niedziela, 21 lipca 2013
Episode 26: Robert
Natalie otwiera oczy i zastanawia się co jej się śniło. Wieczór, pukanie do drzwi, zaskoczenie... Dylan.
To był sen?- zapytała samą siebie, ale dobrze znała odpowiedź. Był tutaj. I to nie przypadkiem. Czyżby coś podejrzewał? A może po prostu się martwił. Cały Dylan.
Przemyślenia dziewczyny przerwał hałas dobiegający z kuchni. Natalie podniosła się i ruszyła na dół.
- Berta, wszystko w porządku?- zapytała służącą.
- Tak panienko Natalie. Dzień dobry. Śniadanie jest już gotowe. Zjesz w jadalni czy w pokoju?
- Nie jestem głodna. Napiłabym się wody.
- Tylko wody? Może chociaż soku albo mleka?
- Nie cierpię mleka.
- A to nowość- uśmiechnęła się Berta- Od kiedy?
- Od kiedy wywołuje u mnie chorobę żołądka.
- Źle się panienka czuje?
- Nie- odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Coś jeszcze ci szkodzi oprócz mleka?
- Banany, jajka, ser, pomidory- wymienia po kolei licząc na palcach- no i czosnek. Strasznie cuchnie. Ostatnio nie miałam nawet ochoty na szarlotkę z lodami.
Berta przyjrzała się dokładniej Natalie. Była blada, ale zaokrąglona na buzi. Miała rozczochrane, ale wyglądające na zdrowsze włosy. Wyglądała na wyczerpaną, a zarazem zdrową.
- Co jest?- zapytała Natalie.
- Chyba wiem co ci dolega- uśmiechnęła się kobieta- Co powiesz na specjalny koktajl Berty?
- Co to takiego?- skrzywiła się dziewczyna.
- Magiczna mieszanka, dzięki której poczujesz się lepiej. Zaufaj mi.
- A co mi tam. Gorzej już nie będzie- usiadła przy stole i podparła twarz rękoma. Przyglądała się pracy Berty. Kobieta wrzucała do blendera oliwki, ogórek kiszony, cebulę, jogurt naturalny, sól, cukier i paprykę.
- Nie ma mowy, że to wypiję.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Berta postawiła szklankę przed nosem Natalie i poszła otworzyć. Dziewczyna przyglądała się tej "magicznej" miksturze z każdej strony. Zamieszała wszystko łyżeczką i postanowiła spróbować. O dziwo, nie było takie złe na jakie wyglądało. A można powiedzieć, że nawet smaczne.
Po chwili do kuchni wróciła Berta. A zaraz za nią wszedł Dylan.
- Cześć- przywitał się chłopak.
- Idę posłać łóżka- szybko zmyła się Berta, zanim Natalie zdążyła zareagować.
- Nie wiem dlaczego cię wpuściła- rzuciła dziewczyna.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz- skomplementował Dylan.
- Och, proszę- przewróciła oczami Natalie- Jestem w pidżamie, umazana jakimś dziwnym koktajlem, z jednym kapciem na nodze i mopem na głowie. Zastanawiałam się czy nie zgłosić się do konkursu Miss Universe.
Chłopak zaczął się śmiać. Natalie mimo woli też lekko się uśmiechnęła.
- Widziałem cię w gorszym wydaniu- dodał.
Wtedy ich spojrzenia się spotkały. Faktycznie- pomyślała.
Natalie i Jennifer zeszłego lata spędzały wakacje w Alpach. Jazda na nartach, wspinaczki, kąpiele w gorących źródłach, imprezy w domkach górskich. To było coś odmiennego od leżenia plackiem na plaży czy picia drinków przy basenie w ekskluzywnych hotelach. Kuzynki uwielbiały śnieg oraz związane z nim zajęcia i atrakcje. Bawiły się oczywiście w towarzystwie bogatych dzieciaków, których rodzicie sponsorowali im takie wyjazdy. Z zewnątrz widziano ich jako rozpuszczoną grupę nastolatków, ale prawda była taka, że rodzice chcieli upchnąć gdzieś swoje pociechy, aby mieć czas na swoje rozrywki. Nawet jeśli kosztowało to ich duże pieniądze.
Dylan nie był jednym z nich. Jego rodzice nie byli biedni, ale nie posiadali też willi z basenem. Nie stać ich było, aby zafundować swojemu synowi taki wyjazd. Jednak Dylan bardzo chciał jechać w góry na wakacje. Dlatego zatrudnił się w jednym z ośrodków jako instruktor jazdy na snowboardzie. I tak poznał Natalie. Kolejną bogaczkę, która chciała nauczyć się jazdy na desce. Wtedy tak myślał. Okazało się, że dziewczyna szybko się uczy i bez reszty swojej paczki jest nawet...hmm... sympatyczna. Czas spędzony przy nauce pozwolił im lepiej się poznać. Polubili się. Na jednej z lekcji Natalie wywróciła się i stoczyła po stoku jak kulka. Gdy Dylan znalazł ją na dole, wyglądała jak zmokły bezdomny, który cudem przeżył huragan. Zgubiła czapkę i gogle. Kurtkę miała poszarpaną. Włosy tak mokre, jakby ktoś wylał na nią wiadro wody. Rozciętą wargę i skręcony nadgarstek. Z deski pozostała tylko środkowa część.Ta, do której przytwierdzone były buty. Tak, to jest to gorsze wydanie. Jej widok sprawił, że chciał ją przytulić i już nigdy nie puścić, żeby nic złego ją więcej nie spotkało.
- Mogę się przysiąść?- zapytał.
- Skoro musisz.
- Mogę prosić o coś do picia.
- Czy wyglądam na służącą?- zapytała unosząc brew.
- Nie- chłopak się uśmiechnął- W takim razie wypiję to co ty.
- Życzę powodzenia. To nie jest zbyt smaczne.
- To po co to pijesz?
- Bo muszę.
- Czemu?
