualnie interesem Charlie. Jeśli wiesz, co mam na myśli. Coś przekazać?
- Nie, dzięki.
Win spojrzał na telefon.
-Co to do diabła było?- powiedział sam do siebie- Widać, nawet mała kujonka bawi się lepiej ode mnie.
Nagle jego telefon zaczyna dzwonić. To Jackie. Ta dziewczyna to zagadka. Kiedyś trzymała się bardziej na uboczu. Nawet mu się wtedy podobała. Stanowcza, miła, uśmiechnięta i odrobinę niewinna. Teraz. Imprezowiczka i ciesząca się sławą dziewczyna.
- Halo?
- Cześć. Impreza. Jutro. U mnie. Zabierz Tony'ego.
- Okazja?
- Bez okazji. Po prostu dla zabawy. Jedna z moich dziewczyn ma na ciebie chrapkę.
- Miło- uniósł kącik ust.
- To jak? Wpadniesz?
- A po co czekać do jutra? Zacznijmy imprezę dzisiaj.
- Obawiam się, że nie zdążę nic zorganizować i zebrać wszystkich gości.
- Nie szkodzi. Twoje towarzystwo w zupełności mi wystarczy.
- Win, nie próbuj na mnie swoich sztuczek.
- Białe czy czerwone?
- Nie zrobię tego Carmen.
- Ależ zrobisz- powiedział pewny siebie.
- Będę za dwadzieścia minut.
Win rzucił telefon na kanapę i rozsiadł się wygodnie.
- Zawsze wygrywam- uśmiechnął się.
***
- Okej. Dziewczyny wymyśliły tyle gier, że każdy z dzieciaków może wybrać jedną z dwóch opcji- zaczął pan Carter- Pozycja pierwsza: Simon mówi.
- Nuuudaaa- skomentował Tony.
- Przestań synu- upomniał go ojciec i dokończył- Lub kalambury z postaciami fantastycznymi.
- Kalambury- zdecydował Sam.
- Okej. Lecimy dalej. Straszne historie czy śpiewanie?
- Historie- zdecydował Brian.
- Konkurs na najzabawniejsze zdjęcie czy amatorski horror w naszym wykonaniu?
- Własny horror to ekstra pomysł- zafascynowała się Rose.
- No i teraz zajęcie na jutrzejszy poranek: konkurs rybacki czy poszukiwanie skarbów?
- Poszukiwanie skarbów- odpowiedział bez zastanowienia Tony.
- Sprawnie poszło- pochwalił ich George- To od czego zaczynamy?
- Jest jeszcze jasno, więc myślę, że na początek kalambury- oceniła Tiffany.
- Proponuję, chłopcy kontra dziewczyny- powiedziała mama Melissy.
- Nie może tak być- wtrąciła Jo i wyszczerzyła zęby- Przecież, nie będą mieli z nami szans.
- Ktoś tu chyba nas nie docenia- odpowiedział Brian- Zobaczycie, że was rozłożymy.
- Stop, stop, stop- odezwała się Tiffany- Nie pora teraz na sprzeczki. Niech wygra najlepszy- uśmiechnęła się i rzuciła w stronę facetów- Tylko pamiętajcie, kto tutaj gotuje.
Dziewczyny zaczęły chichotać.
- Zawsze znajdą na nas tajną broń- zaśmiał się Brian.
- Żołnierz z karabinem, walczy tygodniami o zwycięstwo, a kobieta z garnkiem w ręku już w pierwszej minucie ma władzę- skomentował Sam.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
- Wiedziałam, że nie będziemy się razem nudzić- podsumowała Jo.
***
- Żałuję, że nie mogę zobaczyć teraz jego miny- powiedziała przez śmiech Charlie.
- Ha, pewnie ciągle siedzi z otwartą gębą- nabija się Nate.
- Należało mu się- stwierdziła dziewczyna- Win to niezłe ziółko.
- Jakbyś potrzebowała, więcej takich akcji, to polecam się na przyszłość.
- Zapamiętam- uśmiechnęła się- Długo ci to jeszcze zajmie?
- Nie. Właśnie złamałem hasło. Jak on się nazywa?
