sobota, 27 lipca 2013

Episode 27: Camp



Kiedy cała grupa przybyła na miejsce, młodzi od razu wyskoczyli z aut i pobiegli zwiedzać okolicę. Mieli już dość podróży i śpiewających denne piosenki rodziców, ale warto było na to czekać. W oddali, po wschodniej stronie widać było wspaniałe góry. U ich podnóży był ledwo widoczny brzeg jeziora, które kończyło się zaraz pod ich stopami. Stojąc na bardzo wysuniętej skarpie dostrzec mogli wszystkie uroki tego miejsca. Za ich plecami był wielki las, przez który prawdopodobnie będą musieli się przedrzeć, żeby znaleźć drewno na opał.

- Musimy się podzielić na grupy.
- Tato, to nie jest obóz harcerski- upomniał go Brian.
- Młody jesteś i się nie znasz- zbył go George- Potrzeba nam pierwszej grupy do gotowania, drugiej do rozkładania namiotów, trzeciej do szukania drewna i rozpalania ogniska oraz czwartej do wymyślania atrakcji.
- Zgaduję, że przywódcę stada już mamy- uśmiechnął się Tony.
- Daj spokój, tacie- upomniała go Tiffany.
- A więc- ciągnął dalej pan Carter- Strzelam, że dwie kobiety zajmą się gotowaniem. Kto to będzie? Kochanie?
- Pewnie. I tak codziennie gotuję, to czemu ten dzień ma się różnić od innych- przewróciła oczami pani Carter, lecz zaraz się uśmiechnęła.
- Strzelam, że reszta liczy też na mnie- dodała mama Melissy.
- Okej. Pierwsza jest. Kto namioty? Tony?
- Ja mam niestety artystyczną duszę i zajmę się wymyślaniem gier.
- Myślę, że artystycznie spełnisz się też przy wbijaniu bolców- poklepał go po plecach ojciec.
- Ja mu pomogę- odezwał się Sam.
- Świetnie. Dziewczęta rozumiem zajmiecie się atrakcjami?
- Jasne- odpowiedziała Melissa.
- Jo i Rose?
- Pewnie- odpowiedziała zdecydowanie Jo. Z Rose spokojnie może stawić czoło Melissie.
- Szczerze mówiąc, to wolałabym iść do lasu po drewno- odpowiedziała Rose.
- Odważna młoda dama- uśmiechnął się do niej- W takim razie pójdziesz ze mną i Rogerem.
- Mi pasuje.
- Brian, przyłączysz się do chłopców czy wolisz gotować?- zapytał z uśmiechem ojciec.

Chłopak tylko wyszczerzył zęby i ruszył do Tony'ego i Sama. Reszta, w przydzielonych grupach, też zajęła się swoim zadaniem.

***

- Roger zejdź ze ścieżki w lewo- powiedział George, kiedy weszli do lasu- Ja i Rose pójdziemy w prawo. Spotkamy się tu za 20 min.
- Jasne.

- A więc Rose- zaczął pan Carter- zapewne znasz moich synów ze szkoły.
- Tak. Właściwie to niedawno dowiedziałam się, że są braćmi.
- Bardzo się od siebie różnią, to prawda- uśmiechnął się- Można nie jedną osobę na to nabrać.
- Na początku nie mogłam w to uwierzyć, ale domyśliłam się, że to możliwe, bo przecież mieli inne...- tu ugryzła się w język.

Pan Carter spojrzał na nią i ciepło się uśmiechnął.

- Tak, mieli inne matki.
- Przepraszam. Nie powinnam.
- Nie szkodzi. To była trudna sytuacja, ale jakoś z niej wybrnęliśmy- zatrzymał się, żeby podnieść belkę- Chłopcy opowiadali ci jak to się stało?
- Nie- pokręciła głową dziewczyna- Briana, nigdy o to nie pytałam. A Tony, cóż, chyba nie chce o tym, mówić.
- Nic dziwnego, był bardzo z nią związany. Wiesz, jest bardzo do niej podobny. Nawet nie jest świadomy jak bardzo.
- Nazywała się Isabel, prawda?- zapytała, chcąc wyciągnąć z niego jakieś informacje.
- Tak- westchnął pan Carter- Miała najpiękniejsze oczy jakie w życiu widziałem. Głębokie i przeszywające spojrzenie. Zmiękczało chyba każdego mężczyznę, na którego spojrzała. Ja miałem to szczęście, że byłem jednym z tych, na których to spojrzenie zatrzymała. Nasz związek był krótki, burzliwy i przepełniony emocjami. A owocem tego szaleństwa jest właśnie Tony.
- Nie do końca jednak rozumiem. Brian jest starszy, a to oznacza...
- Że najpierw byłem z Tiffany. Zgadza się. I widocznie tak miało być od początku. Jednak kiedy poznałem Isabel, dla niej... chciałem rzucić wszystko.Być przy niej w każdej chwili. Być z nią...
-...zawsze i na zawsze- dokończyła Rose.
- Tak.
- A więc co się stało?
- Isabel była nieokiełznana. Jednego dnia miała cudowny humor, była pełna energii i zapału do działania, a kolejnego dopadała ją melancholia i zaduma. Miłość do niej była największą radością i największym bólem jaki mnie spotkał. Nie umiem do końca tego opisać. Było nam ciężko. Dla Isabel chyba zbyt ciężko. Dlatego zniknęła.
- A Tiffany?
- Tiffany zawsze przy mnie była. Cierpiała, kiedy ją zostawiłem, ale z czasem mi wybaczyła. Jest całkiem inna. Spokojna, czuła, delikatna, wrażliwa. Uczucie, które do niej żywię to czysta i prawdziwa miłość. Przy niej wszystko jest proste i łatwe. Tylko z nią mogłem zbudować, coś naprawdę trwałego.
- Rozumiem- powiedziała przytakując głową.
- Wiesz co ci powiem dziewczyno- uśmiechnął się George i dodał- umiesz słuchać. A to bardzo ważna cecha.

Rose odwzajemniła uśmiech.

- Myśli pan, że gdyby Isabel bardziej się starała to mogłoby wam się udać?
- To możliwe- wzruszył ramionami.
- Mogę spytać o coś jeszcze?
- Śmiało.
- Której z tych rodzajów miłości, chciałby pan dla swoich synów?
- Jak na tak młodą damę, zadajesz trudne pytania- odpowiedział podnosząc kolejny kawałek drewna.
- Dla mnie to proste pytanie- zatrzymała się i zaczęła analizować- Z pozoru wydaje się pan, zabawnym i wesołym mężczyzną. Jednak nie boi się pan mówić o uczuciach. Widać, że troszczy się pan o Briana i Tony'ego. Z pewnością chciałby pan, żeby kiedyś spotkali kobiety, które będą kochały ich tak namiętną miłością jak Isabel, a były ciepłe i czułe jak Tiffany.
- Hmm, skąd taki wniosek?
- Myślę, że te dwie kobiety dały panu z siebie to co najlepsze i pewnie bez tych doświadczeń, nie byłby pan tą osobą, którą jest teraz.

 Pan Carter przyglądał się uważnie tej dziewczynie. Jest bystra, trzeba to przyznać. Powoduje, że człowiek zapomina o całym świecie i problemach. Chce tylko się przed nią otworzyć i poczuć się zrozumianym. Ma niebywałą zdolność pozyskiwania informacji, ale także jest przepełniona empatią do drugiego człowieka. Potrafi słuchać, a rzeczy niemożliwe do opisania, idealnie ubiera w słowa.

- Z pewnością masz rację- poklepał ją po ramieniu i ruszył do przodu- Uwielbiała rysować ,wiesz.
- Tak jak Tony- dodała Rose.
- Ba, nie tylko uwielbiała, kochała to. Miała wielki talent. Była ulubienicą nauczyciela od rysunku.
- Pana Davisa?
- To ten staruszek jeszcze uczy?
- Tak. Ja też chodzę, na jego zajęcia. Jest co prawda dziwny, ale sympatyczny.
- Dziwny to dobre słowo. Tylko Isabel potrafiła z nim rozmawiać.
- Nie tylko ona- uśmiechnęła się Rose- Może pan śmiało zgadywać, kto teraz jest jego ulubionym uczniem.
- Naprawdę?
- Yhym- przytaknęła dziewczyna.