- Przyszedłeś tu, żeby się pytać o to co piję z rana i dlaczego?
- Nie.
- A więc po co?
- Mówiłem wczoraj. Będę tu przychodził aż ze mną porozmawiasz.
- Przecież rozmawiamy.
- Ale nie o tym co jest istotne.
- Posłuchaj- westchnęła Natalie i spojrzała mu prosto w oczy- To co jest ważne dla ciebie, nic nie znaczy dla mnie. Ok?
- Dlaczego tak się zachowujesz?
- Zachowuję się jak zawsze.
- Traktujesz mnie jak przedmiot.
- Wydaje mi się, że to nie pierwszy raz i powinieneś się przyzwyczaić.
Po tych słowach Dylan wyprostował się i spojrzał przez okno. Wrócił myślami do jednego, ale jakże pamiętnego wieczoru w górach. Była impreza. Goście i pracownicy bawili się razem w jednym z domków. On i Natalie wymieniali częste, lecz krótkie spojrzenia. Czuli coś do siebie, to oczywiste. Chłopak zrobił pierwszy krok. Zabrał ją na spacer. Godzinami rozmawiali, śmiali się, patrzyli w gwiazdy, tarzali w śniegu. Wtedy Natalie zauważyła mały domek wśród drzew i pobiegła w jego stronę. Chłopak pobiegł za nią. Weszli do środka. Wyglądał na opuszczony, ale było w nim przytulnie. Dylan nazbierał drzewa i rozpalił w kominku. Natalie znalazła im jakieś koce i usiedli przy ogniu, aby się ogrzać. Cały ten wyjazd, wspólnie spędzony czas, ten moment. Wszystko to miało znaczenie. Tu, teraz, w tej chwili. Kiedy zaczęli się całować, nie mogli przestać. Natalie nigdy nie czuła niczego podobnego. Chodź miała wielu chłopaków, ta noc była chyba najlepszą w jej życiu. A Dylan? Nie mógł wyobrazić sobie, lepszego, pierwszego razu. Piękna dziewczyna i romantyczny domek w górach. Myślał, że tak już pozostanie. Na zawsze. Był taki szczęśliwy i... tak bardzo się mylił. Następnego dnia do ośrodka dołączyli znajomi Natalie z jej szkoły. A w tym (prawdopodobnie) jej chłopak, Win. Był przystojny, ładnie ubrany, arogancki, a przy tym obrzydliwie bogaty. Natalie szybko urwała kontakt z Dylanem i przestała brać lekcje snowboardu. Cały swój czas spędzała ze znajomymi i zachowywała się tak, za jaką wziął ją na początku. Bezduszną i rozpuszczoną bogaczkę. Był zraniony i do końca wyjazdu męczył się patrząc na Natalie i Wina. Coś mówiło mu, że nadal się dla niej liczy. Czasem złapał jej smutne spojrzenie i chciał coś zrobić. Lecz ona znikała wśród bogaczy i pochłonięta była zabawą.
To nie była pierwsza sytuacja, kiedy tak postąpiła. Spotkali się jeszcze raz. Tu, w Nowym Jorku. Przyjęcie, na którym pojawiła się wraz z koleżanką. Nazywała się Jackie. Ciągle za nim chodziła i się oferowała. Wiecie co mam na myśli. Jednak Dylan widział tylko, tę niebieskooką, czarnowłosą piękność. Natalie, gdy tylko go zobaczyła, wystraszyła się i od razu ruszyła do baru. Gdy ją znalazł, była totalnie pijana. Jackie także. Wtedy Natalie się otworzyła i chciała z nim porozmawiać. Jednak jej stan nie do końca na to pozwalał. Dylan zabrał ją do hotelu. Kiedy poczuła się lepiej, zaczęła opowiadać o tym wyjeździe w góry. Oboje przypomnieli sobie, jak było im dobrze. To sprawiło, że znów siebie pragnęli. Stało się. Znowu. Dylan miał mieszane uczucia co do tej nocy. Jednak Natalie, wiedziała co robić. Pożegnała go zimno i powiedziała, żeby wyjechał, bo nie chce go więcej widzieć. Chłopak nie mógł sobie darować, że znów to zrobiła. Teraz postanowił, że nie da za wygraną. Odnajdzie ją, dowie się gdzie mieszka, gdzie się uczy. Będzie przy niej, aż przyzna, że jej go brakuje. Że go potrzebuje. Że chce z nim być.
- Jednak tym razem, chyba do mnie nie dotarło- uśmiechnął się i wstał- Wpadnę jutro.
Natalie patrzyła jak odchodzi. Nie wiedziała co o tym myśleć. Postępowała z nim tak, bo uważała, że jest słaby. Załamie się i wróci skąd przyszedł. Zostawi jej wspaniałe i bogate życie. Jednak jest inaczej. Jest silny. Bardzo silny. Tego u niego nie znała. Zaskakuje ją tak jak wtedy, w górach.
Dziewczyna podniosła się z krzesła i podeszła do wielkiego lustra. Obejrzała się od góry do dołu i stwierdziła, że niejedną osobę by dziś wystraszyła.
- Ładnie dzisiaj wyglądasz- powiedziała do siebie i się uśmiechnęła.
***
Kate wylądowała w Londynie. Myślała, że tylko w Nowym Jorku ludzie ciągle się spieszą. Myliła się. Złapała pierwszą lepszą taksówkę.
- Dzień dobry. Na Lincoln Street 71.
- To spory kawałek stąd. Może trochę zająć- odpowiada taksówkarz.
- Nie szkodzi- uśmiechnęła się Kate.
Potem chwyciła za komórkę i zadzwoniła do Rose i Jo.
- I jak tam jest?- zapytała Rose.
- Szczęśliwie doleciałam, nie zgubiłam bagażu, nikt mnie nie porwał i samochód też mnie nie przejechał. Dzięki, że pytasz.
- Nie zrzędź- dodała Jo- Jesteś już u Matta?