- Andrew Palmer.
- Minuta- powiedział, klikając na klawiaturze- Jest.
- Gdzie mieszka?
- Na Willow Street 13.
- Tu? W Nowym Jorku?
- Zgadza się. Chcesz też numer telefonu?
- Nie. Adres wystarczy.
- W czymś jeszcze mogę pomóc?
- Chyba wszystko mam. Dzięki.
- No to spadam- uśmiechnął się i wstał z krzesła.
- Nie zostaniesz na kolację, herbatę czy coś?
- "Czy coś" brzmi ciekawie- uniósł brew- Ale muszę skleić nowy mix dla ekipy.
- Jasne. To miłej pracy.
- Dzięki. Na razie.
- Pa.
-No Andrew Palmer możesz niedługo spodziewać się wizyty swojej internetowej koleżanki- powiedziała do siebie i wyłączyła komputer.
***
- Co to było?!
- Nic nie słyszałem. Gdzie?
- Tam za drzewem. Ktoś tam jest- powiedziała drżącym głosem Rose i przytuliła się do Tony'ego.
- Wiem, że się boisz. Ale możesz mnie tak nie ściskać? Wyrywasz mi jedynego włosa na klacie- zaczął śmiać się chłopak.
- Cięcie!- krzyknęła Jo- Tony! Jak się będziesz tak wygłupiał to nigdy nie skończymy tego filmu.
- Sorry, nie mogłem się powstrzymać- śmieje się dalej.
- Masz włosy na klacie?- spojrzała z wykrzywioną miną Rose.
- Nie, no co ty- od razu odpowiedział i potem dodał- Tylko jednego.
Oboje zaczęli się śmiać.
- Dobra, wynocha!- odezwała się Jo- Ja to zrobię. Brian? Pomożesz?
Wszyscy zaangażowali się w tworzenie tego amatorskiego horroru. Ale zamiast grozy, między nimi panowała wesoła atmosfera. Nigdy tak dobrze się nie bawili. Rose i Tony oddalili się od grupy.
- Czujesz? Sos, który zrobiła Tiffany- uśmiechnął się chłopak- Mój ulubiony.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Nie zamęczył cię w lesie?
- Co?
- Mój ojciec- stwierdził Tony- Potrafi każdego wytrwale wypytywać. To prawie jak przesłuchanie.
- Zabawne, bo to chyba on tym razem był podejrzanym.
- Serio?
- Yhym. Kilka rzeczy z niego wyciągnęłam.
- Na jaki temat?
- Ha, tajemnica leśnych ludzi- uśmiechnęła się Rose.
- Dzieciaki!- powiedział głos za nimi.
- Tak tato?
- Mogę cię na słówko?- zapytał pan Carter- Rose? Pozwolisz?
- Jasne.
Kiedy dziewczyna odeszła George zaczął:
- Lubię ją.
- Ja też- odpowiedział chłopak.
- Wydaje mi się, że bardzo się interesuje naszą rodziną. Pytała o twoją matkę.
- Tak? I co jej powiedziałeś?
- Właściwie to sporo- wzruszył ramionami- Nie wiem co ta dziewczyna w sobie ma, ale na pewno dużo wartościowych rzeczy. Jest bardzo mądra i myślę, że można powierzyć jej kilka ważnych spraw.
- Chyba nie do końca rozumiem. Skąd ty...?
- Widzę jak na nią patrzysz-przerwał mu- Znam cię Tony. Jesteś bardzo podobny do matki i tobie, tak jak jej, jest równie ciężko się otworzyć. Ta młoda dama, mimo swojego wieku jest bardzo dojrzała i myślę, że o wielu rzeczach możesz z nią porozmawiać. Dzisiaj mi to udowodniła. Musisz tylko chcieć.
- Nie wiem dlaczego akurat ona- podrapał się w głowę Tony.
- Synu- objął go ramieniem ojciec- Nikt tego nie wie. Tak po prostu jest.
Chłopak się obrócił i spojrzał na Rose. Siedziała przy ognisku, ogrzewając dłonie. W jej brązowych oczach odbijały się płomienie, a włosy falowały na delikatnym wietrze. Wyglądała tak pięknie. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do nich. Obaj odwzajemnili uśmiech i ruszyli ku reszcie grupy.