Zapadła cisza.

- Chcesz usłyszeć coś zabawnego?- zapytał pan Carter.

***

- Strzelam, że nie macie instrukcji, jak to złożyć- zaczął Sam.
- Spokojnie, we dwóch damy sobie radę- odpowiedział Tony.
- A Brian?
- Jako nasz bohater, poradzi sobie sam. W końcu musi zaimponować Jo.
- Rozumiem- uśmiechnął się chłopak.

Obaj zabrali się do pracy.

- Widziałem, cię kiedyś przed szkołą- przerwał ciszę Tony.
- Możliwe, pewnie czekałem na Rose.
- Długo się znacie?
- Nie. Ale spędzamy razem sporo czasu. Poznaliśmy się w parku. Czasem razem biegamy.
- Sportowiec?
- Można tak to ująć. Gram w futbol.
- Nieźle. Ojciec, kiedyś nas uczył trochę grać.
- Ojcowie często mają na tym punkcie bzika. Żebyś wiedział, jak Ted to uwielbia.
- Ted?
- O! No tak. Ted to ojciec Rose- uśmiechnął się Sam- Graliśmy razem w towarzyskim meczu "Ojcowie i Synowie". Trochę nagięliśmy reguły, ale było warto. Myślę, a raczej to pewne, że Ted chciałby mieć syna. Często do mnie dzwoni, żebym wpadał pokibicować z nim przed telewizorem.
- No to chyba niedługo tam zamieszkasz- śmieje się Tony.
- Właśnie. Dziwne, że mnie jeszcze nie adoptowali.
- Adoptowali? Myślałem, że grzejesz sobie posadkę zięcia.
- O dziwo, miałem taki plan. Ale jest mały problem.
- Jaki?
- Rose nie lubi sportu- spojrzał na niego- O ile wiesz co mam na myśli. Woli was.
- Nas?
- No, ciebie i tego tancerzyka. Jak mu tam było? O! Dean.
- Wydaje mi się, ale chyba nie za bardzo go lubisz- uśmiechnął się Tony.
- Mało powiedziane. Ale z waszej dwójki, chyba wolę ciebie.

Tony spojrzał na niego marszcząc brwi.

- Nie patrz tak- pokręcił głową Sam- Jestem przyjacielem Rose i, co nie co, wiem o tym co się między wami dzieje.
- Czy to ważne?- wzruszył ramionami- Jest z Deanem.
- I ty to, od tak, akceptujesz?
- A mam jakiś wybór? Wybrała jego. Czemu ty stawiasz na mnie?
- A możesz mi zagwarantować, że Dean ją kocha?

Tony zastanowił się i nie zdążył odpowiedzieć.

- A ty? Kochasz ją?- zapytał znowu Sam.

Chłopak przyglądał się mu i nic nie powiedział.

- Mi nie musisz odpowiadać. Sam sobie już odpowiedziałeś. Tylko teraz pomyśl, przy której odpowiedzi nie zawachałeś się ani na chwilę- rzucił Sam i zabrał się za następny namiot.


***

April i Steven otwierają drzwi, pięknego i zadbanego domu.

- Stevie!- wykrzykuje pani Shane na widok swojego syna i od razu go ucałowała- Mogłeś uprzedzić, że przyjedziesz.
- Cześć mamo.
- A kim jest twoja towarzyszka?
- To April Adams- przedstawił ją Steven.
- Dobry wieczór- przywitała się dziewczyna.
- Witaj kochana- uśmiechnęła się kobieta i zwróciła do syna- Nie wiem co ty i twoj brat planujecie, ale obie dziewczyny są świetne.

Steven spojrzał na matkę i, zanim zdążył o cokolwiek zapytać, z pokoju wyskoczył Matt.

- Hej, stary- przywitał go chłopak.
- Hej, młody. Powiesz mi o czym właśnie mówiła mama?
- April?!- Kate stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła ją z... panem Shanem.
- Kate?!- dziewczyna była równie zaskoczona- A co ty tu robisz?
- Ciekawsze pytanie, to co ty tu robisz? I to z...

Zapadła niezręczna cisza.

- Chyba musimy porozmawiać- zaproponował Steven- I to poważnie.

***

Win siedząc w swoim apartamencie nudzi się jak nigdy w życiu. Kate pojechała do Londynu, więc nie ma komu uprzykrzać życia. Natalie prawdopodobnie jest chora, bo nie pokazuje się w szkole. Więc nici z szalonej nocy. Tony pojechał na ten głupawy biwak z rodziną. Kompana do imprezy również brak. Firma ojca, ciągle stoi i ma się dobrze. Nie ma nowych projektów, więc siedzenie w biurze nie ma sensu. Chłopak zaczyna przeglądać kontakty w komórce.

- Tancerki? Nie. Barmanka? Też nie. Nina- rosyjska piosenkarka z baru? Nie.Nikogo z Europy. Charlie? O! Ta mała, co tak się wyrobiła. Można spróbować, będzie śmiesznie.

Chłopak wybiera jej numer i dzwoni. Po dwóch sygnałach, ktoś odbiera.

- Cześć. Nudzisz się?
- Kto mówi?- zapytał męski głos.
- Win. A ty?

Chwila ciszy.

- Dobry znajomy- odpowiada chłopak- Zajmuję się aktualnie interesem Charlie. Jeśli wiesz, co mam na myśli. Coś przekazać?
- Nie, dzięki.

Win spojrzał na telefon.

-Co to do diabła było?- powiedział sam do siebie- Widać, nawet mała kujonka bawi się lepiej ode mnie.

Nagle jego telefon zaczyna dzwonić. To Jackie. Ta dziewczyna to zagadka. Kiedyś trzymała się bardziej na uboczu. Nawet mu się wtedy podobała. Stanowcza, miła, uśmiechnięta i odrobinę niewinna. Teraz. Imprezowiczka i ciesząca się sławą dziewczyna.

- Halo?
- Cześć. Impreza. Jutro. U mnie. Zabierz Tony'ego.
- Okazja?
- Bez okazji. Po prostu dla zabawy. Jedna z moich dziewczyn ma na ciebie chrapkę.
- Miło- uniósł kącik ust.
- To jak? Wpadniesz?
- A po co czekać do jutra? Zacznijmy imprezę dzisiaj.
- Obawiam się, że nie zdążę nic zorganizować i zebrać wszystkich gości.
- Nie szkodzi. Twoje towarzystwo w zupełności mi wystarczy.
- Win, nie próbuj na mnie swoich sztuczek.
- Białe czy czerwone?
- Nie zrobię tego Carmen.
- Ależ zrobisz- powiedział pewny siebie.
- Będę za dwadzieścia minut.

Win rzucił telefon na kanapę i rozsiadł się wygodnie.

- Zawsze wygrywam- uśmiechnął się.


***

- Okej. Dziewczyny wymyśliły tyle gier, że każdy z dzieciaków może wybrać jedną z dwóch opcji- zaczął pan Carter- Pozycja pierwsza: Simon mówi.
- Nuuudaaa- skomentował Tony.
- Przestań synu- upomniał go ojciec i dokończył- Lub kalambury z postaciami fantastycznymi.
- Kalambury- zdecydował Sam.
- Okej. Lecimy dalej. Straszne historie czy śpiewanie?
- Historie- zdecydował Brian.
- Konkurs na najzabawniejsze zdjęcie czy amatorski horror w naszym wykonaniu?
- Własny horror to ekstra pomysł- zafascynowała się Rose.
- No i teraz zajęcie na jutrzejszy poranek: konkurs rybacki czy poszukiwanie skarbów?
- Poszukiwanie skarbów- odpowiedział bez zastanowienia Tony.
- Sprawnie poszło- pochwalił ich George- To od czego zaczynamy?
- Jest jeszcze jasno, więc myślę, że na początek kalambury- oceniła Tiffany.
- Proponuję, chłopcy kontra dziewczyny- powiedziała mama Melissy.
- Nie może tak być- wtrąciła Jo i wyszczerzyła zęby- Przecież, nie będą mieli z nami szans.
- Ktoś tu chyba nas nie docenia- odpowiedział Brian- Zobaczycie, że was rozłożymy.
- Stop, stop, stop- odezwała się Tiffany- Nie pora teraz na sprzeczki. Niech wygra najlepszy- uśmiechnęła się i rzuciła w stronę facetów- Tylko pamiętajcie, kto tutaj gotuje.