- Właśnie jadę i od razu daje wam znać. Żadnych telefonów przez najbliższe trzy godziny.
- Zapowiada się solidne powitanie- śmieje się Rose.
- Też byś takie planowała, jakbyś nie widziała tyle czasu Deana- komentuje Jo.
- Albo Tony'ego- dodaje Kate.
- Jesteś za oceanem a i tak dajesz popalić- śmieje się Rose- Jak się od ciebie uwolnić?
- Nie da rady- śmieje się Kate i dodaje- Odezwę się później.
- Pewnie. Baw się dobrze- rzuca Jo.
- Tylko nie za dobrze. Nie chcę jeszcze zostać ciocią- docina jej Rose.
- Chciałam powiedzieć, że będę tęsknić, ale chyba zmieniłam zdanie- zaśmiała się Kate.
- My też cię kochamy- dodaje Rose.
- Pewnie. Trzymaj się- żegna się Jo.
- Na razie wariatki.
Dziewczyna rozłącza się z uśmiechem na ustach. Uwielbia te dziewczyny. Zawsze ją wspierają, a do tego potrafią być nieznośne. Pozytywnie nieznośne. Doceniają jej talent i razem z nią cieszą się z tego wyjazdu. Zawdzięcza im bardzo dużo. Im i komuś jeszcze. Winowi. Nie wie dlaczego, ale od wylotu z Nowego Jorku nie może przestać o nim myśleć. Dlaczego zachował się tak... jak się zachował. To do niego niepodobne. Takie życzliwe i... niesamolubne.
- Jak się pani podoba Londyn?- spytał taksówkarz, żeby zacząć rozmowę.
- Nigdy tu nie byłam, ale może mi się spodobać.
- Na stałe?
- Słucham?
- Czy przyjechała pani na stałe?
- Nie. Na dwa tygodnie.
- Odwiedziny?
- Coś w tym rodzaju.
- O! Widzi pani ten budynek?
- Ten z wielkimi oknami?
- Tak- przytaknął taksówkarz- Mój syn tu pracuje. Solidna firma. Amerykańska.
- Jak się nazywa?
- Chambers Sold.
Kate uśmiechnęła się szeroko. Win- pomyślała- Nawet jak go nie ma, to i tak tu jest.
- Zna pani tę firmę?
- Tak.
- Stary Chambers to niezła szycha. Jednak rzadko tu przyjeżdża. Jego syn miał dzisiaj przylecieć, ale wypadło mu coś ważnego. Ten młody zapowiada się na biznesmana wszechczasów. Ludzie mówią, że szybko przebije swojego ojca.
- Znam tę rodzinę. Mój ojciec przyjaźni się z właścicielem. A ja z jego synem.
- Pewnie- zaśmiał się mężczyzna- A ja jestem Królowa Elżbieta. Ha, dobre. Przyjaźni się z młodym Chambersem.
- Sugeruje pan, że kłamię?
- Złotko. Ci ludzie, to arystokracja. Jeśli ktoś ich zna to już może czuć się wyjątkowy. Oni nie przyjaźnią się z kimś od tak sobie.
- Tak się składa, że Win nie przyjechał tu ze względu na mnie. Poprosiłam go, żeby został w Nowym Jorku.
- Oj, wy dzieciaki- pokręcił głową taksówkarz- Macie wybujałą wyobraźnię.
- Niech pan lepiej skupi się na drodze- odpysknęła Kate.
Zdziwiło ją, jak rodzina Chambersów jest tu postrzegana. Wyniesieni na piedestał jak rodzina królewska. Niech Elżbieta lepiej uważa, bo jeszcze koronę jej odbiorą- zaśmiała się w duchu Kate.
***
- Co będziemy dzisiaj robić?
- A leżenie w łóżku to nie wystarczająca rozrywka?
April obróciła się w stronę Stevena i spojrzała na niego zawiedzionym wzrokiem.
- Okej. Zaraz coś wymyślę. Tylko przestań już tak patrzeć.
- Dobrze wiedzieć, że to działa- uśmiechnęła się dziewczyna.
- Teraz masz tajną broń, jakbyś chciała dostań nową parę butów.
- Nie chcę butów. Chcę ciebie- przygryzła wargę.
- Jestem cały twój- pocałował ją namiętnie.
- W takim razie, jeszcze zaplanuj coś ciekawego na dzisiaj i będę całkowicie szczęśliwa.
- Ta noc nie wystarczyła?- uniósł brew Steven.
- Jakoś nie za bardzo ją pamiętam- przewróciła oczami, udając znudzenie.
- Zaraz sobie przypomnisz- schował się pod kołdrę i pociągnął ją ze sobą.
Po wyczerpującej, ale nie mniej nudnej powtórce, April postanowiła wziąć prysznic. Steven podniósł się i odpalił komputer. Wszedł na stronę z biletami samolotowymi i wykupił 2, na wieczorny lot.
- Co robisz?- zapytała dziewczyna wchodząc do pokoju.
- Pakuj się. Jedziemy do najpiękniejszego miejsca jakie znam.
April popatrzyła na niego i lekko się uśmiechnęła.
- A tak na serio?
- Myślisz, że żartuję? Nic z tych rzeczy- wziął walizkę z szafy i zaczął wrzucać ubrania- Chciałaś coś robić i robimy. Lecimy dzisiaj wieczorem.
- Ale gdzie?
- Tajemnica.
- Chyba zwariowałeś.
- Tak. Na twoim punkcie- podszedł i ją pocałował.
- Mam mokre włosy- stwierdziła dziewczyna- miną godziny zanim stąd wyjdę, pojadę do domu i się spakuję.
- Jak dla mnie, możesz lecieć z mokrymi włosami i bez ubrania.
- Zawsze wiedziałam, że z psychologami jest coś nie tak- zaśmiała się April i wróciła do łazienki.
***
- Dzień dobry. Tu Brian. Mogę prosić do telefonu Jo.