***
- No jeszcze dwa pudła i będzie koniec- powiedział Dean wnosząc fotel do nowego domu Alice.
- Udało się- westchnęła pani Robertson- W końcu mamy wszystkie te graty.
- Dobrze być w domu- dodała Alice.
- Dobrze mieć was z powrotem- przytuliła je obie mama Deana.
- Fajnie, że macie czas się rozczulać. Nie naprawdę, nie musicie mi pomagać- powiedział z ironią chłopak wnosząc stolik.
- Nie marudź- powiedziała Alice- Jeszcze czeka cię malowanie mojego pokoju.
- Dzisiaj?- zapytała Irma.
- Pewnie- dodała Jenna- Nie zaszkodzi trochę pracy. We dwójkę, pójdzie im szybciej. A my posiedzimy do późna i poplotkujemy.
Kobiety poszły do świeżo umeblowanej kuchni, a młodzi do sypialni Alice.
- Kupiłaś farbę?
- Tak. Ciemny róż, szarą i czarną.
- Po co ci trzy kolory?- zdziwił się chłopak.
- To proste. Jedna ściana będzie cała różowa. Ta na której są półki będzie szara w czarne paski. No wiesz jak zebra. Kolejna będzie cała czarna i następna znowu w paski.
- Zapomniałem, że u ciebie nigdy, nic nie wyglądało nudno. Jednak z tą zebrą będzie nam potrzebna fachowa pomoc.
- Czyja?
-Tony potrafi rysować. Myślę, że z chęcią pomoże.
Dziewczyna się uśmiechnęła i oboje zabrali się do pracy. Dean mieszał farbę, a Alice robiła im śmieszne czapeczki z gazety.
- Dean?
- Hmm?
- Jak długo jesteście razem? Ty i Rose?
- Jakoś od początku roku, a co?
- Nic nie mówiłeś.
- Nie pytałaś.
- Założyłam, że żadna nie zechce takiego głupka- wystawiła język.
- Bardzo śmieszne.
Nastała chwila ciszy.
- Jesteś szczęśliwy?
- Raczej tak.
- Jest bardzo ładna, wiesz.
- Zgadza się- uśmiechnął się i przytaknął- A żałuj, że nie widziałaś jak tańczy. Albo rysuje. A jej pomysły- lekko się uśmiechnął- są genialne. Pomogła mi już nie raz z ekipą. Albo z moją sesją. Jest świetna.
- Wydajesz się być nią totalnie oczarowany.
- I pewnie jestem.
- To gdzie jest teraz?
- Pojechała z przyjaciółką na biwak.
- I nie zabrała ciebie?
- Nie. Nie ogranicza mnie. Ani ja jej.
- A wie, że u mnie jesteś?
- Pewnie.
- I nie ma nic przeciwko?
- Nie- uśmiechnął się- Wie, że jesteś dla mnie ważna i potrzebujemy trochę wspólnego czasu.
- Brzmi jak ideał dziewczyny- oceniła Alice.
- To wada czy zaleta?
- Nie wiem. Czasem ktoś wydaje się idealny, a potem okazuje się, że popełnił nie jeden błąd.
- Nie Rose.
- Może się mylę- westchnęła Alice- Nie chcę, żeby cię zraniła.
- Myślę, że dam sobie radę- poklepał ją po ramieniu.
- Jakby co, to wiedz, że jestem. I w najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram.
- Miło to słyszeć. A teraz łap za pędzel i zaczynamy, bo tydzień będziemy tu siedzieć.
***
Niedzielny poranek był chyba najładniejszym w przeciągu ostatnich tygodni. Natalie po raz pierwszy od wielu dni, w końcu się wyspała. Postanowiła wyjść dzisiaj z domu i pokazać się światu. Może jakieś zakupy albo relaksujący manicure. Cokolwiek, aby opuścić te cztery ściany.
Kiedy wyszykowana schodzi na dół, nie dziwi jej to, co zastaje w holu.
- Berta cię wpuściła?