Dziewczyny zaczęły chichotać.

- Zawsze znajdą na nas tajną broń- zaśmiał się Brian.
- Żołnierz z karabinem, walczy tygodniami o zwycięstwo, a kobieta z garnkiem w ręku już w pierwszej minucie ma władzę- skomentował Sam.

Wszyscy parsknęli śmiechem.

- Wiedziałam, że nie będziemy się razem nudzić- podsumowała Jo.

***

- Żałuję, że nie mogę zobaczyć teraz jego miny- powiedziała przez śmiech Charlie.
- Ha, pewnie ciągle siedzi z otwartą gębą- nabija się Nate.
- Należało mu się- stwierdziła dziewczyna- Win to niezłe ziółko.
- Jakbyś potrzebowała, więcej takich akcji, to polecam się na przyszłość.
- Zapamiętam- uśmiechnęła się- Długo ci to jeszcze zajmie?
- Nie. Właśnie złamałem hasło. Jak on się nazywa?
- Andrew Palmer.
- Minuta- powiedział, klikając na klawiaturze- Jest.
- Gdzie mieszka?
- Na Willow Street 13.
- Tu? W Nowym Jorku?
- Zgadza się. Chcesz też numer telefonu?
- Nie. Adres wystarczy.
- W czymś jeszcze mogę pomóc?
- Chyba wszystko mam. Dzięki.
- No to spadam- uśmiechnął się i wstał z krzesła.
- Nie zostaniesz na kolację, herbatę czy coś?
- "Czy coś" brzmi ciekawie- uniósł brew- Ale muszę skleić nowy mix dla ekipy.
- Jasne. To miłej pracy.
- Dzięki. Na razie.
- Pa.

-No Andrew Palmer możesz niedługo spodziewać się wizyty swojej internetowej koleżanki- powiedziała do siebie i wyłączyła komputer.

***

- Co to było?!
- Nic nie słyszałem. Gdzie?
- Tam za drzewem. Ktoś tam jest- powiedziała drżącym głosem Rose i przytuliła się do Tony'ego.
- Wiem, że się boisz. Ale możesz mnie tak nie ściskać? Wyrywasz mi jedynego włosa na klacie- zaczął śmiać się chłopak.
- Cięcie!- krzyknęła Jo- Tony! Jak się będziesz tak wygłupiał to nigdy nie skończymy tego filmu.
- Sorry, nie mogłem się powstrzymać- śmieje się dalej.
- Masz włosy na klacie?- spojrzała z wykrzywioną miną Rose.
- Nie, no co ty- od razu odpowiedział i potem dodał- Tylko jednego.

Oboje zaczęli się śmiać.

- Dobra, wynocha!- odezwała się Jo- Ja to zrobię. Brian? Pomożesz?

Wszyscy zaangażowali się w tworzenie tego amatorskiego horroru. Ale zamiast grozy, między nimi panowała wesoła atmosfera. Nigdy tak dobrze się nie bawili. Rose i Tony oddalili się od grupy.

- Czujesz? Sos, który zrobiła Tiffany- uśmiechnął się chłopak- Mój ulubiony.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.

- Nie zamęczył cię w lesie?
- Co?
- Mój ojciec- stwierdził Tony- Potrafi każdego wytrwale wypytywać. To prawie jak przesłuchanie.
- Zabawne, bo to chyba on tym razem był podejrzanym.
- Serio?
- Yhym. Kilka rzeczy z niego wyciągnęłam.
- Na jaki temat?
- Ha, tajemnica leśnych ludzi- uśmiechnęła się Rose.
- Dzieciaki!- powiedział głos za nimi.
- Tak tato?
- Mogę cię na słówko?- zapytał pan Carter- Rose? Pozwolisz?
- Jasne.

Kiedy dziewczyna odeszła George zaczął:

- Lubię ją.
- Ja też- odpowiedział chłopak.
- Wydaje mi się, że bardzo się interesuje naszą rodziną. Pytała o twoją matkę.
- Tak? I co jej powiedziałeś?
- Właściwie to sporo- wzruszył ramionami- Nie wiem co ta dziewczyna w sobie ma, ale na pewno dużo wartościowych rzeczy. Jest bardzo mądra i myślę, że można powierzyć jej kilka ważnych spraw.
- Chyba nie do końca rozumiem. Skąd ty...?
- Widzę jak na nią patrzysz-przerwał mu- Znam cię Tony. Jesteś bardzo podobny do matki i tobie, tak jak jej, jest równie ciężko się otworzyć. Ta młoda dama, mimo swojego wieku jest bardzo dojrzała i myślę, że o wielu rzeczach możesz z nią porozmawiać. Dzisiaj mi to udowodniła. Musisz tylko chcieć.
- Nie wiem dlaczego akurat ona- podrapał się w głowę Tony.
- Synu- objął go ramieniem ojciec- Nikt tego nie wie. Tak po prostu jest.

Chłopak się obrócił i spojrzał na Rose. Siedziała przy ognisku, ogrzewając dłonie. W jej brązowych oczach odbijały się płomienie, a włosy falowały na delikatnym wietrze. Wyglądała tak pięknie. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do nich. Obaj odwzajemnili uśmiech i ruszyli ku reszcie grupy.

***

- No jeszcze dwa pudła i będzie koniec- powiedział Dean wnosząc fotel do nowego domu Alice.
- Udało się- westchnęła pani Robertson- W końcu mamy wszystkie te graty.
- Dobrze być w domu- dodała Alice.
- Dobrze mieć was z powrotem- przytuliła je obie mama Deana.
- Fajnie, że macie czas się rozczulać. Nie naprawdę, nie musicie mi pomagać- powiedział z ironią chłopak wnosząc stolik.
- Nie marudź- powiedziała Alice- Jeszcze czeka cię malowanie mojego pokoju.
- Dzisiaj?- zapytała Irma.
- Pewnie- dodała Jenna- Nie zaszkodzi trochę pracy. We dwójkę, pójdzie im szybciej. A my posiedzimy do późna i poplotkujemy.

Kobiety poszły do świeżo umeblowanej kuchni, a młodzi do sypialni Alice.

- Kupiłaś farbę?
- Tak. Ciemny róż, szarą i czarną.
- Po co ci trzy kolory?- zdziwił się chłopak.
- To proste. Jedna ściana będzie cała różowa. Ta na której są półki będzie szara w czarne paski. No wiesz jak zebra. Kolejna będzie cała czarna i następna znowu w paski.
- Zapomniałem, że u ciebie nigdy, nic nie wyglądało nudno. Jednak z tą zebrą będzie nam potrzebna fachowa pomoc.
- Czyja?
-Tony potrafi rysować. Myślę, że z chęcią pomoże.

Dziewczyna się uśmiechnęła i oboje zabrali się do pracy. Dean mieszał farbę, a Alice robiła im śmieszne czapeczki z gazety.

- Dean?
- Hmm?
- Jak długo jesteście razem? Ty i Rose?
- Jakoś od początku roku, a co?
- Nic nie mówiłeś.
- Nie pytałaś.
- Założyłam, że żadna nie zechce takiego głupka- wystawiła język.
- Bardzo śmieszne.

Nastała chwila ciszy.