- Jo! Telefon do ciebie!- krzyczy pani Morgan.
Po chwili dziewczyna podnosi słuchawkę.
- Halo?
- Hej. Powiedz, że nie masz na dzisiaj planów.
- Nie mam na dzisiaj planów.
- Świetnie. Weź kartkę i długopis.
- Po co?
- Weź.
- Ok. Mam.
- Pisz. Śpiwór, koc, trapery, dresy, kurtka przeciwdeszczowa, termos z kawą, kanapki, latarka, czapka, spray od komarów, strój kąpielowy, ręcznik.
- Zgaduję, że zalało ci dom i nie masz gdzie mieszkać, co jeść i w co się ubrać.
- Chciałbym. To lista dla ciebie. Jak to spakujesz przyjeżdżaj do mnie.
- Ponieważ?
- Ponieważ mojej mamie zaświeciła dziś lampka "zacieśnianie więzi rodzinnych na łonie natury". Co oznacza wypad na biwak nad jezioro, ognisko, łowienie ryb i łażenie po górach.
- Wow! Nieźle- śmieje się dziewczyna.
- Nie nieźle, tylko źle. Dlatego cię potrzebuję.
- Nie wiem czy to dobry pomysł -zastanowiła się- W końcu sam powiedziałeś, że to zacieśnianie więzi rodzinnych. A jakbyś nie zauważył to nie jestem członkiem waszej rodziny.
- To się tylko tak nazywa. Jedzie też rodzina Melissy.
- Oczywiście- westchnęła Jo.
- Dlatego chcę, żebyś jechała- powiedział stanowczym tonem- Ostatnio błądziliśmy. Jednego dnia było dobrze, drugiego gorzej. Taki wypad może dobrze nam zrobić. I chcę, żebyś wiedziała, że chcę tam być z tobą. A nie z nią.
Jo uśmiechnęła się mimo woli.
- Okej.
- Super. Jak się spakujesz to możesz śmiało wpadać. Bo trochę nam zajmie umieszczenie wszystkiego w samochodzie.
- To ile nas będzie?
- Moi rodzice, Tony, Ty, ja, Melissa i jej rodzice. W sumie ósemka. Ale są jeszcze wolne 2 miejsca. Może Rose i Kate chciałyby pojechać?
- Kate własnie wylądowała w Londynie. Niedawno z nią rozmawiałam. Ale zapytam Rose.
- Okej. To ja czekam. Na razie.
- Pa.
Dziewczyna nie czekając długo wykręciła numer przyjaciółki.
- Tak?
- Szukamy dziewcząt, które chciałyby wystąpić w magazynie dla panów. Widzieliśmy pani ostatnią sesję i bez ubrania prezentowałaby się pani niesamowicie. Czy mamy przysłać fotografa?
- Czy mam przyjść i osobiście uderzyć cię w czoło?
- Na pewno by pomogło- śmieje się Jo.
- Niedawno rozmawiałyśmy, a ty już się stęskniłaś. Co jest?
- Potrzebuję cię na dzisiejszy dzień. I pewnie noc.
- Czy to jakaś propozycja?- śmieje się Rose.
- Owszem- powiedziała niskim głosem Jo i sama zaczęła się z siebie śmiać- A tak na serio. Jedziemy na biwak.
- Oho.
- I to dzisiaj.
- Co ty dzisiaj brałaś? Bo w co drugim zdaniu pleciesz głupoty.
- Nie. teraz mówię na serio. Rodzina Briana organizuje biwak. I nas zaprosili.
- Coś tu kręcisz. Mnie nie znają, więc...- zastanowiła się Rose- jak to możliwe?
- Dobra- westchnęła Jo- Brian zaprosił mnie. A ja pomyślałam o tobie.
- Tony jedzie?
- Nie wiem.
- Jo?
- Dobra- westchnęła znowu- Jedzie.
- No to ja podziękuję za udział w programie pod tytułem "Niezręczna sytuacja".
- Proszę. Zrób to dla mnie.
- Przestań. A do czego ja ci jestem potrzebna?
- Melissa też jedzie.
- Gadasz?!
- Do tego z rodzicami.
- No to widzę, że to raczej program "Witajcie teściowie".
- Właśnie. A ty pomożesz go zmienić na "Żegnajcie teściowie, witajcie Morganowie".
- Zaczynasz łapać moje metafory- skomplementowała ją Rose.
- To znaczy, że mi pomożesz?
- Nie wiem. Chciałam dziś spotkać się z Deanem.
- To bierz go ze sobą. I po problemie.
- Nie mogę, bo dzisiaj mają próby w kanciapie. Dean powiedział, żebym wpadła na godzinę, może dwie. Później idzie z mamą do tej Alice i jej mamy. Mają im w czymś pomóc, także nie ma za dużo czasu. A wieczorem, do późna, znowu mają trening.
- Rose, nie chcę cię martwić, ale podejrzewam, że twój chłopak coś ściemnia.
- Że co?
- Mówisz, że muszą dzisiaj ostro trenować? Do późna?
- Zgadza się. Przed nimi ważny turniej.
- I na tych próbach ma być cała ekipa?
- Zgadza się.
- No to powiedz mi jak Tony będzie jednocześnie rozpalał ognisko nad jeziorem i trenował z ekipą w kanciapie?
- Cholera!
- Spokojnie. Może coś przekręciłaś, albo źle zrozumiałaś.
- Zaraz się dowiemy. Oddzwonię.
- Tylko nie wyżywaj się na nim.
- Co ty tak się o niego troszczysz?
- No wiesz, każdy może popełnić błąd.
- Chyba trochę za dużo tych błędów.
- Mówię tylko, żebyś nie była zbyt krytyczna i ostra.
- Nie rozumiem.