- Kochana jest. A już chciałem wchodzić oknem- uśmiechnął się Dylan.
- Mamy w nich alarm.
- Trudno. Najwyżej wcześniej byś wstała.
- Nie żartowałeś mówiąc, że będziesz przychodził codziennie- westchnęła Natalie.
- Ani przez sekundę. Gdzie się wybieramy?
- Ty nigdzie.
- Wiesz, że pójdę za tobą.
- Wezwę kogoś z ochrony.
- I myślisz, że mnie powstrzymają?- uniósł brew chłopak.
- Nie jednego już, że tak powiem, usunęli. Z tobą nie będzie problemu.
- Będę walczył bardzo zawzięcie.
Dlaczego nie da za wygraną?- pomyślała- Czego jeszcze mogę spróbować, żeby go wystraszyć?
- Jestem umówiona z Winem- rzuciła.
- Chętnie poznam go osobiście.
- Dylan, mam cię już szczerze dosyć.
- No to mamy problem, bo ja cię nie.
Dziewczyna zbliżyła się do niego.
- Dlaczego teraz? Dlaczego wróciłeś właśnie teraz?
- Prosiłaś mnie o to.
- Ja?
- Tak.
- Ciekawe kiedy?
- Na ostatnim balu.
- Nie przypominam sobie.
- Nie byłaś w formie, że tak to ujmę. Powiedziałaś mi, że tęsknisz.
- Coś ci się chyba przyśniło- przewróciła oczami.
- Spędziliśmy razem noc.
- To było tylko dla zabawy. Ocknij się. Nic nieznacząca noc, jakich wiele.
- Myślę, że ta była wyjątkowa- spojrzał jej prosto w oczy.
Wiedziała o czym mówi. Pamiętała tę chwilę bardzo dobrze. Nie rozumie dlaczego to powiedziała, ale stało się. Czuła, że musi. Chce. Chce mu to wyznać.
- Wychodzę- odpowiedziała- I jak wrócę, nie chcę cię tu widzieć. Nigdy.
- Dlaczego tak się boisz do tego przyznać?
- Nie mam do czego. Nic nie pamiętam z tamtej nocy.
- Przeciwnie. Pamiętasz wszystko. Chcesz to wymazać, lecz nie możesz.
- Nie zachowuj się jakbyś mnie znał.
- Ale znam.
- Do widzenia- ruszyła szybkim krokiem do drzwi.
***
- Dobieramy się w pary?- zapytała Melissa.
- Tak
- odpowiedział pan Carter- Ja i Tiffany- drużyna zielonych. Roger i Cindy- czerwoni. Brian i Jo- żółci. Tony i Rose- niebiescy. Melissa i Sam- biali.
- Biali? Zawiało rasizmem- zażartował Sam.
- Zawsze byłam w parze z Brianem- odezwała się Melissa- Nie może tak być znowu?
- Nie do mnie zażalenia- podniósł dłonie do góry pan Carter- Tony ustalał składy.
Jo szyderczo się do niej uśmiechnęła. Melissa była wściekła. Myślała, że jest na wygranej pozycji. Trochę się przeliczyła. Sam za to pokazał uniesiony kciuk w stronę Tony'ego. Koleś chyba załapał gadkę i w końcu wziął się do działania- pomyślał.
- Każdy dostaje listę rzeczy, które ukryła inna grupa. Macie tam wskazówki, jak je odnaleźć. Kto zrobi to pierwszy, wygrywa.
- Co jest nagrodą?- zapytał Brian.
- Rejs łódką, wypożyczoną w pobliskiej przystani. Kiedy zwycięzcy będą wypoczywać na środku jeziora, reszta zabierze się za pakowanie i sprzątanie naszego obozowiska.
- Nieźle- podsumowała Rose.
- Nie łudźcie się- odezwał się Roger- Nie macie z nami szans.
- Zobaczymy.
- To kiedy startujemy?- zapytała Jo.
- Wydaje mi się, że... Teraz!
I nagle wszyscy rozbiegli się w różne strony. Każdy z zapałem rozpracowywał wskazówki i starał się jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym ukryty był jeden ze skarbów. Ta gra, może potrwać godzinami, zanim znajdzie się wszystkie przedmioty. A do tego, las, woda i góry sprzyjają ciekawym rozmowom.