- Jesteś szczęśliwy?
- Raczej tak.
- Jest bardzo ładna, wiesz.
- Zgadza się- uśmiechnął się i przytaknął- A żałuj, że nie widziałaś jak tańczy. Albo rysuje. A jej pomysły- lekko się uśmiechnął- są genialne. Pomogła mi już nie raz z ekipą. Albo z moją sesją. Jest świetna.
- Wydajesz się być nią totalnie oczarowany.
- I pewnie jestem.
- To gdzie jest teraz?
- Pojechała z przyjaciółką na biwak.
- I nie zabrała ciebie?
- Nie. Nie ogranicza mnie. Ani ja jej.
- A wie, że u mnie jesteś?
- Pewnie.
- I nie ma nic przeciwko?
- Nie- uśmiechnął się- Wie, że jesteś dla mnie ważna i potrzebujemy trochę wspólnego czasu.
- Brzmi jak ideał dziewczyny- oceniła Alice.
- To wada czy zaleta?
- Nie wiem. Czasem ktoś wydaje się idealny, a potem okazuje się, że popełnił nie jeden błąd.
- Nie Rose.
- Może się mylę- westchnęła Alice- Nie chcę, żeby cię zraniła.
- Myślę, że dam sobie radę- poklepał ją po ramieniu.
- Jakby co, to wiedz, że jestem. I w najbliższym czasie nigdzie się nie wybieram.
- Miło to słyszeć. A teraz łap za pędzel i zaczynamy, bo tydzień będziemy tu siedzieć.

***

Niedzielny poranek był chyba najładniejszym w przeciągu ostatnich tygodni. Natalie po raz pierwszy od wielu dni, w końcu się wyspała. Postanowiła wyjść dzisiaj z domu i pokazać się światu. Może jakieś zakupy albo relaksujący manicure. Cokolwiek, aby opuścić te cztery ściany.
Kiedy wyszykowana schodzi na dół, nie dziwi jej to, co zastaje w holu.

- Berta cię wpuściła?
- Kochana jest. A już chciałem wchodzić oknem- uśmiechnął się Dylan.
- Mamy w nich alarm.
- Trudno. Najwyżej wcześniej byś wstała.
- Nie żartowałeś mówiąc, że będziesz przychodził codziennie- westchnęła Natalie.
- Ani przez sekundę. Gdzie się wybieramy?
- Ty nigdzie.
- Wiesz, że pójdę za tobą.
- Wezwę kogoś z ochrony.
- I myślisz, że mnie powstrzymają?- uniósł brew chłopak.
- Nie jednego już, że tak powiem, usunęli. Z tobą nie będzie problemu.
- Będę walczył bardzo zawzięcie.

Dlaczego nie da za wygraną?- pomyślała- Czego jeszcze mogę spróbować, żeby go wystraszyć?

- Jestem umówiona z Winem- rzuciła.
- Chętnie poznam go osobiście.
- Dylan, mam cię już szczerze dosyć.
- No to mamy problem, bo ja cię nie.

Dziewczyna zbliżyła się do niego.

- Dlaczego teraz? Dlaczego wróciłeś właśnie teraz?
- Prosiłaś mnie o to.
- Ja?
- Tak.
- Ciekawe kiedy?
- Na ostatnim balu.
- Nie przypominam sobie.
- Nie byłaś w formie, że tak to ujmę. Powiedziałaś mi, że tęsknisz.
- Coś ci się chyba przyśniło- przewróciła oczami.
- Spędziliśmy razem noc.
- To było tylko dla zabawy. Ocknij się. Nic nieznacząca noc, jakich wiele.
- Myślę, że ta była wyjątkowa- spojrzał jej prosto w oczy.

Wiedziała o czym mówi. Pamiętała tę chwilę bardzo dobrze. Nie rozumie dlaczego to powiedziała, ale stało się. Czuła, że musi. Chce. Chce mu to wyznać.

- Wychodzę- odpowiedziała- I jak wrócę, nie chcę cię tu widzieć. Nigdy.
- Dlaczego tak się boisz do tego przyznać?
- Nie mam do czego. Nic nie pamiętam z tamtej nocy.
- Przeciwnie. Pamiętasz wszystko. Chcesz to wymazać, lecz nie możesz.
- Nie zachowuj się jakbyś mnie znał.
- Ale znam.
- Do widzenia- ruszyła szybkim krokiem do drzwi.

***

- Dobieramy się w pary?- zapytała Melissa.
- Tak
- odpowiedział pan Carter- Ja i Tiffany- drużyna zielonych. Roger i Cindy- czerwoni. Brian i Jo- żółci. Tony i Rose- niebiescy. Melissa i Sam- biali.
- Biali? Zawiało rasizmem- zażartował Sam.
- Zawsze byłam w parze z Brianem- odezwała się Melissa- Nie może tak być znowu?
- Nie do mnie zażalenia- podniósł dłonie do góry pan Carter- Tony ustalał składy.

Jo szyderczo się do niej uśmiechnęła. Melissa była wściekła. Myślała, że jest na wygranej pozycji. Trochę się przeliczyła. Sam za to pokazał uniesiony kciuk w stronę Tony'ego. Koleś chyba załapał gadkę i w końcu wziął się do działania- pomyślał.

- Każdy dostaje listę rzeczy, które ukryła inna grupa. Macie tam wskazówki, jak je odnaleźć. Kto zrobi to pierwszy, wygrywa.
- Co jest nagrodą?- zapytał Brian.
- Rejs łódką, wypożyczoną w pobliskiej przystani. Kiedy zwycięzcy będą wypoczywać na środku jeziora, reszta zabierze się za pakowanie i sprzątanie naszego obozowiska.
- Nieźle- podsumowała Rose.
- Nie łudźcie się- odezwał się Roger- Nie macie z nami szans.
- Zobaczymy.
- To kiedy startujemy?- zapytała Jo.
- Wydaje mi się, że... Teraz!

I nagle wszyscy rozbiegli się w różne strony. Każdy z zapałem rozpracowywał wskazówki i starał się jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym ukryty był jeden ze skarbów. Ta gra, może potrwać godzinami, zanim znajdzie się wszystkie przedmioty. A  do tego, las, woda i góry sprzyjają ciekawym rozmowom.

- Wiesz kochanie, chyba nie przepadam za tą Jo- odezwała się Tiffany- Jest taka głośna i wszędzie jej pełno. Ciągle mam przed oczami te jej ogniste loki.
- Jest w porządku- odpowiedział jej mąż- Brian bardzo ją lubi.
- Chyba tak. Ale Melissa wydaje się bardziej odpowiednia. Miła, uczynna, pomocna, wesoła, subtelna. O wiele spokojniejsza. Bardziej pasuje do naszego syna.
- Nawet jeśli masz rację, to nie do ciebie należy decyzja. Brian sam potrafi decydować. A jeśli wybierze źle, to czegoś się nauczy. Tak jak ja.
- Może masz rację. Ale nic nie poradzę, że niezbyt darzę ją sympatią.
- Wybaczam ci to- uśmiechnął się i ją pocałował.


- Musimy to wygrać- powiedział zdeterminowany Brian.
- Daj spokój, to tylko gra.
- Pewnie, "tylko gra"- westchnął chłopak- Ale łódką byś z chęcią popływała.
- No jasne- uśmiechnęła się Jo i powiedziała rozmarzona- Nawet mam ochotę się poopalać i popływać.
- No dziewczyno! Teraz to koniecznie musimy to wygrać.
- Czemu?
- Nie co dzień mam okazję oglądać swoją dziewczynę w stroju kąpielowym.
- Wariat- szturchnęła go Jo.


- Myślisz, że mamy jakieś szanse?- zapytał Tony.
- Minimalne. Jednak wolałabym, żeby wygrali Brian i Jo.
- A to czemu?
- Ostatnio mieli trudniejszy okres. Przyda im się chwila we dwoje.
- No to muszą się postarać. Pokonać wszystkich nie będzie łatwo- stwierdził chłopak.
- Jak jednej drużyny ubędzie to zwiększą się ich szanse.
- Chcesz się podłożyć?

Dziewczyna się zastanowiła, spojrzała na jezioro i naj jej twarzy pojawił się uśmiech. Zaczęła ściągać buty, koszulkę, spodnie i skarpety. Została w samej bieliźnie. Rozpuściła włosy. Tony przyglądał jej się ze zdziwioną miną. Rose spojrzała na niego.

- Zróbmy sobie własną nagrodę- powiedziała i zaczęła biec w kierunku wody.

Kiedy wskoczyła, Tony ciągle stał na brzegu i się jej przyglądał.

- Co tak stoisz jak kołek? Wskakuj.
- Nie wiem czy wiesz, ale w tej wodzie pływają węgorze.

Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i od razu ruszyła na brzeg. Nigdy w życiu tak szybko nie biegła. Kiedy wyszła z wody, spojrzała na Tony'ego. Chłopak śmiał się do łez.

- O! Pożałujesz tego- pokręciła głową.
- Tak łatwo dajesz się nabrać- powiedział ciągle się śmiejąc.

Dziewczyna stała tam cała mokra i do tego wkurzona. Tony nie mógł przestać się śmiać.

- Odegram się.
- Jakoś się nie boję.
- Zobaczymy- rzuciła i minęła go, znowu kierując się do wody.

Zatrzymała się dopiero, kiedy woda sięgała jej po same barki. Tony w końcu też zaczął zdejmować ubranie i wszedł do jeziora. Kiedy już do niej dotarł, staną na przeciwko.

- Zimno- powiedział.

Rose uniosła kącik ust i spojrzała na niego. Przez chwilę nic nie mówili, tylko patrzyli sobie w oczy. Potem Rose rozpięła stanik i rzuciła go w wodę. Chłopak poczuł jak przeszywa go dreszcz. Patrzył na nią i nie mógł nadziwić się jaka jest piękna. Są tu razem. Tak blisko, że czuje jej ciepły oddech. Dzielą ich tylko centymetry. Pragnie jej. Właśnie uświadomił sobie jak bardzo. Po chwili przysuną ją do siebie i chciał pocałować.

niedziela, 21 lipca 2013

Episode 26: Robert



Natalie otwiera oczy i zastanawia się co jej się śniło. Wieczór, pukanie do drzwi, zaskoczenie... Dylan.
To był sen?- zapytała samą siebie, ale dobrze znała odpowiedź. Był tutaj. I to nie przypadkiem. Czyżby coś podejrzewał? A może po prostu się martwił. Cały Dylan.

Przemyślenia dziewczyny przerwał hałas dobiegający z kuchni. Natalie podniosła się i ruszyła na dół.

- Berta, wszystko w porządku?- zapytała służącą.
- Tak panienko Natalie. Dzień dobry. Śniadanie jest już gotowe. Zjesz w jadalni czy w pokoju?
- Nie jestem głodna. Napiłabym się wody.
- Tylko wody? Może chociaż soku albo mleka?
- Nie cierpię mleka.
- A to nowość- uśmiechnęła się Berta- Od kiedy?
- Od kiedy wywołuje u mnie chorobę żołądka.
- Źle się panienka czuje?
- Nie- odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Coś jeszcze ci szkodzi oprócz mleka?
- Banany, jajka, ser, pomidory- wymienia po kolei licząc na palcach- no i czosnek. Strasznie cuchnie. Ostatnio nie miałam nawet ochoty na szarlotkę z lodami.

Berta przyjrzała się dokładniej Natalie. Była blada, ale zaokrąglona na buzi. Miała rozczochrane, ale wyglądające na zdrowsze włosy. Wyglądała na wyczerpaną, a zarazem zdrową.

- Co jest?- zapytała Natalie.
- Chyba wiem co ci dolega- uśmiechnęła się kobieta- Co powiesz na specjalny koktajl Berty?
- Co to takiego?- skrzywiła się dziewczyna.
- Magiczna mieszanka, dzięki której poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.
- A co mi tam. Gorzej już nie będzie- usiadła przy stole i podparła twarz rękoma. Przyglądała się pracy Berty. Kobieta wrzucała do blendera oliwki, ogórek kiszony, cebulę, jogurt naturalny, sól, cukier i paprykę.
- Nie ma mowy, że to wypiję.

Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Berta postawiła szklankę przed nosem Natalie i poszła otworzyć. Dziewczyna przyglądała się tej "magicznej" miksturze z każdej strony. Zamieszała wszystko łyżeczką i postanowiła spróbować. O dziwo, nie było takie złe na jakie wyglądało. A można powiedzieć, że nawet smaczne.

Po chwili do kuchni wróciła Berta. A zaraz za nią wszedł Dylan.

- Cześć- przywitał się chłopak.
- Idę posłać łóżka- szybko zmyła się Berta, zanim Natalie zdążyła zareagować.
- Nie wiem dlaczego cię wpuściła- rzuciła dziewczyna.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz- skomplementował Dylan.
- Och, proszę- przewróciła oczami Natalie- Jestem w pidżamie, umazana jakimś dziwnym koktajlem, z jednym kapciem na nodze i mopem na głowie. Zastanawiałam się czy nie zgłosić się do konkursu Miss Universe.

Chłopak zaczął się śmiać. Natalie mimo woli też lekko się uśmiechnęła.

- Widziałem cię w gorszym wydaniu- dodał.

Wtedy ich spojrzenia się spotkały. Faktycznie- pomyślała.

Natalie i Jennifer zeszłego lata spędzały wakacje w Alpach. Jazda na nartach, wspinaczki, kąpiele w gorących źródłach, imprezy w domkach górskich. To było coś odmiennego od leżenia plackiem na plaży czy picia drinków przy basenie w ekskluzywnych hotelach. Kuzynki uwielbiały śnieg oraz związane z nim zajęcia i atrakcje. Bawiły się oczywiście w towarzystwie bogatych dzieciaków, których rodzicie sponsorowali im takie wyjazdy. Z zewnątrz widziano ich jako rozpuszczoną grupę nastolatków, ale prawda była taka, że rodzice chcieli upchnąć gdzieś swoje pociechy, aby mieć czas na swoje rozrywki. Nawet jeśli kosztowało to ich duże pieniądze.
Dylan nie był jednym z nich. Jego rodzice nie byli biedni, ale nie posiadali też willi z basenem. Nie stać ich było, aby zafundować swojemu synowi taki wyjazd. Jednak Dylan bardzo chciał jechać w góry na wakacje. Dlatego zatrudnił się w jednym z ośrodków jako instruktor jazdy na snowboardzie. I tak poznał Natalie. Kolejną bogaczkę, która chciała nauczyć się jazdy na desce. Wtedy tak myślał. Okazało się, że dziewczyna szybko się uczy i bez reszty swojej paczki jest nawet...hmm... sympatyczna. Czas spędzony przy nauce pozwolił im lepiej się poznać. Polubili się. Na jednej z lekcji Natalie wywróciła się i stoczyła po stoku jak kulka. Gdy Dylan znalazł ją na dole, wyglądała jak zmokły bezdomny, który cudem przeżył huragan. Zgubiła czapkę i gogle. Kurtkę miała poszarpaną. Włosy tak mokre, jakby ktoś wylał na nią wiadro wody. Rozciętą wargę i skręcony nadgarstek. Z deski pozostała tylko środkowa część.Ta, do której przytwierdzone były buty. Tak, to jest to gorsze wydanie. Jej widok sprawił, że chciał ją przytulić i już nigdy nie puścić, żeby nic złego ją więcej nie spotkało.

- Mogę się przysiąść?- zapytał.
- Skoro musisz.
- Mogę prosić o coś do picia.
- Czy wyglądam na służącą?- zapytała unosząc brew.
- Nie- chłopak się uśmiechnął- W takim razie wypiję to co ty.
- Życzę powodzenia. To nie jest zbyt smaczne.
- To po co to pijesz?
- Bo muszę.
- Czemu?
- Przyszedłeś tu, żeby się pytać o to co piję z rana i dlaczego?
- Nie.
- A więc po co?
- Mówiłem wczoraj. Będę tu przychodził aż ze mną porozmawiasz.
- Przecież rozmawiamy.
- Ale nie o tym co jest istotne.
- Posłuchaj- westchnęła Natalie i spojrzała mu prosto w oczy- To co jest ważne dla ciebie, nic nie znaczy dla mnie. Ok?
- Dlaczego tak się zachowujesz?
- Zachowuję się jak zawsze.
- Traktujesz mnie jak przedmiot.
- Wydaje mi się, że to nie pierwszy raz i powinieneś się przyzwyczaić.