- Pomyśl. Jak Dean zrobi coś źle, ty od razu się obrażasz, wybuchasz i odsuwasz od niego. Jednak jeśli robi to Tony, jesteś zła, ale tylko przez chwilę. Potem miękniesz i od razu mu wybaczasz. Nie oceniam cię, ale masz inny stosunek do Deana a inny do Tony'ego.
Zapadła cisza.
- Rose?
- Jestem. Oddzwonię.
Dziewczyna odłożyła słuchawkę.
Jo ma rację. Cholera, czemu ona tak dobrze mnie zna?- zapytała samą siebie- Jest jedna osoba, która z pewnością będzie wiedziała co zrobić. Tak, to jest to.
***
Jackie od rana biega po centrum handlowym ze swoimi przyjaciółkami. Wybierają sukienki na jutrzejszy wieczór. Jutro jest jakiś wyjątkowy wieczór? Nie. Po prostu bogaczka urządza przyjęcie. Po co? Głupie pytanie. Dla zabawy. Dlaczego przyjęcie? Bo niej jest to zwykła impreza, na którą mogą przyjść wszyscy. To przyjęcie, żeby nie powiedzieć bal, dla wybranych, elitarnych jednostek. Tak właśnie bawią się bogaci.
- Jackie, jakie atrakcje nam zaplanowałaś?- pyta Lidia.
- Co powiecie na występ Kelly Clarkson?
- Superaśnie!- wykrzyknęła Tammy.
- A zaprosisz Wina?- zapytała Carmen.
- Pewnie. Kogoś jeszcze sobie życzycie?
- Ja chcę jego kumpla- odezwała się Jessica.
- Przecież on chodził z Jennifer- skomentowała Lidia.
- I co z tego. I tak jest boski.
- Mi to się podoba Dean- stwierdziła Tammy.
- Jego też mogę zaprosić- stwierdziła Jackie- Mam go na szybkim wybieraniu.
Wyjęła telefon i zaczęła pisać wiadomość.
- Zaproszę całą ekipę. Z pewnością jeszcze dla nas zatańczą.
- Ekstra- podekscytowała się Jessica.
- To co dziewczyny? Kosmetyczka? Fryzjer? Sauna? Spa? Nowe buty? Sushi?
- Wszystko- odpowiedziały chórem.
- Uwielbiam moje życie- stwierdziła Jackie.
- A my uwielbiamy ciebie.
- Wiem.
Jackie już poczuła się jak liderka. Łatwo sterować tymi dziewczynami. Zwłaszcza, że Natalie już nie jest na tak silnej pozycji. A po tej imprezie z pewnością nie uda jej się wspiąć z powrotem na szczyt. Trudno, takie jest życie. Raz na topie, raz na wykopie.
***
- Pięć, sześć, siedem, osiem. Dobrze! Jedziemy!- Dean dopinguje swoich tancerzy, lecz po chwili przerywa-Nie, nie, nie! Muzyka stop! Co jest z wami?
- Harvey, to się nie klei- stwierdził Ron.
- Te przejścia są dobre, ale trzeba je inaczej rozmieścić- dodaje Gina.
- Spróbujcie zamienić się miejscami- odezwała się Alice- Nie znam się na waszym tańcu, ale wystąpiłam w paru klipach w Szwajcarii. To jak jesteście ustawieni jest bardzo ważne. A teraz nie wszyscy jesteście widoczni. Jak się patrzy na was z boku to wygląda to trochę chaotycznie.
- Okej piękna, to co proponujesz?- odezwał się Nate.
- Jeśli Scott, stanie na miejscu Tiny, Tina za Ginę, Tony do przodu i Gina z prawej Tony'ego, to będzie to lepiej wyglądać. Tyły zostają jak było.
- Możesz powtórzyć? Bo nie załapałem- odezwał się Ron.
- Ty durniu się nie ruszasz- rzucił w niego czapką Scott.
- Sam jesteś dureń, ty... durniu!
- Ale oryginalne- nabija się dalej Scott.
- Cicho głąby!- odzywa się Dean- Alice, może mieć rację. Spróbujmy.
Po zmianach, które zaproponowała dziewczyna faktycznie lepiej to wyglądało. Tancerze mieli większą swobodę ruchu i łatwiej wykonywali tricki.
- Nieźle, panno Robertson- skomplementował ją Dean- Teraz pewnie zostanie pani, producentem muzycznym.
- Chyba raczej reżyserem klipów muzycznych, panie Harvelle.
- Tym też- uśmiechnął się chłopak- Fajnie, że jesteś.
- Też się cieszę- odwzajemniła uśmiech Alice- Nieźle się tu urządziłeś. Pamiętam to miejsce jako, opuszczony magazyn, w którym graliśmy w chowanego. Kiedyś to było nasze miejsce. Teraz należy do was.
- Do ciebie też. Wiesz, że jeden boks zarezerwowałem dla ciebie?
- Serio?
- Wiedziałem, że wrócisz- wzruszył ramionami i się uśmiechnął- Nie wytrzymałabyś długo beze mnie.
- Trochę wytrzymałam. Dwa lata to jest jakieś osiągnięcie.
- Chcesz go zobaczyć? Co prawda nie jest skończony, ale parę wartościowych pamiątek tam zebrałem.
- Prowadź, władco tej budy.
- No, tylko nie budy!
- Dobrze wiedzieć, że ciągle wiem jak w sekundę cię wkurzyć.
- Brakowało mi tego. Innym zajmuje to co najmniej minutę.
Kiedy weszli do odpowiedniego pomieszczenia Alice zaczęła się rozglądać i uśmiechać. Stały tu szafki i regał z jej starego pokoju. Na półkach stały jej samochody, koparka, wóz strażacki i policyjny. Dalej figurki, które razem zrobili z plasteliny. Stary boombox, który Dean przynosił do jej domu i razem, jako pięciolatki, udawali największe gwiazdy, Madonnę i Michaela Jacksona. Dalej na ścianie wisiały rękawice bokserskie, dzięki którym Alice rozłożyła na łopatki największego łobuza w okolicy. Potem w ramce zauważyła rysunek z okazji 7 urodzin Deana.