- Wiesz kochanie, chyba nie przepadam za tą Jo- odezwała się Tiffany- Jest taka głośna i wszędzie jej pełno. Ciągle mam przed oczami te jej ogniste loki.
- Jest w porządku- odpowiedział jej mąż- Brian bardzo ją lubi.
- Chyba tak. Ale Melissa wydaje się bardziej odpowiednia. Miła, uczynna, pomocna, wesoła, subtelna. O wiele spokojniejsza. Bardziej pasuje do naszego syna.
- Nawet jeśli masz rację, to nie do ciebie należy decyzja. Brian sam potrafi decydować. A jeśli wybierze źle, to czegoś się nauczy. Tak jak ja.
- Może masz rację. Ale nic nie poradzę, że niezbyt darzę ją sympatią.
- Wybaczam ci to- uśmiechnął się i ją pocałował.
- Musimy to wygrać- powiedział zdeterminowany Brian.
- Daj spokój, to tylko gra.
- Pewnie, "tylko gra"- westchnął chłopak- Ale łódką byś z chęcią popływała.
- No jasne- uśmiechnęła się Jo i powiedziała rozmarzona- Nawet mam ochotę się poopalać i popływać.
- No dziewczyno! Teraz to koniecznie musimy to wygrać.
- Czemu?
- Nie co dzień mam okazję oglądać swoją dziewczynę w stroju kąpielowym.
- Wariat- szturchnęła go Jo.
- Myślisz, że mamy jakieś szanse?- zapytał Tony.
- Minimalne. Jednak wolałabym, żeby wygrali Brian i Jo.
- A to czemu?
- Ostatnio mieli trudniejszy okres. Przyda im się chwila we dwoje.
- No to muszą się postarać. Pokonać wszystkich nie będzie łatwo- stwierdził chłopak.
- Jak jednej drużyny ubędzie to zwiększą się ich szanse.
- Chcesz się podłożyć?
Dziewczyna się zastanowiła, spojrzała na jezioro i naj jej twarzy pojawił się uśmiech. Zaczęła ściągać buty, koszulkę, spodnie i skarpety. Została w samej bieliźnie. Rozpuściła włosy. Tony przyglądał jej się ze zdziwioną miną. Rose spojrzała na niego.
- Zróbmy sobie własną nagrodę- powiedziała i zaczęła biec w kierunku wody.
Kiedy wskoczyła, Tony ciągle stał na brzegu i się jej przyglądał.
- Co tak stoisz jak kołek? Wskakuj.
- Nie wiem czy wiesz, ale w tej wodzie pływają węgorze.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i od razu ruszyła na brzeg. Nigdy w życiu tak szybko nie biegła. Kiedy wyszła z wody, spojrzała na Tony'ego. Chłopak śmiał się do łez.
- O! Pożałujesz tego- pokręciła głową.
- Tak łatwo dajesz się nabrać- powiedział ciągle się śmiejąc.
Dziewczyna stała tam cała mokra i do tego wkurzona. Tony nie mógł przestać się śmiać.
- Odegram się.
- Jakoś się nie boję.
- Zobaczymy- rzuciła i minęła go, znowu kierując się do wody.
Zatrzymała się dopiero, kiedy woda sięgała jej po same barki. Tony w końcu też zaczął zdejmować ubranie i wszedł do jeziora. Kiedy już do niej dotarł, staną na przeciwko.
- Zimno- powiedział.
Rose uniosła kącik ust i spojrzała na niego. Przez chwilę nic nie mówili, tylko patrzyli sobie w oczy. Potem Rose rozpięła stanik i rzuciła go w wodę. Chłopak poczuł jak przeszywa go dreszcz. Patrzył na nią i nie mógł nadziwić się jaka jest piękna. Są tu razem. Tak blisko, że czuje jej ciepły oddech. Dzielą ich tylko centymetry. Pragnie jej. Właśnie uświadomił sobie jak bardzo. Po chwili przysuną ją do siebie i chciał pocałować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)