Po tych słowach Dylan wyprostował się i spojrzał przez okno. Wrócił myślami do jednego, ale jakże pamiętnego wieczoru w górach. Była impreza. Goście i pracownicy bawili się razem w jednym z domków. On i Natalie wymieniali częste, lecz krótkie spojrzenia. Czuli coś do siebie, to oczywiste. Chłopak zrobił pierwszy krok. Zabrał ją na spacer. Godzinami rozmawiali, śmiali się, patrzyli w gwiazdy, tarzali w śniegu. Wtedy Natalie zauważyła mały domek wśród drzew i pobiegła w jego stronę. Chłopak pobiegł za nią. Weszli do środka. Wyglądał na opuszczony, ale było w nim przytulnie. Dylan nazbierał drzewa i rozpalił w kominku. Natalie znalazła im jakieś koce i usiedli przy ogniu, aby się ogrzać. Cały ten wyjazd, wspólnie spędzony czas, ten moment. Wszystko to miało znaczenie. Tu, teraz, w tej chwili. Kiedy zaczęli się całować, nie mogli przestać. Natalie nigdy nie czuła niczego podobnego. Chodź miała wielu chłopaków, ta noc była chyba najlepszą w jej życiu. A Dylan? Nie mógł wyobrazić sobie, lepszego, pierwszego razu. Piękna dziewczyna i romantyczny domek w górach.  Myślał, że tak już pozostanie. Na zawsze. Był taki szczęśliwy i... tak bardzo się mylił. Następnego dnia do ośrodka dołączyli znajomi Natalie z jej szkoły. A w tym (prawdopodobnie) jej chłopak, Win. Był przystojny, ładnie ubrany, arogancki, a przy tym obrzydliwie bogaty. Natalie szybko urwała kontakt z Dylanem i przestała brać lekcje snowboardu. Cały swój czas spędzała ze znajomymi i zachowywała się tak, za jaką wziął ją na początku. Bezduszną i rozpuszczoną bogaczkę. Był zraniony i do końca wyjazdu męczył się patrząc na Natalie i Wina. Coś mówiło mu, że nadal się dla niej liczy. Czasem złapał jej smutne spojrzenie i chciał coś zrobić. Lecz ona znikała wśród bogaczy i pochłonięta była zabawą.
To nie była pierwsza sytuacja, kiedy tak postąpiła. Spotkali się jeszcze raz. Tu, w Nowym Jorku. Przyjęcie, na którym pojawiła się wraz z koleżanką. Nazywała się Jackie. Ciągle za nim chodziła i się oferowała. Wiecie co mam na myśli. Jednak Dylan widział tylko, tę niebieskooką, czarnowłosą piękność. Natalie, gdy tylko go zobaczyła, wystraszyła się i od razu ruszyła do baru. Gdy ją znalazł, była totalnie pijana. Jackie także. Wtedy Natalie się otworzyła i chciała z nim porozmawiać. Jednak jej stan nie do końca na to pozwalał. Dylan zabrał ją do hotelu. Kiedy poczuła się lepiej, zaczęła opowiadać o tym wyjeździe w góry. Oboje przypomnieli sobie, jak było im dobrze. To sprawiło, że znów siebie pragnęli. Stało się. Znowu. Dylan miał mieszane uczucia co do tej nocy. Jednak Natalie, wiedziała co robić. Pożegnała go zimno i powiedziała, żeby wyjechał, bo nie chce go więcej widzieć. Chłopak nie mógł sobie darować, że znów to zrobiła. Teraz postanowił, że nie da za wygraną. Odnajdzie ją, dowie się gdzie mieszka, gdzie się uczy. Będzie przy niej, aż przyzna, że jej go brakuje. Że go potrzebuje. Że chce z nim być.

- Jednak tym razem, chyba do mnie nie dotarło- uśmiechnął się i wstał- Wpadnę jutro.

Natalie patrzyła jak odchodzi. Nie wiedziała co o tym myśleć. Postępowała z nim tak, bo uważała, że jest słaby. Załamie się i wróci skąd przyszedł. Zostawi jej wspaniałe i bogate życie. Jednak jest inaczej. Jest silny. Bardzo silny. Tego u niego nie znała. Zaskakuje ją tak jak wtedy, w górach.
Dziewczyna podniosła się z krzesła i podeszła do wielkiego lustra. Obejrzała się od góry do dołu i stwierdziła, że niejedną osobę by dziś wystraszyła.

- Ładnie dzisiaj wyglądasz- powiedziała do siebie i się uśmiechnęła.

***

Kate wylądowała w Londynie. Myślała, że tylko w Nowym Jorku ludzie ciągle się spieszą. Myliła się. Złapała pierwszą lepszą taksówkę.

- Dzień dobry. Na Lincoln Street 71.
- To spory kawałek stąd. Może trochę zająć- odpowiada taksówkarz.
- Nie szkodzi- uśmiechnęła się Kate.

Potem chwyciła za komórkę i zadzwoniła do Rose i Jo.

- I jak tam jest?- zapytała Rose.
- Szczęśliwie doleciałam, nie zgubiłam bagażu, nikt mnie nie porwał i samochód też mnie nie przejechał. Dzięki, że pytasz.
- Nie zrzędź- dodała Jo- Jesteś już u Matta?
- Właśnie jadę i od razu daje wam znać. Żadnych telefonów przez najbliższe trzy godziny.
- Zapowiada się solidne powitanie- śmieje się Rose.
- Też byś takie planowała, jakbyś nie widziała tyle czasu Deana- komentuje Jo.
- Albo Tony'ego- dodaje Kate.
- Jesteś za oceanem a i tak dajesz popalić- śmieje się Rose- Jak się od ciebie uwolnić?
- Nie da rady- śmieje się Kate i dodaje- Odezwę się później.
- Pewnie. Baw się dobrze- rzuca Jo.
- Tylko nie za dobrze. Nie chcę jeszcze zostać ciocią- docina jej Rose.
- Chciałam powiedzieć, że będę tęsknić, ale chyba zmieniłam zdanie- zaśmiała się Kate.
- My też cię kochamy- dodaje Rose.
- Pewnie. Trzymaj się- żegna się Jo.
- Na razie wariatki.

Dziewczyna rozłącza się z uśmiechem na ustach. Uwielbia te dziewczyny. Zawsze ją wspierają, a do tego potrafią być nieznośne. Pozytywnie nieznośne. Doceniają jej talent i razem z nią cieszą się z tego wyjazdu. Zawdzięcza im bardzo dużo. Im i komuś jeszcze. Winowi. Nie wie dlaczego, ale od wylotu z Nowego Jorku nie może przestać o nim myśleć. Dlaczego zachował się tak... jak się zachował. To do niego niepodobne. Takie życzliwe i... niesamolubne.

- Jak się pani podoba Londyn?- spytał taksówkarz, żeby zacząć rozmowę.
- Nigdy tu nie byłam, ale może mi się spodobać.
- Na stałe?
- Słucham?
- Czy przyjechała pani na stałe?
- Nie. Na dwa tygodnie.
- Odwiedziny?
- Coś w tym rodzaju.
- O! Widzi pani ten budynek?
- Ten z wielkimi oknami?
- Tak- przytaknął taksówkarz- Mój syn tu pracuje. Solidna firma. Amerykańska.
- Jak się nazywa?
- Chambers Sold.

Kate uśmiechnęła się szeroko. Win- pomyślała- Nawet jak go nie ma, to i tak tu jest.

- Zna pani tę firmę?
- Tak.
- Stary Chambers to niezła szycha. Jednak rzadko tu przyjeżdża. Jego syn miał dzisiaj przylecieć, ale wypadło mu coś ważnego. Ten młody zapowiada się na biznesmana wszechczasów. Ludzie mówią, że szybko przebije swojego ojca.
- Znam tę rodzinę. Mój ojciec przyjaźni się z właścicielem. A ja z jego synem.
- Pewnie- zaśmiał się mężczyzna- A ja jestem Królowa Elżbieta. Ha, dobre. Przyjaźni się z młodym Chambersem.
- Sugeruje pan, że kłamię?
- Złotko. Ci ludzie, to arystokracja. Jeśli ktoś ich zna to już może czuć się wyjątkowy. Oni nie przyjaźnią się z kimś od tak sobie.
- Tak się składa, że Win nie przyjechał tu ze względu na mnie. Poprosiłam go, żeby został w Nowym Jorku.
- Oj, wy dzieciaki- pokręcił głową taksówkarz- Macie wybujałą wyobraźnię.
- Niech pan lepiej skupi się na drodze- odpysknęła Kate.