- Jest tu całe nasze życie- powiedziała, nie odrywając wzroku od pamiątek.
- Ale chyba nie zaczniesz się teraz mazać?
- Spadaj- uderzyła go w ramię, lecz potem spojrzała na niego i rzuciła na szyję- Brakowało mi ciebie.
- Mi ciebie też, Robert.
- Wiesz- zaczęła się śmiać przez łzy- że nikt z mojej nowej szkoły nie wpadł na to, żeby tak do mnie mówić.
- Bo to zwykłe głupki- uśmiechnął się Dean- Chcesz obejrzeć resztę?- zapytał wskazując na pudła.
- Może później. Teraz masz robotę ze swoimi tancerzami.
- Chciałem cię z powrotem, no to teraz mam. Znowu będziesz mnie upominać na każdym kroku?
- Nie inaczej- uśmiechnęła się szeroko- A teraz jazda na parkiet, dać z siebie wszystko i zapodać taki performance, że jury szczęki poopadają!
- Się robi, szefowo.
Oboje ruszyli na główną salę. Szczęśliwi i roześmiani. Dean w końcu poczuł, że wszystko jest na swoim miejscu. Wróciła Alice, a raczej Robert, jak zwał ją nazywać w dzieciństwie. Ona dawała mu dużo motywacji i wiary w siebie, a także wsparcie. Rozumieli się bez słów i lubili swoje towarzystwo. Kiedy dwa lata temu wyjechała, czuł się opuszczony. Jednak rozstanie to nie był ich wybór. Ojciec Alice, dostał pracę w Szwajcarii i musieli się tam przeprowadzić. Dobry los, a właściwie dobry dla Deana, a zły dla mamy Alice, chciał, żeby wróciły. Okazało się, że Tata Alice ma kochankę. Kiedy to wyszło na jaw, nie było mowy o naprawianiu małżeństwa. Definitywny koniec. Powrót do dawnego życia.
- Hej, stary spójrz na to- krzyknął nagle Nate zza konsoli.
Oboje skierowali wzrok na resztę grupy. Dean był zaskoczony, ale również zaintrygowany tym co widzi. Jego ekipa tańczyła kroki, których wcześniej nigdy nie używali. Wyglądali jak... hmm... grupa świetnie się bawiących Kubańczyków w jednym z zadymionych barów w biedniejszej części miasta. Nie do wszystkich ten styl pasował, ale kolejne kroki stawiali z zapałem i uśmiechem na twarzy. Po prostu się bawili. Jednak największe zdziwienie ogarnęło go, kiedy zobaczył, kto prowadzi grupę. Po tym, co ostatnio tu się działo, akurat jej by się tu nie spodziewał.
- Rose?
- O! Hej- przywitała się nie przestając tańczyć z Scottem.
- Ktoś mi powie co tu się dzieje?- zapytał zdezorientowany.
- Zadzwoniłam po nią- odezwała się Gina- Zapytałam czy nie chce wpaść i nam pomóc.
- A do tego mnie przeprosiła za ostatnią "akcję"- dodała Rose podchodząc do Deana i Alice.
- I teraz zostaniecie "najlepszymi przyjaciółkami na zawsze"?- zapytał z ironią ale też z uśmiechem.
- Przestań zrzędzić. Sam dobrze wiesz, że ma dobre pomysły. Nie raz to powtarzałeś.
- Pomogła nam z klipem- dodał Nate.
- I z twoją sesją- podpowiedział Ron.
- A teraz- kontynuowała Gina- Też rzuciła pomysł. Podłapaliśmy parę kroków i to może wypalić.
- A mogę wiedzieć co to było?
- Mieszanka mambo i salsy- uśmiechnęła się Rose- Wiem, że uważasz, iż "baletem czy towarzyskim świata się nie zwojuje", ale myślę, że to może się przydać.
- Do czego?
- No chyba po to, żeby wygrać, nie?- odzywa się Tina.
- No nie wiem- zastanowił się Dean- To może być ślepa uliczka. Nigdy wcześniej tego nie próbowaliśmy.
- Ja bym zaryzykował- odezwał się w końcu Tony.
- O patrzcie, Szalony-Tony!- krzyknął Scott.
- Spadaj!- pokazał mu język i zwrócił się do Deana- Mówiliśmy o tym ostatnio. O zaskoczeniu. To może być to.
- Więc jak?- zapytała Rose.
- Harvey- zaczęła Alice- To wcale nie jest głupi pomysł. Tańce latynoamerykańskie są bardzo popularne. Co prawda nie w bitwach streetdance, ale to może wyjść wam na plus. Inne ekipy tego nie mają, a jury zna te style i z pewnością to doceni.
- No jak się tak wszyscy uwzięliście- zaczął z udawaną niechęcią- To niech będzie.
- Yeeeeeaaaah!- wykrzyknął Ron.
- Widać, że lubi kręcić tyłkiem- nabija się Nate.
- Dajcie mu już spokój- dodał Dean i zwrócił się do Rose- Pojawiasz się i wszystko przerwaca się do góry nogami.
- Co poradzę, że wszędzie mnie pełno- uśmiechnęła się- Możemy pogadać na osobności?
- Oho, zapowiada się opierdziel- śmieje się Tina.
- Stary, jakby co to mam ochraniacz na zęby- dodaje Scott.
- Tacy jesteście mądrzy? Jak wrócę to układ ma być gotowy.
- Nic z tego. Zabierasz nam trenerkę.
- Ucz się z pamięci- rzucił z szyderczym uśmieszkiem Dean- Bo inaczej to tobie przyda się ochraniacz.
Cała ekipa zaczęła się śmiać. Dean i Rose ruszyli do, tak zwanej, kuchni. Alice została razem z tancerzami.
- Ciekawe za co tym razem oberwie- zastanawia się Nate.
- Raz na jakiś czas trzeba faceta porządnie opierdzielić- śmieje się Gina.
- Rose go krótko trzyma. Ja bym tak się nie dał- stwierdza Scott.
- Pff. A kto latał z kwiatkami za Dianą?- nabija się Tony.
- No ja nie wiem. Nie znam takiej- śmieje się Scott.
- Hej, Alice a ty co myślisz?- zapytał Ron.
- O czym?
- No o naszej parce.
- To Dean i Rose są parą?- zapytała zdziwiona.
- Oho. Dzień dobry Alicjo w Krainie Czarów. Dzisiaj mamy sobotę. Na zewnątrz jest 20 stopni. A Dean i Rose są parą- nabija się Gina- To takie podstawowe informacje na rozeznanie w terenie.
Dziewczyna spojrzała w stronę swojego przyjaciela i jego dziewczyny. Trzymał ją za rękę. To z pewnością coś znaczy. Dlaczego nic jej nie powiedział? Dlaczego sama tego nie zauważyła? Na co liczyła? Że przyjedzie po dwóch latach, wyzna mu co do niego czuje i będą żyli długo i szczęśliwie? Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.
- Dobra, bierzmy się do roboty- rzucił Tony- Ja mam plany na wieczór.
- No nie wierzę! "Mam plany na wieczór"? Ach, ten Szalony-Tony- śmieje się Scott.
- Zaraz będzie Rozwścieczony-Tony jak nie zaczniesz ćwiczyć.
- Alice, pomożesz?- zapytał Nate.
- Jasne- odpowiedziała dziewczyna spoglądając na Deana i Rose- Co mam robić?
- O co chodzi?- zapytał chłopak gdy weszli do kuchni.
- Mówiłeś mi, że dzisiaj nie masz czasu, tak?
- Yhym. Pomagamy dziewczynom z przeprowadzką.
- Z przeprowadzką?
- Tak. Alice i jej mama zostają na stałe. A właściwie wracają na stare śmieci.
- O! Nie wiedziałam. Nic o tym nie wspominałeś.
- Nie miałem czasu.
- Właśnie- spuściła wzrok dziewczyna.
- Hej- złapał ją za rękę- Dużo się teraz dzieje. Daj mi trochę luzu.
- Jasne- uniosła kącik ust dziewczyna- A wieczorem?
- Prawdopodobnie mamy tu trening.
- Całą ekipą?
- Obecność obowiązkowa.
- Rozumiem- odpowiedziała i spojrzała na parkiet.
- Hej, nie smuć się. Obiecuję, że ci to wynagrodzę.
- Jo chce mnie zabrać na biwak.
- No to jedź- uśmiechnął się Dean i pogładził ją po policzku- Widzisz, oboje mamy co robić z naszymi przyjaciółmi.
- Taa.
- Jest ok?
- Yhym.
- Rose?- spojrzał na nią zatroskany.
- Co?
- Wiesz jaki mamy układ? Nic na siłę. Ale jak jest coś nie tak, to mówimy to wprost, jasne?
- Ciemne- pokazała mu język.
- Wracamy?
- A co boisz się, że się pozabijają?- uśmiechnęła się i ruszyła w stronę parkietu.
- Raczej zamęczą Alice- powiedział i poszedł za nią-Jest nowa. A u nas nowym nie jest łatwo.
Biedna Alice, żeby przypadkiem włos jej z głowy nie spadł- pomyślała Rose wykrzywiając przy tym minę.
- Co? Miał nieświeży oddech?- zapytał ją z uśmiechem Scott.
Rose zaczęła się śmiać. Kilka osób, które widziały tę minę, również się śmiały.
- Kończą ci się czasem te teksty?- zapytała.
- Nie- wyszczerzył zęby- Musiałbym chyba zostać niemową.
- Da się zrobić- dodał Tony.
- Stary wybacz, ale dzisiaj dajesz taki popis, że muszę powiedzieć to znowu. Szalony-Tony!
- Ej, dziewczyny!- krzyknął do nich Dean- Nie pieścić się tam, tylko do roboty.
***
-"Nie spałam całą noc"
-"A to dlaczego?"
-"Też pytanie. Musiałam przeczytać rozdziały, które mi przesłałeś. Są genialne ;)"
-"Cieszę się, że ci się podobają :)"
-"Masz coś jeszcze?"
-"No bez szaleństw. Chcesz mnie zamęczyć"
-"Pewnie. Już bym chciała mieć całość. To będzie bestseller. Zobaczysz"
-"Nie przesadzaj"
-"Nie przesadzam. W całym mieście będą plakaty ANIOŁ napisane przez Andrew..."
-"Coś się stało?"
-"Właśnie sobie uświadomiłam, że nie wiem jak brzmi twoje nazwisko"
-"Ha, ha. Palmer"
-"Andrew Palmer. Sympatycznie ;)"
-"Ja w tym nic sympatycznego nie widzę, ale niech ci będzie"
-"Wiesz co?"
-"Obawiam się, że nie wiem"
-"No to już ci powiem ;). Jutro jest impreza u mojej znajomej. Masz ochotę się wybrać?"
-"Hmm. Nie bardzo. Mam coś do zrobienia"
-"Andy?"
-"No"
-"Przyjdzie taki dzień, kiedy nie będziesz miał czegoś do zrobienia i w końcu się spotkamy?"
-"I teraz będziesz zrzędzić, tak?:p"
-"Trochę"
-"Nic nie poradzę, że mam sporo zajęć"
-"No to podaj mi swój adres i cię odwiedzę. Może w czymś pomogę?"
-"Spoko, dam radę sam ;)"
-";("
-"A tak w ogóle to skąd mam wiedzieć, że nie jesteś pedofilem, który mnie podrywa przez internet ;D"
-"Dobra, tu mnie masz. Jestem pedofilem i lubię zielone sukienki ;)"
-"Tak przeczuwałem"
-"Jesteś nienormalny"
-"Normalność jest nudna ;) Dobra, piękna, muszę spadać. Do zobaczenia. A raczej do popisania"
-"Pa"
Dziewczyna wyłączyła chat. Lubi rozmawiać z Andym. Robią to nawet kilka razy dziennie. A czasem całymi dniami. To prawie jakby spędzali wspólnie czas. Właśnie prawie...