Zdziwiło ją, jak rodzina Chambersów jest tu postrzegana. Wyniesieni na piedestał jak rodzina królewska. Niech Elżbieta lepiej uważa, bo jeszcze koronę jej odbiorą- zaśmiała się w duchu Kate.

***

- Co będziemy dzisiaj robić?
- A leżenie w łóżku to nie wystarczająca rozrywka?

April obróciła się w stronę Stevena i spojrzała na niego zawiedzionym wzrokiem.

- Okej. Zaraz coś wymyślę. Tylko przestań już tak patrzeć.
- Dobrze wiedzieć, że to działa- uśmiechnęła się dziewczyna.
- Teraz masz tajną broń, jakbyś chciała dostań nową parę butów.
- Nie chcę butów. Chcę ciebie- przygryzła wargę.
- Jestem cały twój- pocałował ją namiętnie.
- W takim razie, jeszcze zaplanuj coś ciekawego na dzisiaj i będę całkowicie szczęśliwa.
- Ta noc nie wystarczyła?- uniósł brew Steven.
- Jakoś nie za bardzo ją pamiętam- przewróciła oczami, udając znudzenie.
- Zaraz sobie przypomnisz- schował się pod kołdrę i pociągnął ją ze sobą.

Po wyczerpującej, ale nie mniej nudnej powtórce, April postanowiła wziąć prysznic. Steven podniósł się i odpalił komputer. Wszedł na stronę z biletami samolotowymi i wykupił 2, na wieczorny lot.

- Co robisz?- zapytała dziewczyna wchodząc do pokoju.
- Pakuj się. Jedziemy do najpiękniejszego miejsca jakie znam.

April popatrzyła na niego i lekko się uśmiechnęła.

- A tak na serio?
- Myślisz, że żartuję? Nic z tych rzeczy- wziął walizkę z szafy i zaczął wrzucać ubrania- Chciałaś coś robić i robimy. Lecimy dzisiaj wieczorem.
- Ale gdzie?
- Tajemnica.
- Chyba zwariowałeś.
- Tak. Na twoim punkcie- podszedł i ją pocałował.
- Mam mokre włosy- stwierdziła dziewczyna- miną godziny zanim stąd wyjdę, pojadę do domu i się spakuję.
- Jak dla mnie, możesz lecieć z mokrymi włosami i bez ubrania.
- Zawsze wiedziałam, że z psychologami jest coś nie tak- zaśmiała się April i wróciła do łazienki.

***

- Dzień dobry. Tu Brian. Mogę prosić do telefonu Jo.
- Jo! Telefon do ciebie!- krzyczy pani Morgan.

Po chwili dziewczyna podnosi słuchawkę.

- Halo?
- Hej. Powiedz, że nie masz na dzisiaj planów.
- Nie mam na dzisiaj planów.
- Świetnie. Weź kartkę i długopis.
- Po co?
- Weź.
- Ok. Mam.
- Pisz. Śpiwór, koc, trapery, dresy, kurtka przeciwdeszczowa, termos z kawą, kanapki, latarka, czapka, spray od komarów, strój kąpielowy, ręcznik.
- Zgaduję, że zalało ci dom i nie masz gdzie mieszkać, co jeść i w co się ubrać.
- Chciałbym. To lista dla ciebie. Jak to spakujesz przyjeżdżaj do mnie.
- Ponieważ?
- Ponieważ mojej mamie zaświeciła dziś lampka "zacieśnianie więzi rodzinnych na łonie natury". Co oznacza wypad na biwak nad jezioro, ognisko, łowienie ryb i łażenie po górach.
- Wow! Nieźle- śmieje się dziewczyna.
- Nie nieźle, tylko źle. Dlatego cię potrzebuję.
- Nie wiem czy to dobry pomysł -zastanowiła się- W końcu sam powiedziałeś, że to zacieśnianie więzi rodzinnych. A jakbyś nie zauważył to nie jestem członkiem waszej rodziny.
- To się tylko tak nazywa. Jedzie też rodzina Melissy.
- Oczywiście- westchnęła Jo.
- Dlatego chcę, żebyś jechała- powiedział stanowczym tonem- Ostatnio błądziliśmy. Jednego dnia było dobrze, drugiego gorzej. Taki wypad może dobrze nam zrobić. I chcę, żebyś wiedziała, że chcę tam być z tobą. A nie z nią.

Jo uśmiechnęła się mimo woli.

- Okej.
- Super. Jak się spakujesz to możesz śmiało wpadać. Bo trochę nam zajmie umieszczenie wszystkiego w samochodzie.
- To ile nas będzie?
- Moi rodzice, Tony, Ty, ja, Melissa i jej rodzice. W sumie ósemka. Ale są jeszcze wolne 2 miejsca. Może Rose i Kate chciałyby pojechać?
- Kate własnie wylądowała w Londynie. Niedawno z nią rozmawiałam. Ale zapytam Rose.
- Okej. To ja czekam. Na razie.
- Pa.

Dziewczyna nie czekając długo wykręciła numer przyjaciółki.

- Tak?
- Szukamy dziewcząt, które chciałyby wystąpić w magazynie dla panów. Widzieliśmy pani ostatnią sesję i bez ubrania prezentowałaby się pani niesamowicie. Czy mamy przysłać fotografa?
- Czy mam przyjść i osobiście uderzyć cię w czoło?
- Na pewno by pomogło- śmieje się Jo.
- Niedawno rozmawiałyśmy, a ty już się stęskniłaś. Co jest?
- Potrzebuję cię na dzisiejszy dzień. I pewnie noc.
- Czy to jakaś propozycja?- śmieje się Rose.
- Owszem- powiedziała niskim głosem Jo i sama zaczęła się z siebie śmiać- A tak na serio. Jedziemy na biwak.
- Oho.
- I to dzisiaj.
- Co ty dzisiaj brałaś? Bo w co drugim zdaniu pleciesz głupoty.
- Nie. teraz mówię na serio. Rodzina Briana organizuje biwak. I nas zaprosili.
- Coś tu kręcisz. Mnie nie znają, więc...- zastanowiła się Rose- jak to możliwe?
- Dobra- westchnęła Jo- Brian zaprosił mnie. A ja pomyślałam o tobie.
- Tony jedzie?
- Nie wiem.
- Jo?
- Dobra- westchnęła znowu- Jedzie.
- No to ja podziękuję za udział w programie pod tytułem "Niezręczna sytuacja".
- Proszę. Zrób to dla mnie.
- Przestań. A do czego ja ci jestem potrzebna?
- Melissa też jedzie.
- Gadasz?!
- Do tego z rodzicami.
- No to widzę, że to raczej program "Witajcie teściowie".
- Właśnie. A ty pomożesz go zmienić na "Żegnajcie teściowie, witajcie Morganowie".
- Zaczynasz łapać moje metafory- skomplementowała ją Rose.
- To znaczy, że mi pomożesz?
- Nie wiem. Chciałam dziś spotkać się z Deanem.
- To bierz go ze sobą. I po problemie.
- Nie mogę, bo dzisiaj mają próby w kanciapie. Dean powiedział, żebym wpadła na godzinę, może dwie. Później idzie z mamą do tej Alice i jej mamy. Mają im w czymś pomóc, także nie ma za dużo czasu. A wieczorem, do późna, znowu mają trening.
- Rose, nie chcę cię martwić, ale podejrzewam, że twój chłopak coś ściemnia.
- Że co?
- Mówisz, że muszą dzisiaj ostro trenować? Do późna?
- Zgadza się. Przed nimi ważny turniej.
- I na tych próbach ma być cała ekipa?
- Zgadza się.
- No to powiedz mi jak Tony będzie jednocześnie rozpalał ognisko nad jeziorem i trenował z ekipą w kanciapie?
- Cholera!
- Spokojnie. Może coś przekręciłaś, albo źle zrozumiałaś.
- Zaraz się dowiemy. Oddzwonię.
- Tylko nie wyżywaj się na nim.
- Co ty tak się o niego troszczysz?
- No wiesz, każdy może popełnić błąd.
- Chyba trochę za dużo tych błędów.
- Mówię tylko, żebyś nie była zbyt krytyczna i ostra.
- Nie rozumiem.
- Pomyśl. Jak Dean zrobi coś źle, ty od razu się obrażasz, wybuchasz i odsuwasz od niego. Jednak jeśli robi to Tony, jesteś zła, ale tylko przez chwilę. Potem miękniesz i od razu mu wybaczasz. Nie oceniam cię, ale masz inny stosunek do Deana a inny do Tony'ego.