Długo nie myśląc, łapie za telefon.
- Tak?
- Hej, Rose. Mam drobną prośbę?
- Cześć. Co jest?
- Znasz może kogoś, kto zna trochę sztuczek komputerowych? No wiesz, hackera czy coś w tym rodzaju.
- Nate. Dj z ekipy Deana.
- Świetnie. Dasz mi jego numer?
- Nawet lepiej, dam ci go do telefonu. Masz szczęście, bo właśnie miałam wychodzić z dziupli.
Po krótkiej chwili odzywa się Nate.
- Siema, Rose powiedziała, że masz sprawę.
- Cześć. Trzeba mi trochę poszperać w komputerze.
- A dokładniej?
- Chciałabym się dowiedzieć, gdzie mieszka osoba, z którą czatuję.
- Masz na myśli zlokalizować miejsce, w którym znajduje się komputer.
- Dokładnie. Umiesz to zrobić?
- Nic prostszego. Tylko powiedz, kiedy mam wpaść.
- Najlepiej zaraz, jeśli masz czas.
- Pewnie.
- Rose poda ci adres.
- Ok.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. To do zobaczenia.
- Na razie.
***
-Kochanie, ile jeszcze ci to zajmie?- pyta pan Carter, zmęczony samym pakowaniem rzeczy do samochodu.
- Przecież szukam jeszcze jednego namiotu.
- Mamy cztery. Chyba wystarczy.
- Czasem jest lepiej mieć zapasowy.
- Ty i te twoje zabezpieczenia.
- Co tam mówisz?- krzyczy z piwnicy Tiffany.
- Nic, nic. Czekamy.
- O której planowaliśmy wyjechać?- pyta ojciec Melissy.
- O 16- odpowiada Tony.
- Jest wpół do.
- No to mamy czas. Nie ma co panikować- dodaje Brian- zwłaszcza, że musimy zaczekać na moich znajomych.
- Jakich znajomych?- pyta Tiffany wychodząc z piwnicy.
- Mówiłaś, że mamy trzy wolne miejsca, więc pomyślałem, że watro by to wykorzystać i je zapełnić.
- Pewnie, że warto- dodała mama Melissy- Im więcej tym weselej.
- A kto to będzie?- zapytała Melissa- Znamy ich?
- Prawdopodobnie- powiedział z uśmiechem patrząc na idącą w ich kierunku Jo.
- Dzień dobry- przywitała się dziewczyna.
- Witaj Jo- przywitali ją państwo Carter.
- Cześć Melissa- uśmiechnęła się rudowłosa dziewczyna.
- Cześć- odpowiedziała z wyraźnie niezadowoloną miną.
- Mówiłeś, że to znajomi a nie znajoma- zagadnął Tony.
- I się nie myliłem- wskazał na dwójkę zmierzającą ku nim.
Tony dobrze rozpoznał obie te postaci. To Rose i chłopak, którego widział, kiedyś przed szkołą. Sam. Co on tu robi? A co ciekawsze, dlaczego nie ma tu Deana? Ten wypad zapowiada się coraz ciekawiej.
Kiedy wszyscy stali już przy samochodach, pan Carter zarządził rozpoczęcie wyprawy. Jo i Melissa wymieniły wrogie spojrzenia. Brian zapoznawał Sama z resztą biwakowiczów. Rose spojrzała na Tony'ego i pokręciła głową w stylu "totalnie nie wiem co tu robię". Chłopak się uśmiechnął i powiedział:
- Ja też.
***
- Okej. Czy teraz możesz mi powiedzieć dlaczego tu jesteśmy?
- Pytałaś już o to dwadzieścia razy- westchnął Steven.
- I zapytam kolejne dwadzieścia, jeśli mi nie powiesz.
- To nic nie da. Miała być niespodzianka i będzie.
- Wiesz, że mam na ciebie sposoby- uśmiechnęła się April.
- Postaram się im oprzeć.
- Postaram się?- zachichotała dziewczyna- Czyli przyznajesz, że możesz polec w walce?
- A czy ktoś kiedykolwiek wygrał z kobietą?- uśmiechnął się Steven i dodał- Musimy złapać taksówkę.
- Naprawdę? A już myślałam, że zaplanowałeś romantyczną noc na lotnisku. Wiesz, zawsze chciałam się przespać w luku bagażowym.
- Właśnie miałem zapytać czy przestaniesz mnie denerwować, ale chyba znam odpowiedź- pocałował ją w czoło i wsiedli do taksówki.
- Gdzie państwo sobie życzą?
Steven spojrzał na April i się uśmiechnął.
- Na Lincoln Street 71.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Super jak zawsze warto czekać :)
OdpowiedzUsuńhttp://ask.fm/Maliniuniaa pytajcie, nawet jeśli macie jakieś problemy czy coś, postaramy się pomóc :) Możecie również lajkować ;)
OdpowiedzUsuńzniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział! :))
OdpowiedzUsuńgeniusz! troche denerwuję mnie sposób Dean' a w jaki traktuję Rose. Chciałabym żeby zerwali... Tony moim zdaniem sprawdziłby sie lepiej w roli chłopaka Rose. A Dean niech zorientuję się co stracił...
OdpowiedzUsuńSuper blog! :)
OdpowiedzUsuńI chciałam poinformować, że przez mojego bloga zostałaś nominowana do nagrody The Versatile Blogger. Więcej informacji tutaj --> http://england-changed-my-life-one-direction.blogspot.com/
xoxo Sisi
Jesteś najlepsza *.* To opowiadanie staje się ciekawsze z każdym rozdziałem, zdaniem, wyrazem.. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^^
OdpowiedzUsuń