Zapadła cisza.

- Rose?
- Jestem. Oddzwonię.

Dziewczyna odłożyła słuchawkę.

Jo ma rację. Cholera, czemu ona tak dobrze mnie zna?- zapytała samą siebie- Jest jedna osoba, która z pewnością będzie wiedziała co zrobić. Tak, to jest to.

***

Jackie od rana biega po centrum handlowym ze swoimi przyjaciółkami. Wybierają sukienki na jutrzejszy wieczór. Jutro jest jakiś wyjątkowy wieczór? Nie. Po prostu bogaczka urządza przyjęcie. Po co? Głupie pytanie. Dla zabawy. Dlaczego przyjęcie? Bo niej jest to zwykła impreza, na którą mogą przyjść wszyscy. To przyjęcie, żeby nie powiedzieć bal, dla wybranych, elitarnych jednostek. Tak właśnie bawią się bogaci.

- Jackie, jakie atrakcje nam zaplanowałaś?- pyta Lidia.
- Co powiecie na występ Kelly Clarkson?
- Superaśnie!- wykrzyknęła Tammy.
- A zaprosisz Wina?- zapytała Carmen.
- Pewnie. Kogoś jeszcze sobie życzycie?
- Ja chcę jego kumpla- odezwała się Jessica.
- Przecież on chodził z Jennifer- skomentowała Lidia.
- I co z tego. I tak jest boski.
- Mi to się podoba Dean- stwierdziła Tammy.
- Jego też mogę zaprosić- stwierdziła Jackie- Mam go na szybkim wybieraniu.

Wyjęła telefon i zaczęła pisać wiadomość.

- Zaproszę całą ekipę. Z pewnością jeszcze dla nas zatańczą.
- Ekstra- podekscytowała się Jessica.
- To co dziewczyny? Kosmetyczka? Fryzjer? Sauna? Spa? Nowe buty? Sushi?
- Wszystko- odpowiedziały chórem.
- Uwielbiam moje życie- stwierdziła Jackie.
- A my uwielbiamy ciebie.
- Wiem.

Jackie już poczuła się jak liderka. Łatwo sterować tymi dziewczynami. Zwłaszcza, że Natalie już nie jest na tak silnej pozycji. A po tej imprezie z pewnością nie uda jej się wspiąć z powrotem na szczyt. Trudno, takie jest życie. Raz na topie, raz na wykopie.


***

- Pięć, sześć, siedem, osiem. Dobrze! Jedziemy!- Dean dopinguje swoich tancerzy, lecz po chwili przerywa-Nie, nie, nie! Muzyka stop! Co jest z wami?
- Harvey, to się nie klei- stwierdził Ron.
- Te przejścia są dobre, ale trzeba je inaczej rozmieścić- dodaje Gina.
- Spróbujcie zamienić się miejscami- odezwała się Alice- Nie znam się na waszym tańcu, ale wystąpiłam w paru klipach w Szwajcarii. To jak jesteście ustawieni jest bardzo ważne. A teraz nie wszyscy jesteście widoczni. Jak się patrzy na was z boku to wygląda to trochę chaotycznie.
- Okej piękna, to co proponujesz?- odezwał się Nate.
- Jeśli Scott, stanie na miejscu Tiny, Tina za Ginę, Tony do przodu i Gina z prawej Tony'ego, to będzie to lepiej wyglądać. Tyły zostają jak było.
- Możesz powtórzyć? Bo nie załapałem- odezwał się Ron.
- Ty durniu się nie ruszasz- rzucił w niego czapką Scott.
- Sam jesteś dureń, ty... durniu!
- Ale oryginalne- nabija się dalej Scott.
- Cicho głąby!- odzywa się Dean- Alice, może mieć rację. Spróbujmy.

Po zmianach, które zaproponowała dziewczyna faktycznie lepiej to wyglądało. Tancerze mieli większą swobodę ruchu i łatwiej wykonywali tricki.

- Nieźle, panno Robertson- skomplementował ją Dean- Teraz pewnie zostanie pani, producentem muzycznym.
- Chyba raczej reżyserem klipów muzycznych, panie Harvelle.
- Tym też- uśmiechnął się chłopak- Fajnie, że jesteś.
- Też się cieszę- odwzajemniła uśmiech Alice- Nieźle się tu urządziłeś. Pamiętam to miejsce jako, opuszczony magazyn, w którym graliśmy w chowanego. Kiedyś to było nasze miejsce. Teraz należy do was.
- Do ciebie też. Wiesz, że jeden boks zarezerwowałem dla ciebie?
- Serio?
- Wiedziałem, że wrócisz- wzruszył ramionami i się uśmiechnął- Nie wytrzymałabyś długo beze mnie.
- Trochę wytrzymałam. Dwa lata to jest jakieś osiągnięcie.
- Chcesz go zobaczyć? Co prawda nie jest skończony, ale parę wartościowych pamiątek tam zebrałem.
- Prowadź, władco tej budy.
- No, tylko nie budy!
- Dobrze wiedzieć, że ciągle wiem jak w sekundę cię wkurzyć.
- Brakowało mi tego. Innym zajmuje to co najmniej minutę.

Kiedy weszli do odpowiedniego pomieszczenia Alice zaczęła się rozglądać i uśmiechać. Stały tu szafki i regał z jej starego pokoju. Na półkach stały jej samochody, koparka, wóz strażacki i policyjny. Dalej figurki, które razem zrobili z plasteliny. Stary boombox, który Dean przynosił do jej domu i razem, jako pięciolatki, udawali największe gwiazdy, Madonnę i Michaela Jacksona. Dalej na ścianie wisiały rękawice bokserskie, dzięki którym Alice rozłożyła na łopatki największego łobuza w okolicy. Potem w ramce zauważyła rysunek z okazji 7 urodzin Deana.

- Jest tu całe nasze życie- powiedziała, nie odrywając wzroku od pamiątek.
- Ale chyba nie zaczniesz się teraz mazać?
- Spadaj- uderzyła go w ramię, lecz potem spojrzała na niego i rzuciła na szyję- Brakowało mi ciebie.
- Mi ciebie też, Robert.
- Wiesz- zaczęła się śmiać przez łzy- że nikt z mojej nowej szkoły nie wpadł na to, żeby tak do mnie mówić.
- Bo to zwykłe głupki- uśmiechnął się Dean- Chcesz obejrzeć resztę?- zapytał wskazując na pudła.
- Może później. Teraz masz robotę ze swoimi tancerzami.
- Chciałem cię z powrotem, no to teraz mam. Znowu będziesz mnie upominać na każdym kroku?
- Nie inaczej- uśmiechnęła się szeroko- A teraz jazda na parkiet, dać z siebie wszystko i zapodać taki performance, że jury szczęki poopadają!
- Się robi, szefowo.

Oboje ruszyli na główną salę. Szczęśliwi i roześmiani. Dean w końcu poczuł, że wszystko jest na swoim miejscu. Wróciła Alice, a raczej Robert, jak zwał ją nazywać w dzieciństwie. Ona dawała mu dużo motywacji i wiary w siebie, a także wsparcie. Rozumieli się bez słów i lubili swoje towarzystwo. Kiedy dwa lata temu wyjechała, czuł się opuszczony. Jednak rozstanie to nie był ich wybór. Ojciec Alice, dostał pracę w Szwajcarii i musieli się tam przeprowadzić. Dobry los, a właściwie dobry dla Deana, a zły dla mamy Alice, chciał, żeby wróciły. Okazało się, że Tata Alice ma kochankę. Kiedy to wyszło na jaw, nie było mowy o naprawianiu małżeństwa. Definitywny koniec. Powrót do dawnego życia.

- Hej, stary spójrz na to- krzyknął nagle Nate zza konsoli.